Reklama

Podlaska baba, cz. 12 - Dojlidy na podobieństwo Florydy

Od kilku tygodni jesteśmy świadkami walki mieszkańców jednej z dzielnic naszego miasta o zachowanie swojego status quo, czyli pozostawienie dzielnicy w spokoju. Włodarze nasi zaplanowali im bowiem trasę szybkiego ruchu wprost pod oknami ich domów. Ponoć jest to im niezbędne (tym mieszkańcom), by zajechali samochodami prosto pod swoje mieszkania wygodną drogą razem z tirami mknącymi do Lublina.

Droga zaplanowana jest także obok zabytków, które za lat dwa-trzy po prostu się rozpadną. Ciekawe, co o tej sprawie sądzą ekolodzy? Czy zaplanowano już ekologiczne przejścia dla tych biednych żabek, co przechodzą ze stawu pod WSAP-em na drugą stronę ulicy? Czy Unia Europejska zapyta naszych planistów, gdzie owe płotki?

Bo że będą ekrany dźwiękochłonne to pewne jak amen w pacierzu. Najpewniej stać będą tam, gdzie ani jednego domu nie będzie. Za to tam, gdzie mieszkańcy by je chcieli – podobno nie ma zmiłuj, nie da się. A to Polska właśnie… Już to przerabiamy w naszym mieście – vide nowo otwarta trasa przelotowa na Wygodzie. Na papierku wszystko wygląda ładnie, a i papier też wszystko zniesie. Czy naprawdę nie da się przeprowadzić tej drogi gdzie indziej? Co to u nas – góry wysokie i bagna nieprzebyte? Że „polska Amazonia” niedaleko – to wiemy.

Najciekawsze w całej tej sprawie jest to, że gdy jeszcze nie uchwalono planu „zagospodarowania” przestrzennego dzielnicy, już ktoś sprzedawał mieszkania w miejscu, gdzie jeszcze spokojnie śpiewają przysłowiowe słowiki. Może powinien zmienić zawód? „Wróżka przepowie Ci, gdzie się pobudujesz za dwa lata”…

Rozwój miasta potrzebny jest – ale nie za cenę niszczenia zabytkowych budynków i dzielnic, gdzie spokojnie domek stoi sobie obok domku. Potrzeba nam dobrych dróg, ale nie za cenę niszczenia wszystkiego dookoła. Białystok ma w sobie sporo ze wsi. Nie przeszkadzają nikomu krowy pasące się na TBS-ach, konie hasające na Wygodzie. Jeszcze niedawno bażanty i zające śmigały sobie po Marczuku i Słonecznym Stoku. Kaczki na Mickiewicza przechodzą sobie ze stawu do stawu, a samochody zatrzymują się, by mogły spokojnie zmienić lokum. Babcie na Jurowieckiej sprzedają swoje robione na drutach skarpety i dilują jajkami od własnych kurek.
Ja się tego nie wstydzę. To moje miasto i za to je kocham. Nie chcę 15-piętrowych wieżowców, stojących niczym prężny samotny narząd męski pośrodku bloków w centrum, erotyczne spełnienie twardych snów o swojej potędze projektanta i wykonawcy pospołu. Nie chcę dróg budowanych jak za Sowieckiego Sojuza – byle plan wykonać i Przewodniczący był zadowolony.

Nie wszędzie muszę dojechać samochodem aż po same drzwi. Samochód nie jest dla mnie oznaką wyższego statusu społecznego. W przeciwieństwie może do niektórych rządzących, niepochodzących z tego miasta i mających je serdecznie… Po nas to choćby potop i przemarsz ruskich/pruskich wojsk?
(Renata Siewko)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do