Reklama

Polska – kraj, który sam pozbawia się dochodów

Najlepiej jest wprowadzić wysokie podatki, opłaty na każdym kroku, zapędzić ludzi do nikomu niepotrzebnej papierkowej roboty i zostanie już tylko czekać, aż pieniądze same będą zapełniać kieszenie. Oto jak myślą dowolne władze. Gdzie? W Polsce!

Od razu powiem, że nie jestem wybitnym ekonomistą, w ogóle nie jestem żadnym ekonomistą. Nie mam pojęcia o wielkim biznesie, ani nie wiem o co chodzi w notowaniach giełdowych. Ale matematyka, która miałam w szkole wystarczy do tego, żeby umieć posłużyć się wyliczeniem, tego co niezbędne. W zasadzie robię to co miesiąc, pewnie jak większość z Was. Trzeba odliczyć, na raty bankowe, rachunki za mieszkanie, telefon, internet, co jakiś czas muszę dokładnie zaplanować wydatki na środki czystości, kosmetyki, nowe buty. W codziennych działaniach matematycznych muszę kalkulować paliwo, jedzenie i swój własny czas. To mało? Moim zdaniem wcale nie i dlatego śmiem dziś zabierać głos, jako człowiek, który chciałby przestać żyć z przysłowiowym ołówkiem w ręku, a przynajmniej, żeby nie trzymać go codziennie.

Gdyby moje kochane państwo nie było tak pazerne, to nie musiałabym kombinować z ruskimi fajkami, które kupuję po 7 zł. Palę dużo, więc każdego dnia wydane 7 i więcej złotych mogłoby zasilić budżet państwa, miasta, czy czegokolwiek gdzie trafia taki podatek. Ale nie. Państwo woli, żebym nic nie odprowadzała do budżetu. Woli, żebym dawała zarabiać handlarzom. I akcyza zamiast trafić gdzie jej miejsce, trafia… gdzie trafia. Gdyby moje państwo nie było tak pazerne, to nie kupowałabym sobie niektórych rzeczy na ebay prosto od chińczyków. Dla przykładu powiem, że kupowałam zegarek w prezencie. Ten sam w Polsce kosztuje 40 zł, a ja bez żadnych kosztów przesyłki zapłaciłam całe 14 zł polskich i nie musiałam nawet ruszyć tyłka z domu. I w ten sposób na tym samym chińskim szmelcu zarobił ktoś inny niż Polak.

Gdyby moje państwo nie było pazerne, a ktoś w nim w końcu myślał, to dziś prowadziłabym własną firmę. Dlaczego jej nie prowadzę? Bo szkoda czasu!. W ubiegłym roku chciałam, naprawdę chciałam, postarać się o dofinansowanie i założyć mały własny interes. Po kilku tygodniach myślenia i planowania, rzuciłam pomysł w cholerę. Oto powody. Najpierw trzeba było opracować wniosek, wypełnić wszystkie rubryczki, stworzyć biznes plan i załączyć kupę innych świstków, które będą rozpatrywać urzędnicy. Sam fakt, że oni mogą mieć pojęcie, o tym czy dany biznes się uda czy nie, to się nadaje na dobrą komedię. Komentować tego nie muszę, bo sami możecie zweryfikować ilu naszych urzędników dowolnego szczebla odniosło sukcesy biznesowe lub prowadzi własne niewielkie biznesy. Ale mnie mają oceniać, mój pomysł, plany i zaangażowanie. No dobra. Idziemy dalej. Później, jeśli urzędnicy doszliby do wniosku, że jednak pomysł się nadaje, muszę chodzić na szkolenia, które znów prowadzą w dużej mierze fachowcy zarabiający wyłącznie na takiej paplaninie. Gdyby nie takie deale z urzędami pracy, ich firmy w dużej części przestałyby istnieć. Zatem, kiedy się wyszkolę przez te kilka miesięcy, to wówczas będzie kolejny etap weryfikacji mojego wniosku. I może dostałabym dofinansowanie, a może nie. Bo ktoś urzędników i szkolących mógłby uznać, że jednak mój pomysł się nie uda. I takim cudem minęłoby co najmniej już 8 miesięcy lub więcej. Gadanie i papierki, pracy zero.

Którego z przedsiębiorców stać, żeby poświęcić nawet i 6 miesięcy na to, aby się zastanawiać, czy dostanie wsparcie czy nie? Który z nich będzie ganiał za papierkami i nikomu niepotrzebnymi szkoleniami zamiast wziąć się za robotę? Ja odpuściłam. Były i dalsze powody. Uświadomiłam sobie, że później i tak czekałyby mnie kontrole oraz dostarczanie kolejnych niezbędnych papierków, które i tak wylądują w archiwum. W tym czasie przecież mogłabym zdobywać kolejnych klientów. Uświadomiłam sobie jeszcze, że dogadując się z kimkolwiek bez umów na wykonanie zadań, które z powodzeniem i tak realizuję, nie muszę marnować czasu na rzeczy bezsensowne. O ZUS – ie nawet nie będę pisać, bo szkoda prądu. Uświadomiłam sobie, że wykonując takie zlecenia mogę swobodnie odkładać na prywatnym funduszu pieniądze, które otrzymam bez względu na to, jaki jest stan demograficzny i czy ktokolwiek będzie na mnie kiedyś pracował.

Bo moje państwo jest zbyt pazerne, żeby dać zarobić sobie! Ja sobie poradzę i bez tego państwa. Zarobię, jeśli nie tutaj, to gdzie indziej. I doszłam do wniosku, że łatwiej jest założyć działalność np. w UK, bo nawet nie muszę ruszać tyłka z domu w tej sprawie. A nasi niech dalej latają po Dubajach i innych Katarach w poszukiwaniu inwestorów, niech wydają pieniądze innych podatników, którzy często nie mają nawet na masło do chleba, bo termin płatności jest nieprzesuwalny. A ja w tym czasie zajmę się sama sobą. Kiedy podatki, zusy i inne opłaty będą mniejszym obciążeniem, wówczas z chęcią zasilę budżet, żeby nie tracić czasu na kombinacje brytyjskie. Ale jeśli państwo polskie będzie nadal mnie traktowało tak dojną krowę, żeby polansować się przy innych, na mnie niech nie liczy.

To pisałam ja – Agnieszka! Nie mam wiedzy ekonomicznej, ani nawet ukończonych kursów z rachunkowości. Do tego tekstu i wniosków wystarczyła mi matematyka wyniesiona z lekcji w szkole podstawowej i średniej.

Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Studio Wasabi
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do