Ongiś, wraz z kolegami, założyliśmy na Uniwersytecie Warszawskim nową katedrę. Była to katedra fizjonomonologii. Uniwersytet Warszawski niekoniecznie o jej istnieniu wiedział.
Wiedział - nie wiedział, nieważne. Fizjonomonologia to szlachetna nauka zajmująca się tak zwanym "prawem mordy". Jej mottem jest przekonanie, że "każdy ma taką mordę, na jaką zapracował". Nauka ta nie do końca jest ścisła, zdradza natomiast pewną asymptotyczność do rzeczywistości. Weźmy sobie seksistowskiego chama, ćwierćinteligentnego buca, niewykształcone, pozbawione ogłady agresywne bydlę. Jego morda będzie zdradzać charakter. Poznacie go po tropice zmarszczek, po spojrzeniu, układzie brwi i tak dalej. Zrazu odróżnicie od dziwiącego się światu intelektualisty. Ale świat wszak polega na wielości.
Zupełnie inna zasada rządzi wyborami samorządowymi, z naciskiem na reklamujące poszczególnych kandydatów plakaty. Plakaty są dla fizjonomonologii obszarem badawczo jałowym, bowiem wszystkie są identyczne. Identyczne poza kolorami, które dodano przy obróbce, a które sygnalizują do którego, pożal się boże, komitetu wyborczego należy kandydat. Zgodnie z wydaną jakiś czas temu platformerską dyrektywą kandydat na plakacie ma się uśmiechać, ale "niezbyt zębicznie" (dowód, że PR-owcy PO kompletnie nie kumają jak to się robi w ojczyźnie współczesnej demokracji, czyli USA). Morda z półprofilu. Dobrany lepszy profil. Pod szyją sterczy ślad garnituru i krawata, a w przypadku kobiet garsonki, czy kostiumu i jakiś koral, czy inna próba sygnalizacji, że oto kiedyś ktoś ją kochał, albo przynajmniej lubił i biżuterię podarował. Chlubnym wyjątkiem jest tu jedna kandydatka z okręgu 2., z PO bodaj, albo od Truskawy - w sumie przecież żadna różnica - która zamiast swojego zdjęcia dała na plakat zdjęcie swojej woskowej podobizny. Poza tym wytryskiem kontrowersyjnej pomysłowości, wszyscy na plakatach są tacy sami. Wliczając w to tych, których znam i może nawet trochę lubię, albo nawet wiem, że owe plakatowe zdjęcia robili u mojej rodziny. Oni też mają te plakaty fatalne.
Mamy więc w mieście rząd mord. Rząd mord by innych mord moc móc zmóc. I myślę sobie, że jeśli te mordy wszystkie identyczne, a niby polityk jest reprezentantem społeczeństwa, to może po prostu społeczeństwo mamy smutne? Szare, zupełnie pozbawione barw i indywidualnego charakteru. Co gdyby na plakacie umieścić człowieka z piercingami, dreadlockami, laveyowską bródką, widocznym na szyi tatuażem? Czy naprawdę taki kandydat miałby zerowe szanse na jakikolwiek wynik? Czy aby na pewno w dzisiejszych czasach (podpowiadam: XXI wiek) wszelakie udziwnienia zrazu by go skreślały? Czy jesteśmy skazani na polityków wyglądających na nudnych i niekreatywnych? Takich, którym sztab podpowiada jedyny słuszny lans, kompletnie pozbawiony indywidualnego charakteru? Na szczeblu centralnym da się znaleźć polityków stylowych - mam na myśli Palikota i Sikorskiego. Owi, abstrahując od wszystkiego, mają stylówę - owszem - zapożyczoną z podobnych sfer brytyjskich, ale mają. A pozostali co?
Może dla kogoś nienaganny (choć zwykle naganny, bo nagminnie za duży) gajerek jest sygnalizacją, że polityk jest poważny, odpowiedzialny. Dla mnie nie. Sam często chodzę w gajerze, a o powagę i odpowiedzialność nie sposób mnie podejrzewać. Więc ewentualna deklaracja jest pusta. Jak niebieskie soczewki Kwaśniewskiego w latach 90. Wyraz tej pustości kandydaci dali podczas niedawnej debaty, gdzie primo: nikt nie zadał pytania urzędującemu "prezydentowi", secundo: wszyscy odpowiadali na to samo pytanie i podobnie. Teraz z kolei widzę na Facebooku kolejne mordy i kolejne niepełnosprytne hasła. Bliżej ludzi, pomożemy zbudować karmnik, zaopiekujemy się słabszymi. Wszystko głupie, do niczego nie prowadzące i z jednym celem: zebrać emerycko-rencistowski plankton, który jest we współczesnej demokracji szkodliwy, bo roszczeniowy, a więc wspiera rozdawnictwo, nieukierunkowany na fundamentalną zmianę socjal i de facto rzuca kłody pod nogi ludziom generującym kapitał, który oni później rozdają.
W żadnym programie nie ma żadnych sensownych pomysłów, jak ułatwić życie lokalnym przedsiębiorcom. Jak zwerbować tu nowych. Kompletnie nie ma pomysłu jak w końcu wykorzystać położenie geograficzne naszego miasta, z naciskiem na wielokulturowość i fakt, że przeciętny Białorusin kupuje u nas, nie u siebie. Obudźcie się - u nich właśnie budują się konkretne centra handlowe, które skutecznie zmniejszą ilość wydawanych przez nich u nas pieniędzy. Nie pomaga też odium, z jakim się ich u nas traktuje. Żyjecie z nich, ale się nimi brzydzicie.
Inna kwestia to fakt, że kompletnie się u nas ignoruje kulturę. Miasta takie, jak Poznań, czy Wrocław, mają przemyślaną strategię, jak dzięki niej budować markę miasta. U nas trwają zaśniedziałe instytucje, wydające pieniądze na działania pozorne, w największym dowodzie urzędniczego marnotrawstwa i gigantomanii, jakim jest OiFP gra się hucpy, a region promuje się przez klub sportowy. Ja rozumiem, Panie Prezydencie, że szwagrowi wypada coś rzucić, ale w zdrowych miastach na całym świecie kluby finansują się same, istnieją bez udziału władz i równie dobrze (albo równie nieistotnie) promują miasto. Celowość tego też dyskusyjna. Bo co? Jest takie miasto, jak Białystok, jest tam klub piłkarski Jagiellonia i są kibole. Jaki tu efekt promocyjny? Jaka tu zachęta? Pomijam fakt, że piłka nożna jest sportem egalitarnym. Czyli każdego jej miłośnika sprowadza do poziomu kretyna. Bez wyjątku. A Pan ma ponoć wyższe wykształcenie. Książkę jakąś Pan przeczytał? Ambitną płytę odsłuchał? Na spektaklu był? Czy obcowanie z kulturą rozumie Pan jako wydatkowanie publicznych pieniędzy na tancbudę szwagra zwącą się Atlanta? Czy naprawdę szczytem Pańskiej kreatywności jest budowa bazarków na miejsce tych, które Pan zlikwidował? To w sumie trochę jakby Pan się najpierw zesrał, a potem to z powrotem zassał. Albo chciał zassać, bo na razie owych bazarków nie widzę.
Inni kandydaci nie lepsi. Dzieci we mgle. Pomysły z lat 90., kreatywność na poziomie psa, co kupkę liści obsika lewą, albo prawą stroną. Wszystko to sygnalizują już ich nieciekawe plakatowe mordy.
A mi się marzy ktoś, kto wprowadzi trochę zamętu. Zburzy zastane (i zasrane) struktury myślowe lokalnych ważniaków, wsadzi kij w mrowisko, skłoni do dyskusji i zaangażuje do niej intelektualne autorytety. Kto zapyta naukowców. Kto zapyta ludzi kultury. Kto nie będzie się bał rzucić kontrowersyjnego pomysłu, kto w nietuzinkowy sposób zdiagnozuje lokalną sytuację. Nie szukam wariata, który wzorem Korwin-Mikkego będzie plótł bzdury. Bzdury kompletnie swoją drogą nieciekawe i archaiczne, bo dziewiętnastowieczne. Prędzej kogoś kreatywnego, który stanie się dla lokalnej sceny polityczno-urzędniczej jakimś mechanizmem zamachowym. Który będzie nagradzał aktywność, pracę, kompetencje, myślenie "outside the box".
I właśnie trafiło mnie, że jest jeden taki człowiek. Ja. Kreatywności, inteligencji i temperamentu nikt mi nie odbierze. Mam kolczyk w nosie i szaloną stylówę. A niedługo też pokaźną dziarę. A z prawa mordy wychodzi, żem dobry człowiek. Przed kolejnymi wyborami czekam na oferty od KW.
Komentarze opinie