Ostatnio gdzieś w najeżonym obecnie reklamami Facebooku napatoczyłam się na stronę z dodatkami ślubnymi. Co tam się człowiek naogląda i naczyta to oszaleć można. Ludziom, a raczej kobietom odbija chyba maksymalnie. Później przypomniałam sobie swój ślub.
Jeśli myślicie, że mi też odbiło, to nic z tych rzeczy. Bardziej to odbiło wszystkim naokoło. I w każdym, absolutnie każdym miejscu wszyscy, absolutnie wszyscy się dziwili temu, że to ja nie wariuję jak debil. A zwariować było można, naprawdę. Piszę te słowa, bo niebawem rusza sezon ślubów i wesel, a właśnie teraz trwa w najlepsze szał przyszłych panien młodych. Chcę im powiedzieć kilka prawd życiowych i być może jak sobie poczytają, to uświadomią, że cały nerw i ogólnie podkurzenie nic tu nie da, bo… dwa dni po weselu i tak nikt nie będzie pamiętał czy tort miał jedno piętro lub więcej albo czy miał różyczkę, czy ptaszka po bokach.
Szokiem dla moich sióstr, a jeszcze większym dla koleżanek z pracy było to, że kupuję sobie sukienkę przez interenet. W sumie przypadkiem znalazłam stronę do fabryki w Chinach, która szyła różne suknie na zamówienie. Napisałam do nich i nie było absolutnie żadnego problemu z uszyciem. I teraz najlepsze. Uszyli mi dokładnie taką samą sukienkę, którą mierzyłam w salonie. Tylko, że ta salonowa do wypożyczenia kosztowała wówczas prawie 5 tys. zł. Miałam na nią jeszcze czekać ponad 3 miesiące. Tymczasem sąsiadka przyszła, obmierzyła mnie według chińskiej rozpiski, paypalem poszedł przelew i po dwóch tygodniach miałam już w domu taką samą sukienkę, jak z salonu. Tyle, że chińskie, małe rączki oprócz dobrej roboty (sukienka do dziś się świetnie trzyma) wysłały mi jeszcze w gratisie halki, kółka, żeby wszystko ładnie się układało i hiszpański welon do ziemi. Wszystko razem, łącznie z przesyłką i ubezpieczeniem przesyłki wyniosło mnie… ta dam! 530 zł polskich. Można? Krawcowa o mało na zawał nie zeszła jak się dowiedziała o cenie. A krawcowa była potrzebna wyłącznie do odprasowania sukienki, bo po wyjęciu z paczki dobrze to nie wyglądało.
Buty! Wszystko co ma w nazwie dodatek „ślubny” od razu jest ze 200 zł droższe na dzień dobry. Dlatego chciałam białe buty bez tego dodatku. Ale moje buty były kupione jeszcze bardziej przez przypadek niż sukienka. Szukałam sobie fasonu na wzór na allegro, ale kiedy znalazłam wzór, który mi się podobał, akurat zadzwonił telefon i musiałam szybko wyjść na spotkanie. Z rozpędu zamiast kliknąć „obserwuj” kliknęło mi się „licytuj” i wylicytowałam buty ślubne jako jedyna chętna za całe 16 zł łącznie z przesyłką. Można?
Potem niestety było trochę gorzej, bo musiałam zmagać się z jakimiś tortami, ozdobami do samochodu i innymi mało potrzebnymi rzeczami. Mowę mi odjęło, kiedy Pani restauratorka zapytała mnie jakie mają być obrusy na sali. Powiedziałam jej, że czyste. A jej chodziło o kolor. Ponoć panny młode dobierają sobie kolor obrusów do koloru wiązanki. Moja szczęka pewnie do dziś leży w lokalu, bo aż tak mi opadła. Ciekawe ilu gości zjarzy się, że kolor wiązanki jest taki sam jak kolor obrusów. I stawiam flachę temu z gości, kto powie, w jakim kolorze były obrusy na moim weselu. Oczywiście! Nie ma szans, że ktoś to będzie pamiętał nawet po dwóch dniach. Więc po co się spinać? Po co wymyślać takie komedie.
Z tortem też było wesoło. Pani w cukierni przeżyła ciężki szok, jak się dowiedziała, że zamawiam tort sobie, a nie dla kogoś, kogo na dodatek nie lubię. Wpadałam powiedziałam, że chcę tort na tyle i tyle ludzi. Pytanie: Jaki? No jak to jaki? Tort ma być prawdziwy z prawdziwymi owocami i prawdziwą bitą śmietaną! I prawdziwie, porządnie zmoczony spirtem! No i następne pytania, a czy śmietankowy, czekoladowy, taki, sraki, truskawkowy. Masakra. Podeszłam do szyby i pokazałam palcem pierwszy z brzegu. Jeśli ten jest prawdziwy to chcę taki. Zapłaciłam zaliczkę i miałam już wyjść. Ale nie… jeszcze ozdoby. Powiedziałam, żeby pani w cukierni sama sobie wybrała bo tort jest do jedzenia, a nie do oglądania. Ale pani się nie podjęła tak ważnego zadania i uraczyła mnie 7 segregatorami ze zdjęciami tortów. Wybrałam pierwszy od góry, otworzyłam na byle jakiej stronie i powiedziałam – Taki! Później się okazało, że ponoć wybrałam najładniejszą dekorację (tak i powiedziała właścicielka sali weselnej). Ale powiem szczerze, że nawet sama nie pamiętam co tam było. Powiem więcej, nikt tego też nie pamięta, więc szkoda czasu na bawienie się głupotami.
I fajne jeszcze na koniec. Do ślubu wiozła mnie moja koleżanka z pracy. Żaden szofer i żadna limuzyna. Koleżanka miała ładne białe auto, więc zawiozła. Robić wrażenie to trzeba umieć! I jak się chce, to trzeba sobie wybrać ładną koleżankę i pozwolić jej być szoferem – efekt murowany! A już absolutnie na koniec – wiązanka, której nie miałam. Poszłam z jednym kwiatkiem. Można?
Przyszłym pannom młodym polecam nie wariować, tylko pomyśleć rozsądnie i podejść do sprawy bez tego całego wybujałego ego. To czy kwiatek będzie czerwony czy różowy nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ja rozumiem, że to ważny dzień w życiu, ale numer polega na tym, że tych drobnych pierdołków, za którymi właśnie latacie za 2-3 lata, nawet same nie będziecie pamiętać. Najważniejszy jest luz i dobre samopoczucie oraz to, że w końcu staniecie u boku ukochanego! A na górze macie fotkę, jak może wyglądać panna młoda bez zbędnych wydumek.
Komentarze opinie