O dzieciach będzie. Sam nie posiadam, więc powiecie: co tam Waliński może wiedzieć? Pewnie tyle co szereg innych mądrzejszych lub głupszych komentatorów, którzy dzieci nie mając, w temacie się wypowiadają. Może czasem więcej, niż ci co dochowali się potomstwa, ale są za to kretynami. Może niekoniecznie poniższy tekst będzie o dzieciach, a prędzej właśnie o tych: co komentują, oceniają, wróżą i ostrzegają?
W ostatnich dniach przeglądając przeróżne portale trafiam co chwila (gazeta.pl, natemat.pl) na tryskające oburzeniem komentarze internautów starszego pokolenia tyczące się zachowania młodzieży w sieci. Okazuje się, że istnieją portale oficjalnie uznawane za królestwo gimbazy: Ask.fm, Fotka.pl i tym podobne. Specjaliści-komentatorzy utyskują na żenujący poziom owych. A że młodzież kolekcjonuje lajki. A że składa sobie wzajemnie niedwuznaczne propozycje. A że słit focia słit focią, kawał cyca, albo psiochy trzeba pokazać... Podobne gromy rozległy się nad aktywnością sieciową młodzieży z tak zwanego "Pokolenia Neostrady". Wtedy też wszyscy załamywali ręce, jak to netykieta leży, jak to chamstwo wychodzi z podziemia (jakby chamstwo kiedykolwiek tam siedziało...), że spsienie obyczajów i co z tej młodzieży wyrośnie? I co wyrosło?
Czytam podlinkowany przez wielu znajomych na Fejsie tekst o wychowaniu młodzieży. Mój (mniej więcej - dwa lata różnicy) równolatek przekonuje, że jak chodził ze swoimi kumplami z nożem i grał w "Państwa-miasta", rzeczywistość była wspaniała, wszyscy byli mądrzy, dobrzy, umieli całkować i srali tęczą. Nie powiem, żebym miał szczególnie traumatyczne dzieciństwo. Ale defekowałem tym, co wszyscy, pamiętam za to że pośród gry w kosza, zjeżdżania z górki pod salkami katechetycznymi i czytania komiksów zdarzało się, że było nieciekawie i monotonnie. I nie było w TV pięciuset programów. Nie mogłem zajrzeć sobie do sieci. Do momentu odkrycia masturbacji zdarzało mi się więc nudzić. Wspomnianemu równolatkowi pewnie też. Ale po co to pamiętać? Lepiej wyprzeć i powiedzieć, że "młodzi są dziś durni, podli i mają HIV-a. A ja fajny i seronegatywny. I z nożem po podwórku chodziłem.".
W jednym ze stanów USA eksperymentalnie zaprzestano nauki ręcznego pisania. Znowu rozległa się fala świętego oburzenia. Że jak to, że wychowa się debili, że to upadek cywilizacji jakiś. Jaki upadek? Że nie uczy się kaligrafii? A po co jej uczyć? Kiedy ostatnio (powiedzcie szczerze) używaliście długopisu, albo ołówka? Kwitując odbiór przesyłki? Robiąc listę zakupów? Jest coś takiego, jak podpis elektroniczny. Są PIN-y, loginy, hasła. Listę zakupów można zrobić w telefonie. Czy serio uważacie, że ucząc dzieciaki czegoś, co w dzisiejszych czasach bywa praktycznie niepotrzebne, robicie im jakąś przysługę? Poza tym, skoro pisze drukowanymi na ekranie, klawirze, czym tam jeszcze, to będzie potrafił powtórzyć to pisemnie. Że drukowanymi to żadna różnica. I co chcecie zrobić? Dwa lata dzieciakom zmarnować na co? Na ładne opanowanie jednego fonta?
Oburzają się specjaliści-komentatorzy, że oto młodzież nie zna daty bitwy pod Grunwaldem. Że nie wie, że von Jungingenowi na chrzcie dali Ulrich. A musi wiedzieć? Bo co? Bo to jakiś wyznacznik edukacji, czy kultury? A sami jesteście lepsi? Głowę dam, że całe życie za jednym albo drugim niemądrym podręcznikiem powtarzaliście, że na zjazd gnieźnieński przyjechał Otton. Albo zdarza się Wam powiedzieć, że czytaliście Bruna Schulza. Czy jeden, albo drugi fakt wyłącza Was z populacji mądrych ludzi? Nie. Wyłącza was najwyżej co innego. Nie róbmy z wyrywkowo traktowanej wiedzy - nieważne czy historycznej, czy z innych dziedzin bożka. Nie fetyszyzujmy czegoś, co w strefie języka angielskiego zwie się z łaciny "trivia". A przede wszystkim nie róbmy z siebie ostatecznej instancji w ocenie, co jest potrzebne, a co nie. Jaka kompetencja jest ważna, a jaka nie jest. Wiele naukowych autorytetów miało problem, by iść z nurtem współczesnego sobie systemu edukacyjnego. Skąd pewność, że nie stawiamy się w roli belfrów Einsteina? Rzeczywistość zweryfikowała kto miał rację.
Rozumiem, że wiele zjawisk może niepokoić. Że obcość zachowań obecnej młodzieży wobec tych, jakie pamiętamy z własnego życia może być trudna do łyknięcia. Idę jednak w zakład, że niepokój to prędzej na tej zasadzie, że czujemy że się spóźniamy, a nie wynikający z jakiejś konkretnej analizy. Wiek XX był pierwszym, kiedy to najmłodsze pokolenia były najbardziej kreatywne. Kiedy nastąpiło pewne przesunięcie. To już nie starszyzna, czy jednostki w średnim wieku uczą młodszych. To od młodszych uczą się one same. Bo świat zmienia się za szybko. A prędkość ta rośnie wraz z liczbą lat. Ja jeszcze na świat jakoś tam "zdanżam", ale moi dziadkowie? Rodzice? Nawet gro starszych znajomych?
Nie dajmy się oszwabić pseudo-specjalistom, nie rzucajmy tanich wnioskowań, którym brakuje perspektywy. Co z tego że na Asku są te słit focie i lajki? Może tak właśnie młode pokolenie dorasta i dojrzewa do inteligentnej, świadomej i kreatywnej partycypacji w Internecie. Może po takim wyszaleniu się będą w sieci sprawniejsi, kulturalniejsi i bardziej wartościowi, niż my? I jasne, że można kreować obraz sieci, jako miejsca, gdzie trzech kolegów wyśmiewało Anię, czy inną Monikę, skutkiem czego dziewczyna sięgnęła po żyletkę. Możemy epatować "Salą samobójców" - strasznym przecież gniotem. Ale przypominam, że kiedy o sieciowym trollingu nikt jeszcze nie słyszał, zdarzało się wyłapać za szkołą w mordę. Prześladowane dzieci też przeżywały załamania. Pierwszy chyba film o tym traktujący, to jest oryginalną wersję "Carrie" Briana de Palmy, nakręcono w 1976 roku. Osiem lat przed narodzinami Zuckerberga. Nota bene mojego rówieśnika.
Komentarze opinie