Pamiętacie mojego sąsiada? Pana Zenka, 60-latka, białostoczanina z Zawad, autokratę bloku? Tego, co jest prawicowcem z przekonania i mieszka z żoną na rogu Włókienniczej i Poleskiej? Jeśli tak to poczytajcie o jego najnowszych pomysłach. Jeśli nie – sięgnijcie do opowiadania sprzed kilkunastu dni, kiedy złościł się z powodu braku Rady Osiedla w naszej dzielnicy. I czytajcie, bo oto ciąg dalszy. W piątek rano wyniosłem śmieci. No i spotkałem pana Zenka.
- Dzień dobry. Sąsiad wie gdzie, że do suchego wrzuca – pan Zenek tradycyjnie powitał mnie przy śmietniku, gdzie jak zwykle miał poranny dyżur społecznego kontrolera śmieci.
- Dzień dobry. Tak panie Zenku. Wiem. Same suche – przytaknąłem kiwnąwszy głową na powitanie. Stwierdziłem przy okazji, że sąsiad na dyżur wziął ze sobą stary aparat fotograficzny. Z dużym fleszem. – Będzie pan śmieciom zdjęcia robił?
- Ot wymyślił. Śmieciom zdjęcia? A po co? – zdziwił się pan Zenek.
- No to po co ten aparat? Sąsiadom pan zdjęcia zrobi i jak za komuny w sklepie na klatce wywiesi, że nie segregują? - próbowałem zgadywać dalej.
- Durackie to niemożebne, co on mówi. Burmuchy się napił wczoraj i jeszcze jego trzymie. A co ja jestem "wóc"? Żeby zdjęcia ludziom wstydliwe robić? – oburzył się pan Zenek.
Tytułem przypomnienia – wdzięczne określenie "wóc" (od polskiego wódz) pan Zenek rezerwował dla nielubianego nad wyraz prezydenta Truskolaskiego. Ostatnia litera "wóc" pochodziła – jak kiedyś obrazowo wyjaśnił mój sąsiad od słowa buc, którym to określeniem obdarzał nielubianych przez siebie ludzi. Ale, że jakiś czas temu pan Zenek poprzysiągł uroczyście nie używać wulgaryzmów, a – jak mu to wyjaśnił proboszcz, określenie buc się do wulgaryzmów zalicza – zdecydował się na "wóc". I tego to określenia się aktualnie trzymał.
- A co ma do tego pan prezydent? Przecież on zdjęć ludziom nie robi? I wstydliwe? – tym razem to ja się zdziwiłem.
- Ot szkoły pokończył, a całkiem ciemny, jak partyjny robotnik za komuny. Toż "wóc" aparaty na skrzyżowaniach ponawieszał i 20 tysięcy fotek dla kierowców miejscowych nacykał. Jak oni przekroczenia drogowe robili. I tera policji je dał, żeby mandaty wystawili. Dopóki miał jak, to sam te mandaty wystawiał i jemu płacili jak za zboże. A tera nie ma jak, to do policji daje. Ja porządny człowiek jestem, ja ludziom zdjęciów robił nie będę – jak "wóc". Rozumie teraz? – wyjaśnił pan Zenek spluwając raz po raz przy słowie "wóc".
- Ale, ale... Prezydent zdjęcia piratom... Znaczy wróć. Prezydent sam żadnych zdjęć nie robił! Co pan opowiada! Przecież System Zarządzania Ruchem łapie piratów drogowych, co na czerwonym jeździli po skrzyżowaniach. I teraz jest bezpieczniej jak te urządzania są, bo kierowcy uważają jak jeżdżą Mniej korków jest w mieście... – to ostatnie zdanie powiedział trochę mniej pewnie, bo pan Zenek zaczął chichotać szyderczo.
- Ot powiedział co wiedział. Ja widzę, że on ciemny wprost, tak jak chłop w pegeerze. Kto jemu powiedział, że bezpieczniej? A? Nie prezydenckie aby ludzi? Piratom zdjęć nacykał, akurat.... Jak moja Lodzia jechała z Zawadów z ogórkami zeszłego lata też zdjęcie zrobił i mandat dostała. To ona co? Na czerwone by wjechała na skrzyżowanie? Albo może za szybko jechała? Tym naszym dewu, co to jemu trzeci bieg źle wchodzi? – kiwał głową pan Zenek z politowaniem.
Faktycznie. Zielone deawoo lanos sąsiada zawrotnych szybkości nie osiągało. I faktycznie – po awarii skrzyni biegów z dwójki przechodziło się bezpośrednio na czwórkę. Przy czym czwórkę wrzucał wyłącznie pan Zenek jako kierowca. Jego ostrożna żona Lodzia preferowała jazdę na dwójce i słynęła z wyjątkowej asekuracji za kierownicą. Kiedy usiłowała skręcać z Włókienniczej w Poleską w lewo robiła to wyłącznie wtedy, gdy droga była pusta aż po horyzont. Kiedyś czekając na ten jej manewr zrezygnowany zawróciłem na Piłsudskiego, objechałem pętlą przez Częstochowska i Poleską i dotarłszy na wysokość Włókienniczej odkryłem, że ona nadal tam stoi, a za nią kilkanaście pojazdów, prawie do wysokości budynku telewizji. Pomysł, że miałaby wjechać na czerwonym na skrzyżowanie lub jechać za szybko był absurdalny.
- No fakt. Pani Lodzi ostrożna. Ale to za co mandat dostała? – spytałem.
- No zdjęcie jej wysłali, że niby na czerwonym ona jeździ po skrzyżowaniu. A jaka z Lodzi piratka, Panie?! Ona jak raz opowiadała o tym, że jak się światło na skrzyżowaniu na zielone zapaliło, to ona skręcała w lewo. I zanim bieg zmieniła to te zielono mrygnęło i zgasło. A ona ruszyła, łeb podniosła i zobaczyła, że już żółte, a ona na skrzyżowaniu. Się zdenerwowała i już na czerwonym jej tam zgasł samochód. No i sam powie, czy ten system to inteligientny abo bezpieczny jest? Toż ona przez to skrzyżowanie całe życie jeździła i nikomu nigdy nijakich zagrożeń nie robiła. Ona nawet kury, kota ani psa nigdy nie przejechała, że o człowieku i samochodzie nie wspomnę.
- Ale panie Zenku... No była na skrzyżowaniu na czerwonym więc mandat słusznie dostała – zacząłem wyjaśniać.
- Niech głupot nie gada. Ten ichni system to po to jest żeby "wóc" zdjęcia cykał i mandaty mógł wystawiać. Tera nie ma jak, bo się przepisy zmienili, to i zły chodzi jak ten chrzan, bo jeszcze tych, milionów co miał to nie nazbierał. I dobrze jemu tak. Szkodny ten „wóc” taki jak ten kot sąsiadki z Zawadów, co to zawsze zamiast myszów łapać to na moich grządkach paskudził. Pamięta jak mu opowiadał? – wyjaśnił pan Zenek.
- Pamiętam. Ale ten aparat to panu po co? – zmieniłem temat, bo opowieści o kocie słyszałem wielokrotnie. I wolałem uniknąć kolejnej – jak to zamiast marchewki czy rzodkiewki pan Zenek kocie balaski z grządek wykopywał.
- Jak to po co? Na śmieciare czekam. Toż nie wie co się dzieje? Co "wóc" zrobił znowu? - zdziwił się pan Zenek.
- No nie wiem...
- Jejbohu – gazet nie czyta czy jak? Toż napisane, że sortownie śmieciów "wóc" otworzył i tam za segregowanie będzie płacił ludziom. Po ch... – pan Zenek przerwał gwałtownie szukając słowa zastępczego za ulubione do niedawna określenie. – Po Chiny płaci za coś, co już ludzie zrobili? I ja przeczytawszy zaczaił się na śmieciare. I wie co ja zobaczył? Oni te nasze śmieci najpierw suche wrzucili do tej swojej budy, co oni ją mają. A zaraz potem wrzucili i te drugie. I szkło z plastykami też wrzucili. Do tej samej budy! Same mieszajo i ludziom na śmietnisku płacom coby rozdzielali. Toż duractwo to niemożebne – złościł się pan Zenek.
- Aha – przytaknąłem nie zdziwiony opowieściami pana Zenka, bo o tym samym czytałem na forach. Przyznawać się do tej wiedzy przed panem Zenkiem było niebezpiecznie, bo można było – wbrew woli – dołączyć do obywatelskiego patrolu, czy też jak kto woli, straży sąsiedzkiej. Sąsiad ze środkowej klatki kiedyś nieopatrznie wyraził zainteresowanie tym, że młodzież pije piwo na naszym placu zabaw i został włączony do „panazenkowego” grafika pilnowania porządku na placu zabaw. Odmowa współpracy oznaczała zaliczenie do podejrzanego elementu. Nie miałem ochoty ani na miejsce w grafiku, ani na bycie „elementem”, na którego widok pan Zenek najpierw publicznie spluwał, a potem się żegnał.
- Poszedł ja do urzędu im mówić, żeby durnia przestali z ludziów robić. I wie co oni powiedzieli? Ze się mnie przywidziało. No to ja im teraz zdjęcia zrobię i pokaże czarno na białym – oświadczył triumfalnie. – Sąsiad idzie już do domu. Bo śmieciarzy pewnie "wóc" ostrzegł i oni nasz śmietnik przeczekują. Jeden wyszedł i jak zobaczył, że ja z aparatem czekam, to od razu uciekł.
Pokiwałem głową sceptycznie nad zmową Truskolaskiego z pracownikami śmieciarki. Faktycznie śmieciarze omijali nasz śmietnik, kiedy czaił się tam pan Zenek, ale powody były raczej inne. Główny – to awantura, którą im urządził, że odbierając śmieci uszkodzili zawiasy w kontenerze. Półgodzinna kłótnia skończyła się na tym, że pracownicy podpisali oświadczenie, że to oni uszkodzili kontener oraz wizytą patrolu policji wezwanego przez pana Zenka. Nic dziwnego, że na jego widok udawali, że jadą gdzieś indziej.
- Cały dzień będzie pan tu czekał? – spytałem.
- Eeee... cały dzień to nie. Wieczorem idę do fryzjera. Musowo dobrze mam wyglądać, bo w sobotę kulturalne wielkie wydarzenie w mieście jest i ja na niego idę – pan Zenek nagle zaczął być przejęty.
Zdziwiłem się. Pan Zenek opery, filharmonii, kina i teatru dotąd nie odwiedzał. Raz – przez pomyłkę – trafił do Fary na koncert organowy, ale długo nie zabawił. Wrócił zniesmaczony, bo "głośno grali i całkiem nie do śpiewu". On i wizyta na kulturalnym wydarzeniu?
- Mecz Polski ze Szwajcarią jest popołudniu i pewnie do pubu pan idzie oglądać? Zgadłem?
- Ot powiedział. Co ja telewizora w domu nie mam, żeby po obcych chodzić i tam patrzeć? – zgorszył się pan Zenek.
- To pewnie wieczorem na rynek pan idzie? Thomas Anders z Modern Talking śpiewa pod ratuszem, bo Dni Białegostoku? A może Halfway w Operze? Gdzie pan pójdzie? – spytałem.
- Powiedział co wiedział. Toż żadne, to co mówił, wydarzenie wielce kulturalne nie jest – oburzył się pan Zenek.
- Nieeee? To o czym pan mówi? – zdziwiłem się mocno gorączkowo myśląc co pominąłem.
- Ot nieobyty sąsiad jest. Zenek Martyniuk na stadionie śpiewa. Discopolo: "Za twe oczy zielone oszalałem". Toż niemożebnie rzadko on w naszym mieście śpiewa. Wszystkie mówią, że to on król muzyki jest. Nie wie o tym? – wyjaśnił kiwając głową nad moją niewiedzą.
- Ja nie lubię discopolo i nie wiem kto jest ten Martyniuk – przyznałem się. – Wie pan, skończyłem szkołę muzyczną i wolę poważniejszą muzykę. Ewentualnie coś popowego.
- Sropowego. Jakby ja nie wiedział, że sąsiad to nasz, prawicowiec, to by pomyślał, że albo czerwony albo element. Żeby discopolo nie lubił? Toż to polskie! Nasza muzyka! Jakby dziś Szopen żył, to by też discopolo pisał i grał. Nie słuchał sąsiad discopolo pewnie nigdy? Bo jakby słuchał, to by całkiem zdanie zmienił. Żeby piosenek Zenka Martyniuka nie lubił? Niepojęte. Kużden człowiek co muzykę lubi Zenka słucha. Widać sąsiad nie słuchał jego piosenek. Ja jemu zaśpiewam zaraz. Jak raz usłyszy to zaraz się nawróci – zaofiarował się pan Zenek.
Zdrętwiałem. Wokalne popisy pana Zenka raz na jakiś czas wstrząsały blokiem, bo śpiewał przy otwartym oknie. Głos miał specyficzny – szlagiery discopolo, a ostatnio także piosenki Bodo (to pokłosie ostatniego serialu) wyryczane mieszanką dyszkantu, zbolałej kozy i noża drapiącego szkło, potrafiły sprawić, że mieszkańcy nabierali gwałtownej ochoty na dalekie spacery, wyprawy do sklepu albo wizytę u niewidzianej dawno teściowej. A nieliczne psy mieszkające w naszym bloku wyły mu do wtóru. Na szczęście pan Zenek gardło miał zdarte i długo śpiewać nie dał rady. A po recitalu musiał długo odpoczywać.
- Panie Zenku! Śmieciara jedzie! Chowaj się pan w krzaki – krzyknąłem i rzuciłem się do ucieczki do swojej klatki.
- Dobrze, że zobaczył. Jak zejdzie znowu to wtedy jemu zaśpiewam – usłyszałem w odpowiedzi.
Wróciłem do domu i zapowiedziałem żonie, że przez najbliższy tydzień nie mam zamiaru zbliżyć się do śmietnika. Za chweilę będzie głosowanie nad absolutorium i pan Zenek będzie zajęty sporem radnych i Truskolaskiego. Może wtedy uniknę nawracania na discopolo. Bo z muzyką pana Zenka jest jak z bielizną mojej teściowej. Każda bielizna jest erotyczna dopóki ona jej nie użyje.
Komentarze opinie