Zagadką, przerastającą pytanie o nieskończoność Wszechświata oraz czy jesteśmy w nim sami, jest – jakim cudem jeszcze istnieje PKS? Poniekąd jednak po analizie zagadnienia wiemy, dlaczego samochody osobowe trafiły do niemal wszystkich gospodarstw.
Nigdy nie lubiłem jeździć dłuższych tras autobusami. Jeszcze kilkanaście lat temu normą była niepewność: zatrzyma się, czy nie zatrzyma? zabierze, czy nie zabierze? oraz pewność, że kontakt z kierowcą będzie syntezą szorstkości i wyznania, jak bardzo jesteśmy mu niepotrzebni. Z czasem przewoźnicy spokornieli, miejsc zrobiło się więcej... dużo więcej. Dzisiaj (bo właśnie jadę) miewałem cały pojazd dla siebie. Co nie zmienia faktu, że do luksusu wciąż daleko jak do gwiazd.
Wrócę na chwilę do wczoraj. Wyruszyłem hen nielubianym transportem. Tuż przed Łomżą słyszę „5 minut przerwy, mamy awarię”. Po 20 minutach wydawania pojazdem niepokojących dźwięków, ruszyliśmy. Odłożyłem zdarzenie w pamięci na gromadkę „wpadki PKS” i miałem zamiar dalej zbierać podobne zdarzenia na okoliczność potrzeby użycia ich w przyszłości. Ta jednak nastąpiła dzisiaj, dając mi przypadkowo masę czasu do zagospodarowania i gotowy scenariusz felietonu.
Siedzę jako pasażer i przeklinam laptopa, bo nie ma podświetlanej klawiatury. Czuję, że się wygłupiam, sięgając ręką do włącznika światła nad głową. Jest tak jak przypuszczałem (jak mnie PKS nauczył) – światełko to zbyt ekstrawagancki dodatek, żeby je utrzymywać działające. Burżuj z miasta się znalazł! Niestety ciemność nie pomaga w pisaniu. Postaram się mimo przeszkód opowiedzieć pokrótce, jak wygląda podróż powrotna.
Okey, nie jest źle dopóki nikt nie wsiada i nie wysiada. Jeżeli pasażer jest niezdarą i nie uda mu się wskoczyć lub jest tchórzem i nie wypadnie w biegu, to niestety kierowca musi zwolnić, a nawet zahamować. W skrzyni biegów tak jakby brakowało jakiejś zębatki, bo dopóki nie trafimy później na znaczniejszy stok narciarski, żeby się z niego rozpędzić na dwójce i przełączyć od razu na piątkę, to jedziemy z pulsującą prędkością. Średnio ok. 33 km/h (zmierzyłem, mam mnóstwo czasu na pomiary). Pojazd niby sunie do celu, spełnia zadanie, ale wyczuwam mimo wszystko irytację. Rozglądałem się nawet przez chwilę, z kim by tu wszcząć jakąś burdę, ale nagle na korytarzu zapaliły się trzy świetlówki. To więcej niż połowa.
Ach! tak nieporadnie idzie pisanie, że nie spostrzegłem, że do wnętrza zaczęły wpadać światła białostockich latarni. Przejechaliśmy ponad setkę kilometrów, a tu bach! po minięciu granic Białegostoku odnalazł się guziczek do włączenia poświaty dla pasażerów. Dziękuję.
Nigdy nie lubiłem jeździć dłuższych tras autobusami. Stojąc na przystanku i czekając na PKS-a czuję ostatnio dręczącą niepewność: da radę dojechać, czy nie?
Komentarze opinie