Za chwilę majówka. Ten tekst piszę w środę. Wy czytacie go w czwartek. Jesteście Polakami (w większości), więc pewnie jesteście już zdrowo napici (w większości). Więc dziś lekko, niefrasobliwie, weekendowo, ale niezmiennie nienawistnie.
Zimą człowiek w domu siedział. W domu jest bezpiecznie – każdy kąt znany, nawet po metanolu idzie się swobodnie przemieszczać i człowiek guza sobie nie nabije. Wiosną inaczej – ciepło, słonecznie, człowiek łapie ochotę, żeby wylegać. Wylegać – nie wylegiwać. Wylegać na ulice, łąki, kretowiska, bagna – wszędzie, byle nie było ścian, a najlepiej i sufitu. A jak się człowiek tak snuje, od piwnego ogródka, do piwnego ogródka, od grilla, do grilla, to przy okazji sobie obserwuje. Wchodzi też nierzadko w społeczne interakcje. I co się naobserwuje i nainteraguje (?), to jego. I w trakcie obu czynności nieraz człowieka ogarnia biała gorączka.
Drzewiej, w czasach mojej młodości nastolatki i dwudziesto-kilkulatki dzieliły się na kilka grup. Były grunge"ówy w rozciągniętych swetrach i z pryszczami. Były metalówy w śmierdzących glanach i z pryszczami. Były hip-hopówki z dziwną fryzurą: z przodu przylizane, z tyłu nastroszone i spinki na przylizanym oraz – oczywiście – z pryszczami. Były też oazówy, których stylówy za bardzo nie pamiętam, bo nigdy się na nie nie zwracało uwagi. No i dresiary – wtedy jeszcze konkretne, bo chodzące w dresiku, szeleszczące aż miło. Na nie człowiek uwagę zwracał, bo nierzadko były niczego sobie, ale za nic by się nie przyznał, bo to przekreślałoby na wieki potem i krwią wypracowany wizerunek niezależnego intelektualisty. Coś jakby dziś hipster powiedział, że ma parcie na Dodę, czy Farną.
Dziś różnorodność gdzieś znikła. Idę, czy jadę, bacznie się rozglądam i co widzę? Klony. Każda musi mieć długie włosy z niesymetrycznym przedziałkiem. Każda musi ubierać się w jakimś niedorozwiniętym stylu boho. Niedorozwiniętym, bo nie boho pełną gębą, tylko po owym sieciówkowe popłuczyny. Każda musi mieć okulary na połowę pyska. Moda taka. Żadnej nie wpadnie do głowy, żeby nosić włosy krótkie/półdługie, okulary wielkością dobrane do własnych gabarytów, albo żeby ubranie kupić gdzie indziej, niż galeria. Żadna nie wpadnie na to, żeby choć trochę się odróżniać. Pomijając fakt, że Polska jest jedynym chyba krajem na świecie, gdzie w galerii wiszą nie dzieła sztuki, a masowo w Chinach produkowane ciuchy i tym podobne, jedną młodą dziewczynę od drugiej w dzisiejszych czasach tak naprawdę odróżnia tylko rozmiar tyłka. Jak seksistowsko by to nie brzmiało, jeśli unifikacja pójdzie kawałek dalej, człowiek, żeby poznać swoją znajomą, będzie musiał się schylać i przyglądać dupie. Tak właśnie będzie.
Drugą rzeczą, która wiosną doprowadza mnie do iście szewskiej pasji są stare baby. Otóż idę sobie ostatnio na spacer z psem. Pies szczęśliwy – słońce świeci, kwiatki pachną, niucha sobie w najlepsze, cieszy się wiosną. Uśmiech na kufie, ogon w ruchu – żyć nie umierać. Nagle zza rogu budynku wyłania się taka brygada. Wszystkie stare, w tym jedna kulawa – te niekulawe prowadzą ją więc pod rękę. Efekt tego taki, że zajmują całą alejkę. Kulturalnie usuwamy się więc z psem na trawnik, co by nie zmuszać staruszek do motorycznej ekwilibrystyki. Co w zamian? "Dziękuję"? Nic podobnego.
- Jaki śmieszny pies! Jaki spasiony!
No, jakby mnie piorun poraził. Ja tu babie złażę z trajektorii, a ona mi pupila obraża. I to kłamliwie, bo Buła nie jest wcale spasiony, ale zwyczajnie dobrze zbudowany. A przy tym wrażliwy, więc taki komentarz może przypłacić chandrą. Myślę sobie: "Już ja ci mendo dam!". I szybko ripostuję:
- Pani też nie najszczuplejsza.
- Co?
- Pani też nie najszczuplejsza. I nie mówi się "Co?", tylko "Proszę?", albo "Słucham?".
- Co?
- Pani też nie najszczuplejsza! - powtarzam po raz trzeci, tym razem już bardzo głośno.
- Co?! Bo ja trochę głucha jestem?!
Ręce mi opadły, warknąłem pod nosem "Gówno.", czego babsztyl pewnie nie usłyszał i poszliśmy z Bułą dalej. Później okazało się, że ów babsztyl to sąsiadka moich starych, znana z tego, że wszędzie musi wsadzić swoje trzy grosze i wszystko musi skomentować. Niedawno na przykład urodę dziecka innej sąsiadki. Komentarz brzmiał: "Boże, jakie brzydkie dziecko!". Co matka owego brzydactwa przypłaciła dłuższą chwilą płaczu.
Poważnie zastanawiam się, skąd stare osiedlowe baby czerpią tak wielkie pokłady nienawiści do otaczającego je świata i ludzi w nim żyjących. Wszak to pochłania energię. Dużo energii. Ja napisawszy raz w tygodniu hejtera, muszę odpocząć co najmniej godzinkę, albo dwie... One nie muszą. Jak kiedyś wyczerpie mi się wena, to wezmę taką na podwykonawcę.
No i te fryzurki. Rozumiem, że na starość przerzedzają się włosy. Rozumiem, że emerytura nie jest czasem, kiedy gania się za trendami modowymi i memoryzuje żurnale. Ale czy one wszystkie – do diabła – muszą nosić na łbach te nastroszone kule? Te buby straszliwe? Wyobraźcie sobie – idę któregoś razu do redakcji i mijam czeredę: trzy takie stare bubo-baby i trzy pudle. Baby ujadają, pudle ujadają. Hałas na całą ulicę. A gdyby nie to, że pudle idą na łapach czterech i nago, a baby na dwóch i są ubrane, to cała szóstka byłaby od siebie nawzajem nieodróżnialna. Trzeba by było wypisywać imię, albo numer na czole. Taka sytuacja.
Ale żeby się wściec nie trzeba nawet wychodzić z domu. Czasem wystarczy na balkon. Sytuacja z wczoraj. Idziemy z psem do lasu, żeby się trochę wylatał i wybawił. Rozglądam się za kocem, żeby było na czym w owym lesie usiąść. Na balkonie wisi pled. Idę po pled. Co przy okazji widzę. A jakiegoś dresa z mordą idioty (co chyba w sumie jest pleonazmem), który podchodzi do balkonu budynku naprzeciw, wspina się po kracie, ściąga doniczkę z surfinią i oddala się szybkim krokiem. I teraz co mam zrobić? Dzwonić na policję? Zanim przyjadą będzie już daleko. Krzyczeć "Złodziej!?"? To przyspieszy kroku – wokół nikogo kto mógłby go złapać – a przy następnej okazji gdy będzie w pobliżu złośliwie wybije mi szybę. Wybiec i złapać go własnoręcznie? Też słabo – trzy razy większy ode mnie, a w skarpetkach i bokserkach nie pobiegnę. A póki się ubiorę... Sami widzicie.
Cały dzień się człowiek wścieka. Wieczorem ląduje w domu, gdzie – jak pisałem na początku – jest bezpiecznie. Bezpiecznie nie znaczy jednak spokojnie. Wystarczy włączyć telewizję. Na jednym kanale Trybson. Na innym jakaś drugoligowa podstarzała aktorka, znana z reklamy pasztetu, przebiera się za kogoś i drze japę. Jeszcze gdzie indziej ktoś tańczy. Wedle nazwy programu – "gwiazdy"... Tylko ja zupełnie nie znam tych gwiazd. Rozumiem, że to już 357 edycja, że skoro wszyscy naprawdę znani już tańczyli, to został plankton... Ale serio – na 10-12 osób znam (i to pobieżnie) może dwie-trzy. Może zatem kanały newsowe? Publicystyka? Też krew zalewa, bo oto widzę posłankę Nowicką (wrażenia mieszane) przekrzykiwaną przez inną posłankę, którą z pewnym popularnym w Polsce ptakiem łączy nazwisko i IQ, a dzieli masa ciała i uroda. Bo ptak ten, mimo że bury, to w miarę ładny i foremny. Jestem fanem muzyki noise, ale takiego hałasu w życiu nie słyszałem... Zachodzę w głowę gdzie można dostać takie przestery do wokalu.
I tak dalej, i tak dalej. Jeszcze godzinka i zaczynam majówkę. Która będzie nieudana. Bo póki mi nerw zejdzie, będzie już niedziela. #problemypierwszegoswiata
Komentarze opinie