Truskawy najlepiej rosną na trumnach. Na trumnach dzieci zmarłych pod Jeżewem. Rozwijają się tam specjalnie umalowane i w blasku fleszy. A mnie skręca, bo to już nawet nie jest niesmaczne, ale zwyczajnie haniebne i obrzydliwe.
Wczoraj (piszę to w środę) minęło dziewięć lat od tragicznego wypadku pod Jeżewem, w którym zginęli białostoccy licealiści. Z tej okazji Prezydent Naszego Miasta, znany jako Truskawa, lub Betonowy Tadzio, postanowił pożerować na grobach. Wszak wolno mu, tym bardziej że trwa kampania wyborcza. Wziął więc speców od makijażu, żeby na gębie nie było widać prypci. Ci go umalowali, wskutek czego na wtorkowych spotkaniach z interesantami paradował, jak przedstawiciel działu eksponatów muzeum Madame Tussaud. Zadzwonił do zaprzyjaźnionej redakcji z porą dnia w nazwie, zamówił obsługę dziennikarską i fotograficzną. No i mamy (na łamach białostockiej gazety) piękny pictorial, jak to składa kwiaty pod pamiątkową tablicą. Nie przesądzam, czy zgodny z zamówieniem, ale pewnie od owego nieodległy. Komuś się może to podoba, mnie przypomina scenki z Korei Północnej. Mamy stronę o Kim Dzong Unie patrzącym na rzeczy. Mamy też o TT patrzącym na rzeczy. Poza tym mentalność bohatera podobna ("Moje, zrobię co zechcę!"), nadwaga podobna - TT ma najwyżej lepsze ciuchy i fryz.
Szkoda mi rodziców i przyjaciół maturzystów, bo takie gospodarskie wizyty, kiedy świeci się nabłyszczoną gębą żadnej ulgi, ani pomocy im nie przynoszą - są jedynie obrzydliwym zagraniem w ramach kampanii wyborczej. Empatyczny prezydent pamięta o maturzystach, którzy zginęli w wypadku. Gówno prawda. Prawda jest taka, że tydzień, albo dwa przed całą hucpą do gabinetu wchodzi jakiś doradca i mówi "Musimy obskoczyć te dzieciaki co poginęły. Poprawi nam to słupki". I robi się event. Zupełna profeska. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie uśmiechać się za dużo (a jeśli już to mało zębicznie), żeby nikomu nie przyszło do głowy, że Prezydent zmarłe dzieciaki ma tak naprawdę w dupie, a na ich tragedii, za pomocą zaprzyjaźnionych mediów, robi sobie PR. Żenujące. Równie żenujące, jak brygada dziennikarzy lecąca z wywieszonymi językami na ustawkę, bo jak nie polecą, to tytuł może przestanie się cieszyć przychylnym okiem władz. Ale chleb i gerbery dla swojego pomiotu przecież trzeba za coś kupować. W tym zawodzie cnotę traci się szybko - nie musicie mi mówić. W końcu materiał na zlecenie sztabu wyborczego któregoś kandydata to jeszcze nie kompletne dno. Choć blisko.
Mija kilka godzin od rzeczonego wyborczego eventu. Bo - Drodzy Rodzice - Pan Prezydent z rocznicy Waszej tragedii zrobił sobie event wyborczy - nazwijmy rzeczy po imieniu. Mija kilka godzin i na profilu Ręce Precz od Dojlid huczy wiadomość, że cichcem i na chama, aby zdążyć zrobić dobrze komu trzeba (czyli temu, co zwykle) przed wyborami, TT - mimo protestów i w aurze niezrozumienia takiej decyzji przez białostoczan - podpisał zgodę na rabunkową eksploatację ziemi w Dojlidach - bo do tego (moim zdaniem) sprowadza się zezwolenie, które znajdziecie TUTAJ.
Kiedy zbierze się jedno i drugie do kupy wnioski płyną z tego smutne. Oto wypada dobrze zrobić martwym (maturzystom), ale woli żywych (mieszkańców Dojlid) uszanować się nie opłaca. Nekropromocję uprawiać fajnie, ale fajnie też zrobić dobry biznes. W obu przypadkach zachowanie zdecydowanie poniżej godności i poniżej majestatu piastowanego urzędu.
To, plus zachowania reprezentanta prezydenckiego komitetu wyborczego, Radnego Rudnickiego aka Chrystusa Rad Miejskich (o nim - tak, "nim" z małej z pełną świadomością - TUTAJ) i fakt, że praktycznie wszyscy "obywatelscy" kandydaci z owego komitetu to ludzie tak naprawdę powiązani z Prezydentem, a więc sami znajomi królika stało się dla mnie przyczynkiem do kilku rozkmin. Smutnych zresztą. I globalnych. Poniżej nie mówię o nikim personalnie, chyba że zaznaczam inaczej.
Po pierwsze, że władza psuje. Na temat TT rozmawiałem z niezliczoną liczbą ludzi. Wszyscy zgodnie twierdzili, że na początku rządów był to złoty człowiek, energiczny, z dobrymi chęciami, skłonny wsłuchiwać się w mądre rady. A teraz? Podobną zresztą opinię moi rozmówcy wystawiali wspomnianemu radnemu, nie posiadając się jednocześnie ze zdziwienia w obliczu jego niedawnych zachowań, jak to strasznie może komuś sodówa odbić do łba.
Po drugie, że kiedy do wygrania jest stołek, a co za tym idzie - pieniądze, moralność schodzi na plan najdalszy z możliwych. A masz, moralności, siedź mi cicho pod stołem, interesy załatwiam. Że słowo "honor", czy zwyczajna ludzka "uczciwość" tracą jakiekolwiek znaczenie. Władza wszak to istne nietzscheańskie Ubermensche, które operują poza zasadami moralności i etyki zwykłych śmiertelników. Plebs ma siedzieć cicho i głosować. Tyle i tylko tyle. I podatki płacić. A poza tym morda w kubeł.
Po trzecie: tragicznie łatwo znaleźć możliwość, żeby pokazać się z dobrej strony. Wystarczy kilka pomysłowych osób i stek niezałatwionych spraw. Taki pakiecik wyborczy. Nie dzieje się nic, nic nie jest załatwiane, stoi i czeka. A kiedy na horyzoncie wybory, poszczególne elementy tej kupki zaczynają być naprawiane, realizowane. Problemy znikają, dzieją się cuda. (Za Borgesem:) Dziewica schwytała jednorożca, Homer rodzi się w siedmiu miastach, Jezus widzi monetę z profilem cezara, Pitagoras objawia swym Grekom, że formą czasu jest koło. Cuda. Same cuda. Tu. U nas. Na wyciągnięcie ręki.
[Edycja z czwartku, 2 października. Dziś okazało się że potanieje wywóz śmieci. Czekamy na kolejne cuda]
Po czwarte: kiedy jest się negatywnym bohaterem, społeczne odium można zmniejszyć minimalnym poczuciem winy, postanowieniem poprawy i ewentualną pokutą. Kiedy trafia się w kręgi władzy, społeczne odium jest tak daleko, że nie ma takiej potrzeby. Przeciętny mieszkaniec (czyt. przedstawiciel plebsu) i tak się nie dowie. W końcu media w regionie są słabe, a duże media centralne nie interesują się Truskawkowym Folwarkiem Onegdaj Znanym Jako Białystok. Polska B? Oj, jest jeszcze wiele liter...
To cztery bardzo, ale to bardzo smutne punkty. Tym smutniejsze, że nawet jeśli jestem skłonny - nawet przebudzony o czwartej nad ranem - deklarować swoją miłość dla technokracji, dla rządów fachowców i tak dalej, i tak dalej, nie jestem w tysiącu procent pewny, czy mając podobne okazje i możliwości, nie postępowałbym podobnie. Czy mając na wyciągnięcie ręki władzę i pieniądze sam nie zostałbym gnidą. Więcej - czy przypadkiem zostanie taką gnidą nie przyszłoby mi niebywale łatwo. Czy moje sumienie, które teraz i z mojej obecnej perspektywy wręcz krzyczy na samą myśl o tym, nie zapchałoby mordy plikiem banknotów i nie zaczęło ich przeżuwać z błogą miną dziecka karmionego piersią. Nie wiem. Podobnie jak większość z Was, którzy w tej chwili pomyśleliście, że Wy na pewno nie posunęlibyście się do takiego spsienia. Nie macie pewności. Za Szymborską: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Pozostaje tylko pochylić łeb, uronić łzę, a tańcząc przy urnie pamiętać, kto tańczył na trumnach.
Komentarze opinie