Prosili taksówkarze, prosili i motocykliści o możliwość jeżdżenia po buspasach. W jednym i drugim przypadku władze miasta pozostają nieugięte w temacie użytkowania wydzielonego pasa ruchu.
Jeszcze przed nowym rokiem do Prezydenta Białegostoku z interpelacją zwracali się radni Mariusz Nahajewski i Jacek Chańko. Prosili Prezydenta Białegostoku o możliwość wpuszczenia taksówek na buspasy, jako pojazdów, które również świadczą usługi transportu publicznego. Niestety odpowiedź przyszła negatywna. Mimo wielokrotnych apeli, taksówki nie mogą korzystać z wydzielonych pasów ruchu.
Natomiast w styczniu inny radny – Rafał Rudnicki pytał także w interpelacji o możliwość poruszania się po buspasach przez motocyklistów. Okazało się, że to także jest niemożliwe. Odpowiedź zastępcy Prezydenta Adama Polińskiego była krótka:
„ (…) w sprawie udostępnienia buspasów motocyklistom informuję, że możliwość udostępnienia buspasów motocyklistom nie jest brana pod uwagę”.
Mimo, że w innych miastach Polski i Europy takie rozwiązania są stosowane, w Białymstoku się nie da. Trudno powiedzieć z czego może wynikać taki upór odnośnie korzystania z buspasów wyłącznie przez komunikację miejską, ponieważ dotychczas nie padły żadne argumenty w tej sprawie.
Zawsze wydawało mi się, że rozmowa z poważnym człowiekiem polega na tym, że prezentuje się wzajemne poglądy a następnie dochodzi się do jakiegoś kompromisu. Nawet jeśli racja zostanie całkowicie po jednej ze stron to każdy powinien przekazać konkretne argumenty uzasadniające swoje stanowisko. W przypadku władz Białegostoku wygląda to tak jakby dziecko strzeliło focha i na każde pytanie odpowiadało "nie, bo nie". Arogancja władzy jest najgorszą rzeczą jaką można sobie wyobrazić. Mieszkamy tu wszyscy razem a nie możemy nawet decydować o sobie, ponieważ władza wie lepiej i zawsze jest mądrzejsza. W innych miastach jakoś to działa, jest jakaś dyskusja, można liczyć na pomoc magistratu. U nas jak zwykle troglodycka mentalność.
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Zawsze wydawało mi się, że rozmowa z poważnym człowiekiem polega na tym, że prezentuje się wzajemne poglądy a następnie dochodzi się do jakiegoś kompromisu. Nawet jeśli racja zostanie całkowicie po jednej ze stron to każdy powinien przekazać konkretne argumenty uzasadniające swoje stanowisko. W przypadku władz Białegostoku wygląda to tak jakby dziecko strzeliło focha i na każde pytanie odpowiadało "nie, bo nie". Arogancja władzy jest najgorszą rzeczą jaką można sobie wyobrazić. Mieszkamy tu wszyscy razem a nie możemy nawet decydować o sobie, ponieważ władza wie lepiej i zawsze jest mądrzejsza. W innych miastach jakoś to działa, jest jakaś dyskusja, można liczyć na pomoc magistratu. U nas jak zwykle troglodycka mentalność.