Reklama

Okiem hejtera, odc. 53 - Będzie się działo, będziem się bawić...

Dwa dni po pierwszym półfinale Eurowizji człowiek może być tylko i wyłącznie wściekły. Oczywiście nie tylko na Eurowizję. Powodów w najbliższym sąsiedztwie przecież nie brakuje.


Kojarzycie Pawła Kukiza? To taki niekoniecznie obecnie poczytalny facet, który baaaardzo dawno temu z zespołami Piersi i Aya RL (czerwony album!!!) nagrał kilka ważnych dla polskiej muzyki płyt. Niedawno, nie przebierając w słowach, skrytykował swoich byłych kolegów, którzy podmienili go jakimś żywcem wieprzowym i wydali ocierającą się o disco polo płytę. Dodajmy, że płytę, która zrobiła się bardzo popularna i numery z niej, z singlem na czele można było usłyszeć w niejednym białostockim domu. Z naciskiem na domy tych prostszych, słabiej wykształconych i zdradzających predylekcję do szelestu dresem. Popularność "Bałkanicy" to dowód na to, że muzycznie nasz naród jest wyjątkowo prymitywny.

I nie chodzi tu nawet o to, że najlepiej bodaj sprzedającą się w historii polskiej muzyki formacją jest zespół Boys (ich dwa miliony sprzedanych sztuk versus 30-50 tysięcy sztuk albumów Dody itd.). Chodzi o to, że triumfy święcą potworki w stylu Feela, Pectusa i innych takich. Z jednej strony polski cham refutuje disco polo, z drugiej go słucha. Z jednej strony albumu Akcentu nie kupi, ale kupuje wszystkie płyty, na których znajdzie cokolwiek z klimatami reprezentowanymi przez Martyniuka wspólnego. Lubi prosto, melodyjnie, często cygańsko i pod golonkę. Wiedzy muzycznej i muzycznej kultury nie posiada. Bo skąd?

Daaaawno temu, kiedy telewizja i radio nie były wymierzone w i tworzone przez półdebili, w eterze zdarzały się audycje muzyczne, listy przebojów, programy autorskie. Nawet takie, jak emitowany w lokalnej warszawskiej telewizji program Marka Wiernika, gdzie można było usłyszeć Siouxsie & the Banshees, czy The Mission - rzeczy jak by nie było mocno niszowe. Dziś w telewizji mamy tylko i wyłącznie talent shows i popową papkę. Co jest dla mnie niezrozumiałe. Bo nie trybię dlaczego w ramach swojej polityki wydawniczej, polskie labele wolą przekonywać naród, że fajne są beztalencia pokroju Brzozowskiego, czy Totoszki, zamiast pójść w inną stronę i - na przykład - pokazać przeciętnemu Kowalskiemu takiego Dylana... Wszak żeby wypromować jakąś rodzimą popową mordę, trzeba włożyć w to niemały pieniądz - podpłacić stacje radiowe, żeby to g*wno grały, rozplakatować, płyty wytłoczyć, wciskać gdzie się da reklamy...

A talent shows? Zdarzają się perełki - na czele z Dawidem Podsiadło. Ale większość to upstrzone krowniakami klepisko. Enej, który zupełnie niepotrzebnie wydał więcej niż jedną płytę... Lemon, zupełnie nieznośny, zadęty, emocjonalnie niedorozwinięty pop, z formami i aranżacjami tak rozbuchanymi, że prawie nie widać, jak miałka to muzyka... Jakieś tam młodociane wokalistki, którym rzesze niekoniecznie utalentowanych rodzimych producentów piszą z metra cięte, głupawe numery... Albo pewien lowelas zajmujący się reggae... Reggae - muzyką którą znieść może jedynie pijany, spalony, albo niedorozwinięty - prymitywniejszą nawet od disco polo. I zdecydowanie mniej zróżnicowaną. I z głupszymi tekstami.

Krew człowieka zalewa, kiedy widzi, jak bardzo popularne jest w naszym kraju reggae - świadczy to bowiem o wyjątkowo niskim poziomie osłuchania młodzieży. Podobnie Dżem, czy Strachy na Lachy - rzeczy, które z trudem daje się znieść nawet przy ognisku po kilkunastu piwach. Krew zalewa, kiedy widzi się, że ludzie znają na pamięć numery takiego grafomańskiego ścierwa jak Coma, a nie mają odrobionych podstawowych muzycznych lekcji. Że zdarzają się chlapnięcia w stylu, że "Knocking on Heaven"s Door" to numer Guns"n"Roses, a "Hallelujah" to kawałek ze "Shreka".

Pobieżność muzycznej edukacji i chamstwo gustu objawia się nawet w sposobie słuchania tego, co niby się zna. The Beatles kojarzeni są u nas gównie poprzez numery z płyt, kiedy ledwie oderwali się od grania skiffle"owego i pół dekady musiało minąć nim rozwinęli pełnię swojego talentu. Z dyskografii takiego Queen zna się głównie kawałki pochodzące z wyjątkowo artystycznie nieudanych dla zespołu lat osiemdziesiątych - to co robili na początku, kiedy jeszcze grali coś artystycznie uzasadnionego, to dla naszego narodu czarna magia. A zespół przecież wśród wąsaczy kultowy... Albo Pink Floyd. Kocha się u nas niemożliwie zadęte, formalnie nieznośne płyty, przy których mózgiem operacji był Roger Waters - jak choćby "The Wall" - a nie ma się pojęcia o naprawdę wartościowych w ich dorobku: debiucie i sofomorze. Nie mówiąc już o solowych dokonaniach najbardziej uzdolnionego Floyda, czyli nieodżałowanego Syda Barretta. Nawet wydający się mieć jakieś ogarnięcie hipsterzy, brylujący w wymienianiu wszelkich chwilowych folkowych zajawek, rzadko wiedzą kto to Nick Drake, albo Skip Spence. Kiedy do Polski przyjeżdża jaki żywy trup, bilety są wyprzedane na pniu - dowodem odgrzewane kotlety Watersa i Jarre"a, przy których spuszczało się pół Polski. A żeby posłuchać czegoś ciekawego, trzeba kombinować, ewentualnie jechać na OFF-a.

Brak edukacji muzycznej wiąże się też z brakiem wsparcia dla interesujących zjawisk na naszej scenie. Media działają tak, jak działają. Nierzadko wskutek presji finansowej. Nie ma żadnego sensownego planu pomocy rodzimym talentom. Ani na szczeblu lokalnym, ani na szczeblu centralnym. Głównie dlatego, że rządzący to właśnie tacy niedouczeni wąsacze. Że pieniędzmi na kulturę zarządzają osoby, które doznają przy Matejce, kolejnej powtórce "Potopu" i jak na festynie w Knurowie wystąpi Krawczyk.

W ubiegłym roku kolejną studyjną płytę wydał prawdziwy tytan: Bruce Springsteen. Dwa lata temu Dylan i Neil Young (aż dwie). Za chwilę kolejny album Younga. Czy jakiekolwiek medium się o tych faktach choćby zająknęło? Najwyżej "Tygodnik Kulturalny" TVP Kultura. Ale kto by go tam oglądał? Lepiej kupić w Biedrze tanie piwo i zapętlić "Bałkanicę".

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do