Nie wiem jak Święta obchodzi się w Waszych domach. Prawdę mówiąc, już nie wiem, jak się obchodzi Święta w moim domu. Wszystko jakoś się spłyciło, nie ma ducha i tego klimatu. Ja już nie czekam na Święta, a jeśli czekam, to właściwie tylko po to, by zadrzeć sobie nogi na ścianę i chwilę poleżeć w spokoju.
Nie to, że narzekam, bo marudzić nie chcę. W końcu jutro będzie kolorowo od pisanek w koszyczkach, zielonych gałązek i ozdób. W niedzielę będzie jeszcze radośniej. Na dodatek ma być ciepło i słonecznie. Więc teoretycznie wszystko fajnie i wesoło. Ale tylko teoretycznie. Jakoś te Święta, podobnie do tych, które minęły w grudniu, nie cieszą mnie jak dawniej.
Nie wiem czy to dlatego, że dziś już w sklepach jest tyle wszystkiego, że człowiek nie czeka na tę wędzoną szynkę, albo pierwsze w roku ogóreczki, szczypiorek, pomidory, którymi pachniał cały dom? Teraz w sumie 12 miesięcy w roku można mieć to samo. Kiedyś tak nie było. Szynka? Jaka szynka, jak się samemu nie zrobi, to w sklepie można liczyć na coś w rodzaju wyrobu szynkopodobnego. To samo jest z kiełbasą, wędlinami o ciastach nie wspomnę, bo tam to jest dopiero cała tablica Mendelejewa. No i oczywiście jajka. Z chowu ściółkowego, a może klatkowego, albo ekologicznego? A czy kurka była zestresowana, czy może chodziła w sweterku i bucikach, żeby jej nóżki nie zmarzły? Dziś takie rzeczy człowiek słucha i ogląda, zamiast pójść do sklepu i cieszyć się zakupem świeżego produktu.
I jak tu się cieszyć? Zamiast użyć sobie przy Świętach Wielkanocnych człowiek będzie przy stole gadał o kurach i o tym ile jest mięsa w mięsie. Na dodatek Unia Europejska chce nam zakazać swojskich wędlin, jedynych prawdziwych, jakie jeszcze zostały. No właśnie i te nasze stoły. Najpierw dwa lub trzy dni stania przy garach, potem jedzenie wszystkiego na potęgę, jakby nic innego nie można było w Święta robić. Potem tradycyjnie wizyta w parku lub innym świeżym powietrzu, żeby trochę tyłek przetrzęść, bo przecież trzeba resztę zjeść, a miejsca w brzuchu nie ma. Inni, bardziej radykalnie do sprawy podchodzą i zamiast spaceru wolą wizytę w szpitalu. Zawsze to dodatkowa atrakcja, płukanie żołądka plus kroplówka. I znów można wracać do stołu, żeby się nie zmarnowało. W końcu kilka dni stania przy garach nie może pójść na marne.
W ogóle te nasze Święta już od wielu lat kręcą się wokół stołów. A gdzie przeżywanie duchowe, o którym się tyle mówi? Pamiętam jak kiedyś był czytany opis Męki Pańskiej, wszystko było z uczuciem, powagą, nieraz nawet poleciały łzy. A dziś, aby tylko odwalić temat i do stołu. Kilkanaście lat temu robiliśmy ze znajomymi rundę po wszystkich kościołach w mieście, żeby zobaczyć każdy Grób Pański. Do wielu trzeba było pchać się, aby można go było w ogóle zobaczyć, tyle ludzi nawet o 1 czy 2 w nocy się pojawiało. A dziś… ech, szkoda gadać. Nie wiem czy to efekt większej liczby kościołów, czy mniejszej liczby chętnych, ale tłumów to ja od lat nie widziałam, żadnych. No bo po co? Na stole jeszcze tyle zostało. Ktoś to musi zjeść i zapić.
Tak jeszcze na koniec. Moim zdaniem nawet Kościół się podzielił. Oczywiście, zaraz hejty polecą. Ale taka prawda. Franciszek sobie, biskupi sobie, ksiądz Lemański sobie i Radio Maryja też sobie. I żeby było śmieszniej, każdy mówi o potrzebie dialogu, porozumienia, miłości, otwartości, wspólnocie przeżywania, i tak dalej, i tak dalej… A jak jest, jakie są te Święta, każdy widzi. Mnie nie cieszą. Czekam na nie, bo w końcu będę mogła chwilę odpocząć. Od wtorku zaczyna się taki sam zachrzan, jak przed Świętami. Czy przeżyję je duchowo? Nie. Chcę odpocząć.
Komentarze opinie