Ogrody Pałacu Branickich okazały się za małe by pomieścić wszystkich chętnych, którzy przyszli z koszyczkami piknikowymi oraz kocami na miejską potańcówkę. Zabrakło również miejsca na parkiecie. Takiej frekwencji chyba nikt się nie spodziewał.
Potańcówka miejska ściągnęła prawdziwe tłumy białostoczan do ogrodu Pałacu Branickich. Dobra pogoda i dzień wolny od pracy to mieszanka, która wykurza z czterech ścian nawet najbardziej zatwardziałych domatorów. Nie udało nam się spotkać nikogo, komu by nie odpowiadała atmosfera lub muzyka. Mieszkańcy mówią niemal jednym głosem, że właśnie takich imprez mamy w Białymstoku zbyt mało.
- Jesteśmy w całej rodzinie zszokowani tym, że decydenci zabrali 50 procent tego, co było przeznaczone do tej pory na imprezy dla ludzi. Jesteśmy biedni, nie mamy pieniążków, żeby gdzieś pojechać i zobaczyć fajne koncerty, a jeszcze nam zabierają. Tu co tydzień powinna być impreza, powinny występować zespoły z Polski i zza granicy – powiedział nam Kazimierz Turkowski.
Zdanie to potwierdziły wszystkie osoby, które były razem z Panem Kazimierzem na potańcówce miejskiej. Co ciekawe, każda z nich była w tak zwanym wieku późnego „nastolatka”. Impreza na świeżym powietrzu bardzo przypadła im do gustu. Podobnie zresztą jak i znacznie młodszemu pokoleniu.
- Brakowało takiej imprezy. Jest ona pożądana przez młodych nie tylko młodych. My jesteśmy tutaj już trzeci raz – mówi nam Agata Fiłonowicz.
- Taka scena powinna stać na stałe latem. Niech przychodzą lokalne zespoły i niech się prezentują. Myślę, że to by bardzo dobrze się przyjęło w Białymstoku – skomentował Michał Tchórzewski.
Zespół Whitestock bawił białostoczan na potańcówce miejskiej do późnych godzin. Zagrane były chyba wszystkie możliwe przeboje polskiej sceny. Białostoczanie tańczyli i do piosenek Maryli Rodowicz, 2+1 oraz szeregu innych. Nie zabrakło także repertuaru zagranicznych gwiazd, między innymi Tiny Turner czy Glorii Gaynor.
Komentarze opinie