Początek lutego 2014. Wilno, Plac Ratuszowy. Mimo, że gdzieniegdzie leżą jeszcze zwały śniegu, mieszkańcy miasta i turyści wystawiają buzie do pierwszych promieni słońca, siedząc w otwartych prawie przez cały rok kawiarnianych ogródków. Ogrzewają się herbatą albo czymś mocniejszym. Nogi okrywają udostępnionymi przez restauratorów kocami. Termometr wskazuje minus pięć albo i lepiej.
Koniec marca 2014. Białystok, Rynek. Mimo, że od kilku dni słońce wyraźnie góruje nad horyzontem, mieszkańcy miasta i turyści, aby popijając herbatę skorzystać z wyczekiwanego miesiącami słońca, muszą obejść się ze smakiem. Na kawiarniane ogródki będą musieli poczekać jeszcze pewne dwa miesiące, choć na termometrze dziesięć ponad kreską.
Szkoda, że białostoccy restauratorzy tak późno decydują się zaprosić swoich klientów do stolików na świeżym powietrzu. A może zdecydowaliby się, gdyby mogli? Nie wiem.
Może białostocka klientela nie byłaby skora do przesiadywania na dworze. Może boi się przeziębienia i grypy? Sądzę tak doświadczając wielu przykrości, gdy przy każdej okazji jestem strofowany za próbę wietrzenia przepełnionych zimowym zaduchem pomieszczeń. A przecież wiadomo, że taka pozbawiona przewiewu przestrzeń do wręcz raj dla wszystkich zarazków.
Może więc poprą mnie palacze? Sam nie palę, co nie przeszkadza mi współczuć ich niedoli, kiedy wychodzą na fajkę. Nie mają gdzie usiąść, nie mają gdzie wyrzucić niedopałka, muszą - co najgorsze - zrezygnować z konsumpcji, aby poświęcić się nałogowi. Jakże by mieli wspaniale, siedząc na zewnątrz w wygodnym wiklinowym fotelu i paląc te swoje papierosy!
Apeluję więc do wszystkich tych, którzy nie boją się świeżego powietrza. Apeluję również do tych, którzy ponad świeże powietrze przedkładają dym tytoniowy. Walczmy o kawiarniane ogródki już teraz, w marcu. Piszmy petycje, okupujmy lokale. Niech rynek ożyje po zimowym śnie.
Komentarze opinie