Miało już nie być o Betonowym Tadku, bo ileż można? Szczególnie, że już padają zarzuty, że oto się na niego uwziąłem. Tymczasem sam zainteresowany czyni Walińskiego bezradnym, podkładając się na każdym kroku. Tym razem patrząc na zdjęcia...
W skrócie i za słowami samego Truskolaskiego. Ktoś pokazał mu zdjęcia z Nowego Jorku, na których widać było bazarek. Tadziowi tak się bazarek spodobał i tak mu zapachniał wielkomiejsko, że zrazu postanowił Białystok okrasić bazarami. Tak, jak mamy zabetonowane centrum, tak teraz będziemy mieli bazarki. Setki bazarków! Bazarek w każdym domu! Targ warzywny w każdym zsypie! Rybny market na każdym balkonie! Tadek wam to załatwi. Tylko musi znaleźć dewelopera zainteresowanego budową bazarku, bo jak wiadomo - Tadzio bez polecenia dewelopera, żadnej decyzji podjąć nie umie.
Nie chcę wchodzić w temat tego, że bazarek w centrum był i Tadek, na polecenie dewelopera, bazarek zlikwidował. Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że rzeczone zdjęcia przedstawiały Nowy Jork. Widząc entuzjazm Tadka do kopiowania, strach pomyśleć co byłoby, gdyby przedstawiały co innego. Oczyma wyobraźni widzę wielkie osiedle. Niska zabudowa. Parterowe. Z małymi wyjątkami. Wszystko piękne, jak Tadek lubi, kolorowe. Każdy budynek w innym kolorze. I wszystkie z blachy falistej. Pięknej, łatwej w użyciu, taniej dla dewelopera. Czyż to nie piękna wizja, Tadku? Czy nie pięknie by było? A na terenie zoo należałoby zbudować konstrukcję z betonu. Podstawa już jest - wybieg dla niedźwiedzi. W owej konstrukcji przetrzymywałoby się lokalnych beneficjentów choroby zwanej polio. Tak byłoby w naszym mieście, gdyby Tadkowi pokazano zdjęcia nie z Nowego Jorku, ale z Kinszasy. No, ale wtedy może mielibyśmy w mieście kapelę tak na świecie znaną, jak Staff Benda BIlili, którzy - wedle legendy - zanim zaczęli zarabiać krocie, z racji choroby i biedy, mieszkali na terenie kinszaskiego zoo.
Idźmy dalej. Wyobraźmy sobie, że oto Tadek ogląda zdjęcia znad Amazonki. Albo pozwala sobie na wieczór spod znaku "Indiany Jonesa" i "Miłości,szmaragdu i krokodyla". Co wtedy? Wtedy zaczynają się prace melioracyjne mające na celu poszerzenie Białki. Poliński w ramach promocji naku*wia w tę i we w tę pirogą. Pot się z niego leje, więc go pudrują. Indianie amazońscy się przecież nie pocą. Szczudło w kruczoczarnej peruce i przepasce biodrowej, z barwami wojennymi na klacie układającymi się w napis: "Komitet Wyborczy Tadeusza Truskolaskiego" przekonuje, że tylko Truskolaski - tylko! - zapewni wszystkim mieszkańcom łuki. A jak Unia dofinansuje, będą też kołczany. Urszula Mirończuk siedzi za to w zwierzyńcu. W kucki siedzi. Ale nie defekuje. Ona kulczybę wronie oko wyciska! Czyli kurarę zbiera! Na mieście trwa szeroko zakrojona akcja obywatelska. Ten z obywateli - bezpartyjnych i niezwiązanych z Truskolaskim - który zgłosi się jako pierwszy, zostanie w naszej wsi szamanem! Wybranego osobiście namaści na szamana Rada Starszych Deweloperów.
Albo jeszcze w inną stronę. Deszcz. Ciężkie, duże krople. Dudnią o ceramiczne naczynie. W tle ukryty pod wielkim rondem kapelusza Poliński. Bez jednej nogi. Za to z niedojedzoną miską ryżu na podorędziu. Na guzhengu, czyli takiej skośnej cytrze wygrywa nerwową melodię. Zabłoconą uliczką idzie Tadeusz Truskolaski. Luźne spodnie, rozwiana koszula, sadełko wystaje, na głowie cebula. Naprzeciw podobnie ubrany Dobrzyński. Wokół pagody. Choć to Rynek Kościuszki, nie ma fontanny. Ratusz zburzono. Żeby było więcej miejsca na pagody. Poliński gra jeszcze bardziej nerwowo. Truskawa i Dobrzyński wyciągają katany i zaczyna się jatka. Tak byłoby, gdyby Tadek zapatrzył się nie na Nowy Jork, ale na stare chińskie drzeworyty, albo film "Hero".
Mirończuk w Hidżabie. Nerwowym głosem wykrzykuje agresywne hasła (to akurat robi i poza moją fantazją). Na biodrach pasek z amunicją, cyc oparty na kałachu. Obok Truskolaski. Wyjątkowo nieogolony, z potężną brodą, wykrzykuje co chwila "Bismillah!". Tylko to, bo jako umiarkowanie inteligentny, w ciągu kilku miesięcy tylko tyle z arabskiego spamiętał. Poliński obok uśmiechnięty i zadowolony. Rozluźniony. Niewiele musiał zmieniać. Fanatyzm religijny posiadł już dawno, więc starczyło przyzwyczaić się, żeby modlić się mordą do wschodu. Szczudło z kolei niezadowolony. Robi, co może, ale zarost mu nie rośnie. Miał być talib, a skończyło się na szczurzym wąsiku a"la Małysz. Krzyczą, machają rękami. Otwierają właśnie nowe osiedle lepianek z gliny i domków z piaskowca zbudowane na gruzach niegdysiejszego Słonecznego Stoku. Przewidzieli wszystko. Socjalny placyk, gdzie można przeprowadzać egzekucje. Zbudowali sztuczną górę, gdzie wykuli sztuczną jaskinię (deweloperzy byli zadowoleni), gdzie można przetrzymywać broń nuklearną (nowe szefostwo MPEC-u też zadowolone). Straż miejską zastąpiła prężnie działająca straż rewolucji. W Białymstoku żyje się dobrze. Choć latem w Hidżabach gorąco. No i koncertów mniej, ale i tak dawniej nie było ich tak wiele. Tak byłoby gdyby Truskolaski zapatrzył się na zdjęcia ze stolicy ISIL, czyli Ar-Rakki.
No i obrazek ostatni, bo muszę psa wyprowadzić. Truskolaski utył. Tak, że nie może się już poruszać. Leży więc na podium na środku wielkiej sali. W łapie trzyma łańcuch. Na jego końcu, skąpo ubrana Mirończuk. Poliński i Szczudło stoją po bokach. Z toporami. Przed Tadeuszem sterczy jakiś deweloper. Rozlega się głos Prezydenta:
- See fa doi dee yaba (z huttańskiego: Więc za dodatkowych dwadzieścia procent).
- Nie, panie prezydencie, to za dużo.
- Dee do ee deen (Dobra, piętnaście procent)
- Na tyle możemy się zgodzić, panie prezydencie. Ale jesteśmy z pana zadowoleni. Dobry prezydent.
- Cha too ma laya conky, ya neema loka nyan (Niedługo zaczniecie się mną cieszyć)
W tle majaczy czarny kształt dekoracji. To zamrożony w bryle karbonitu Dobrzyński. W piwnicy budynku przy Słonimskiej 1 rozlega się warkot. To rancor ryczy z lochu. Truskolaski każe zespołowi grać głośniej. A przygrywa jego ulubiony zespół, Figrin D"an and the Modal Nodes:
Tak byłoby, gdyby Truskolaski zapatrzył się w zdjęcia z Mos Eisley, albo - nie daj boże - naoglądał "Gwiezdnych Wojen".
Satyra satyrą, złośliwości złośliwościami, ale niewyobrażalne jest dla mnie jak polityk, który przez ostatnie osiem lat sprawował poważny wszak urząd, może w trakcie kampanii wyborczej zaliczać tyle kiksów. Co posunięcie, to blamaż. Co wypowiedź, to lapsus, albo czysta głupota. Doradców winien Truskolaski wymienić czym prędzej. Podobnie swój komitet. Bo chyba tylko Rafał Rudnicki zrozumiał ostatnio, że lepiej jest jak milczy, bo przynajmniej na głąba nie wychodzi. Reszta udziela się często i nad wyraz szkaradnie. Z prezydentem na czele. Bazarki ze zdjęć. Doprawdy... aż strach pomyśleć co jeszcze kryje się za tym jego obliczem ociężałego umysłowo cherubinka. Może właśnie taki cherubinek?
(Paweł Waliński)
P.S. Z ostatniej chwili. Okazuje się, że "jedna z głównych sił napędowych przedsięwzięcia", tj Komitetu Tadeusza Truskolaskiego, człowiek o gryczanym nazwisku, chodzi po mieście i rozpowiada, że jak wygrają wybory to dadzą popalić redakcji DzieńDobryBiałystok i jej współpracownikom. Jeśli to jedynie plotka, prosilibyśmy o potwierdzenie braku złych intencji. W innym przypadku... doprawdy... jakie miasto, taki Papa Doc.
Komentarze opinie