Reklama

Andrzej nie znalazł mi męża



No przecież wiadomo, że każda panna na wydaniu nie marzy o niczym innym jak tylko o wyjściu za mąż. Kiedy to nastąpi? Kim on będzie? Ile z tego dzieci wyniknie? Na te pytania od lat znają odpowiedź różnej maści wróżki i, nie wiedzieć czemu, niejaki Andrzej.

Lanie wody

Jako dziecię pochodzące z prawego łoża, z ojca zrodzone – Andrzeja, wiedziałam od razu, że 30 – tego listopada trzeba było coś lać. Skoro w poprzedniej epoce o wosk łatwo nie było, musiała wystarczyć procentowa woda na kartki. Zwłaszcza, że tatko dobrze zaznajomiony był z kolegami, a ci, zawsze w chwilach kryzysu mogli poratować trunkiem, który dziś z hukiem wylatuje w lasach i puszczach. Nie, w moim domu wosku się nie lało na Andrzeja. Imieniny głowy rodziny były lane, ale zawsze czym innym, na pewno nie woskiem i na pewno nie przez klucz.

Dziwnym trafem mój rodzony Andrzej nigdy nie wiedział co i kiedy ze mną będzie. Nie przewidział ani jednym zdaniem, że wyjdę za mąż i kiedy. Ot, co święta życzył od lat młodzieńczych rychłego zamążpójścia, ale jakoś długie lata nie mogło to nijak nastąpić. Może powinnam wówczas jakiś podarek na ową okoliczność złożyć? Ale przecież pod choinką zawsze znajdował coś ode mnie. A może złota chciał? Albo banknotów zielonych duży plik? Nie mówił nigdy, że potrzebuje. Tak, czy owak najbliższy memu sercu Andrzej niczego nie wiedział i niczego nie przepowiedział.

Wodę lali za to inni. Tam, gdzie u wejścia do domów wiszą dzwoneczki, gdzie stoi kryształowa kula na stole, a już od progu unosi się zapach kadzidełek mających oczyszczać wszystkich i wszystko dookoła lała się woda niczym ta na imieninowym stole mojego protoplasty. Panny przychodziły i zostawiały podarki, pieniądze, kosztowności, by tylko dowiedzieć się, kiedy w końcu spotka je szczęście w postaci mężczyzny. A ten wiadomo, wcześniej, czy później i tak będzie chodził w rozklapanych papciach, z klinem od galotów w kolanach i będzie chciał, żeby mu jeść podano po pracy. Po co to? Na co ta wiedza? I czy warta ona tych wszystkich podarków i kosztowności? Chyba coś jest na rzeczy, bo od dawien dawna, po dziś dzień wróżki i inne czarownice mają swoje złote plony w okolicy święta Andrzeja. Szkoda, że tatko nie nauczył się czerpać zysków z lania wody.

Gąsior prawdę ci powie

Panny, którym mąż był potrzebny na gwałt, sprowadzały do domu gąsiora. Ten miał za zadanie podjeść do jednej z nich. Ot i całe wszystko. Wybranka nie posiadała się ze szczęścia, bowiem to ona jako pierwsza miała zostać mężatką. Dziwne to były obyczaje. Chodzący gąsior na Andrzeja? Najpierw to chyba trzeba było z jeden opróżnić, żeby widzieć jak drugi sam chodzi i pannę wybiera. Ale cóż, domostwa różne to i obyczaje różne. W moim, gąsior zazwyczaj stał nieruchomo i nikomu nie wolno się było do niego zbliżać. Mało tego, zabezpieczony był jeszcze aby zimno mu przypadkiem nie było. Koce miał na sobie oraz kożuch dziadkowy, a tatko doglądał co kilka dni, czy aby z nim wszystko dobrze.

Tak pielęgnowany gąsior stał w cieple pod strażą dorosłych, aby w święto Andrzeja zabawić zgromadzonych gości. Nie widziałam nigdy, żeby chodził i żeby do panien coś mówił, ale widziałam za to jak życia z niego ubywa. Im więcej życia mu ubywało tym więcej radości panowało przy imieninowym stole. Panny jakoś o nic nie pytały i nie czekały, do której podejdzie. Za to solenizant nosił go z dumą, częstował tym, co było w środku i chełpił się owym gąsiorem, aż niektórym sił brakło i musieli opuścić zacne grono imieninowych gości. Może tato za mało tego gąsiora trenował? Może przegrzał pod kożuchem dziadkowym? Bo gąsior nie chodził i żadnej panny nie wybierał. Jako dziecko, słyszałam tylko kilka razy, że „dobrze już tam w gąsiorze chodzi”. Ale co to mogło być? Tego ustalić się nie dało.

Lewy but pod drzwiami

W poszukiwaniach męża liczy się przede wszystkim wytrwałość. Można chodzić, można i błądzić. Ale w końcu liczy się dojście do celu. Nie wiem jak się ma to do sukcesu, ale szwendanie się w jednym bucie raczej do przyjemnych nie należy, zwłaszcza w listopadzie. Jednak dla przyszłego męża chyba można się poświęcić. Niegdyś panny ustawiały swoje lewe buty w odległym końcu domu i ruszały naprzemiennie, by wiedzieć, która pierwsza narzuci ślubny welon. Na Andrzeja w moim domu butów było co niemiara. Nie tylko lewych, prawe też można było znaleźć po kątach mieszkania. Nawet w odległych jego częściach. Zwłaszcza jak zbliżała się pora opuszczenia lokalu mieszkalnego solenizanta, zdarzało się, że goście wychodzili w dwóch lewych butach, inni w dwóch prawych, jeszcze inni w jednym sznurowanym, a w drugim na rzepy. Muszę powiedzieć, że dojście do drzwi to też było nie lada wyzwanie, dla co poniektórych. A już zejście po schodach to wyższa lekkoatletyka czy wręcz gimnastyka artystyczna.

Tato – Wróżbita Andrzej – miał za to później zagadkę do rozwikłania. Musiał bowiem dopasować do siebie wszystkie części garderoby, które goście nieroztropnie pozamieniali między sobą z powodu wcześniej opisywanego gąsiora oraz lania wody ognistej. Trzeba było znaleźć posiadacza dwóch lewych trzewików dopasować do niego ciotkę, która wyszła w dwóch prawych, w tym jednym mojej rodzicielki. Takie zdolności może mieć tylko wróżbita Andrzej, nawet jeśli go głowa bolała i słyszał jak kot za głośno stoi. Panny, które zjawiały się na zabawie Andrzejkowej jakoś zapominały na drugi dzień o powodzie, dla którego przyszło im zmierzać do drzwi w lewym bucie. Radości zaś nie było końca z powodu nie rychłego zamążpójścia, a z powodu odzyskanego obuwia. Taka magia na Andrzeja się dzieje.

Pochodzenie andrzejkowych wróżb matrymonialnych nie jest do końca znane. Źródła historyczne nie mówią, skąd się to wzięło. Mi, Andrzejki znane są od urodzenia. Co roku przeżywamy magię tego dnia.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Flickr.com/ marie-ll)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do