Reklama

Okiem hejtera, odc. 41 - Starość nie radość

Będzie prywata. Mam prawo, bo dziś kończę trzydzieści lat. To powód do smutku. Bardzo poważny. Bardzo. 

Nic tam Darfur, igrzyska w Soczi. Nic pedofilia w kościele, mały chemik Antoś (dawniej policmajster). Nic sukcesy Kamila Szczocha, czy jak mu tam. Nic mróz, nic Majdan. Nic się nie liczy. Zupełnie nic. Liczy się starzenie się. Moje. Własne. Urosłe do formatu dramatu. Bo trzydzieści oznacza, że oto przestałem być dwudziesto-kilkulatkiem i przekroczyłem umowną granicę za którą już bliżej, niż dalej.

Mam to szczęście, że pracuje z ludźmi młodymi, albo starszymi, ale wtórnie zdziecinniałymi. To motywuje. Bo współpracownicy charakteryzują się pewną dozą zupełnie nieuzasadnionego i - powiedzmy wprost - naiwnego, błędnego entuzjazmu. Cieszy ich życie. Lubią zwierzęta. Mają pasję. Jeszcze nie wiedzą, że nie warto. Jak mówił Tymon: "Nie mam mózgu, mnie się nie opłaca". Oni nieświadomi - cieszą się, mają pomysły, inicjatywy. Żyją stosunkowo aktywnie. Czynią plany na przyszłość. Żal mi ich.

Dawno, dawno temu, kiedy i ja byłem naiwny i nieuświadomiony, myślałem, że dorosłość będzie fajna. Że będzie dobre wykształcenie, dynamiczna kariera, worki hajsu, jachty i drinki z palemką. Że oto będę funkcjonował w scenerii rodem z teledysku "Kokomo" Beach Boysów. Myliłem się. Zamiast "Kokomo" Beach Boysów mam w mieście wieśniackie Cocomo. Drinków z palemką nie mogę, bo mam cukrzycę, więc słodkiego nie piję, a worki hajsu... Mam nadzieję, że odpowiedzialni za ich brak to czytają. I będzie ich dręczyć sumienie.

Prawda o moim pokoleniu jest dwojaka. Z jednej strony mamy lepiej, niż poprzednie, bo oto żaden z nas nie musi handlować podrabianymi kasetami na straganie zwanym "szczękami", ale jednocześnie spóźniliśmy się na wszystkie okazje zrobienia w chytry sposób dużych pieniędzy. Kiedy mieliśmy siłę i chęć wprowadzać w życie genialne inicjatywy, świat i Polska stały okrakiem między realem i siecią. Więc poniekąd ani tu, ani tu. Dodatkowo należymy do roczników wyżu demograficznego, więc wszędzie większa konkurencja. Internetowo jesteśmy niby wśród zdążających, ale mało kto z nas nauczy się kiedykolwiek pisać na klawiaturze wszystkimi palcami, a nie trzema na każdą dłoń. Kiedy po/w trakcie studiów weszliśmy na rynek pracy, walnął kryzys. Zamiast przyjmować nas z otwartymi ramionami, przedsiębiorcy panikowali i zwalniali. Trochę starsi od nas i nasze roczniki kończyły nieraz na zagranicznym zmywaku. Najlepiej wykształcona ekipa sprzątająca świata.

Nie mam dzieci, ale znajomi mają. I wiem ile kosztuje taka hodowla. Lepiej mieć psa. Ale czasem shit happens. I jak tu z dwóch śmieciówek pomiot wyżywić? Śmieciówek, które nie dają zdolności kredytowej. Więc pomiot żywi się mieszkając kątem u starych, albo wynajmując mieszkanie. Czytajcie: marnując hajs, który mógłby iść na spłatę kredytu.

No i jeszcze Białystok. Miasto, które coraz mocniej zbliża się do stanu z przepowiedni Kononowicza. Raz, że kretyni u żłobu skutecznie dobijają drobną przedsiębiorczość lokując w środku miasta galerie handlowe i i inne biedry. Dwa, że dobite zostały wszystkie większe zakłady produkcyjne. A leżymy na prowincji, więc większy kapitał - o zasięgu ogólnopolskim, albo europejskim nie ma najmniejszego powodu się u nas zadomowić. Nie korzystamy z opcji jakie daje położenie na wschodzie, bo się dawno temu na "ruskich" obraziliśmy, a miejska wierchuszka zamiast spędzać czas na dynamicznych negocjacjach z partnerami ze wschodu, spędzała go w kościele całując pierścień i kto wie co jeszcze biskupa. Miejmy nadzieję, że przydatne w trakcie masło kupowali u przedsiębiorcy z regionu. Choć tyle.

Przeciętny białostocki przedsiębiorca to więc nie dobrze wykształcony specjalista, który ma nowatorskie pomysły i ogarnia potrzebę marketingu, ale cwaniak w skórze, który dorobił się handlując na Madro przemycanymi fajkami, a potem kupił salon do zmiany opon samochodowych, wymienił meblościankę na Ikeę, żonę na młodszą i ząb złoty na taki w naturalnym kolorze. Buc, burak, prostak, któremu cywilizacja (także cywilizowany biznes) jest obcy jak świni siodło.Rządzący miastem z kolei zrobili sobie z niego folwark. Jakie zwierzęta rządziły u Orwella - przemilczam. Mamy przynajmniej iście literackie miasto. A że kumoterstwo objawia się wszędzie, gdzie się tylko da...

Trzydzieści - niby nie tak dużo, ale patrząc po sobie i po znajomych... Mamy już za sobą pierwsze urazy, kontuzje, depresje, niektórzy nawet przewlekłe choroby, albo stomijny woreczek przy boku. Walczymy z nadwagą, piwnymi brzuszkami. Toczą nas nałogi, które już za chwilę przestaną być bezkarne. Kac dziś, a kac kiedyś, to jakby kompletnie inne stany chorobowe. Kiedyś szło się do "Atosa" i robiło w ciągu jednego "okienka" (religia) cztery piwa, wracało na lekcje, po nich szło na kolejne cztery piwa... Potem w domu kolejne dwa, godzina snu i człowiek był zregenerowany. Dziś po lepszej imprezie leczyć się trzeba dwa dni.

Do miłości, związków, relacji podchodzimy bardziej cynicznie. Nie ta, to inna. W końcu było już tyle... Z drugiej strony trzydziestka to już pewna presja, ciśnienie. Bo znajomi już o(c)hajtani (obie formy poprawne według SJP), mają pomiot. Niektórzy nawet po kilka sztuk. A bo im później, tym ciężej parę znaleźć (szczególnie - niestety - kobietom). Czasem więc gnijemy w niedobrych relacjach tylko ze strachu przed samotnością. Dwudziestolatek tak nie ma. Podobnie z przyjaźniami. To, co za gówniarskich czasów miało być braterstwem krwi na dobre i na złe, nieraz rozchodziło się po kościach. Ktoś gdzieś wyjechał. Ktoś nie oddzwonił. Ktoś miał cięższy okres w pracy. Coś się rozmyło. Zawsze coś...

Człowiek kończy te trzy dychy i się czuje stary. Nie rozumie młodzieńczego slangu. Nie ma profilu na Ask.fm. Nie imprezuje już co tydzień. Nie chodzi na domówki. Jakby już nawet na jakiej imprezie chciałby stracić niewinność, to okazuje się, że niewinności dawno już nie ma. Dziwny byt zwący się "rachunki", który onegdaj w niezrozumiały sposób interesował naszych starych, jest już z nami w dobrej komitywie. A słowo "spóźnienie" bardziej niż z "na lekcję" kojarzy nam się obecnie z wypłatą. Jest ciężko. Na nic nie ma czasu, człowiek tak zaganiany, że o połowie rzeczy zapomina i potem musi się tłumaczyć. Coraz częściej po 18 wycisza telefon i go nie odbiera. Więc jeśli w ostatnich dniach nie odebrałem od Was telefonu, nie odpowiedziałem na Fejsie, czy coś, przepraszam. To ze starości.

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Łukasz - niezalogowany 2014-02-07 16:45:44

    Gościu, cuchnie od Ciebie wyborczą na kilometr. W okolicach mamy dobry szpital psychiatryczny, wylecz się z tej przypadłości, jeszcze nie jest za późno.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do