Reklama

Obywatel Gie Żet: Bezrobocie w Białymstoku



Nieskuteczne działania Urzędów Pracy nie są ugruntowane w nieporadności urzędników. A przynajmniej nie tylko i nie przede wszystkim. Trudno znaleźć komuś zatrudnienie, gdy takowego nie ma na rynku. Ale rację mają też ci, co twierdzą, że pracodawcy usilnie szukają pracowników, ale z kolei ze strony poszukiwanych nie ma woli do zaangażowania się zawodowego. Dlaczego?

Nie raz i nie dwa słyszałem opinie pracodawców, że teraz to się młodym w głowach poprzewracało, że chcą od razu – bez poparcia realnymi umiejętnościami – mieć 2 tys. zł na rękę, bo jak nie, to palcem nie kiwną. Czyżby byli aż tak zadufani w sobie, tak przeświadczeni o własnej wartości i tak oderwani od rynku pracy? Niekoniecznie. Istnieją istotne powody, dla których ludzie chcą więcej niż przedsiębiorcy mogą dać.

Młodzi ludzie, zwłaszcza ci którzy poszli na studia, konfrontują swoją sytuację z tymi, którzy nie poszli albo poszli – jednocześnie gdzieś pracując. Okazuje się raz na jakiś czas, że rówieśnicy chwalą się wynagrodzeniem, które młodzież zdumiewa wygórowanym poziomem... ale i daje sygnał, że można tyle zarabiać. Zróżnicowanie płac w społeczeństwie jest duże i zawsze komuś uda się złapać „dobrą fuchę”. Co kilka miesięcy iskrzy w mediach od liczb, jakie jest nasze średnie wynagrodzenie. I znów okazuje się, że kwota nie jest mała. Zatem skoro inni mogą, dlaczego nie my?

Później ci ludzie idą do sklepów. Tak się składa, że czy region biedniejszy, czy bogatszy, handel sterowny jest w bardzo dużym stopniu centralnie, bez zróżnicowania cenowego poszczególnych części kraju. Wartość ubrań, kosmetyków, paliw, elektroniki, AGD itp. ustalana jest przez dystrybutorów sieciowych najczęściej jedna na całą Polskę. Słoiczek perfumy dla warszawiaka, zarabiającego średnio 4800 zł brutto, wyceniony jest tak samo jak dla białostoczanina, który w umowie o pracę ma średnio niecałe 3400 zł. Jasnym jest więc, że nie stać nas na taki sam poziom życia jak gdzie indziej. A chcielibyśmy. Nie bez znaczenia jest agresywne wchodzenia na lokalne rynki szyldów ogólnopolskich czy międzynarodowych, lokujących się w charakterystyczny dla naszych czasów sposób w wielkich obiektach handlowych, bo to one (czy padną, czy nie padną) nie mogą za bardzo dostosowywać cen. Nie wszystkie, ale znaczna część tak. Problemem są władze, sprzyjające zawłaszczaniu konsumentów przez korporacje, ale i sami mieszkańcy, którzy z szerokim uśmiechem na twarzy... lub z biedy (w przypadku dyskontów) maszerują do „handlowni” (tak nazywam hipermarkety i „galerie” handlowe), nie rozumiejąc, że podcinają gałąź na której siedzą. Myślę o pieniądzach, które przez kasy wielkich sieci wypływają poza region lub kraj. Myślę również o rozpieszczaniu kolosów, umacnianiu ich siły, przez co mniejsze sklepy padają, a duzi swoimi cenami zawyżają pułap minimalnej akceptowalnej zamożności ("nie chcę zarabiać mniej niż tyle, by móc kupować w wielkich handlowniach").

Wspomniani ludzie, w tym szukający pracy, nie muszą się jednak zanadto przejmować, bo nawet jeśli jest drogo, nawet jeśli nie dostaną pracy utrzymującej ich na poziomie zgodnym z aspiracjami, to mają pod ręką wyjście. Emigracja. Białostocki przedsiębiorca, duszony nierzadko konkurencją, koszmarnym i krwiopijczym systemem podatkowym oraz funkcjonowaniem w środowisku wysysanym od wielu lat z zasobów ludzkich i finansowych, nie jest w stanie zaproponować młodym wiele. Tamci zaś, wiedząc że ich wyobrażenia są do spełniania, dajmy na to w stolicy, nie porywają się desperacko na chłamowate w ich mniemaniu posady.

Zwróćcie uwagę, że lokalne firmy, które odnoszą sukcesy finansowe, to w dużej mierze – jeśli nie wszyscy – eksporterzy. Tylko „karmienie się” poza naszym regionem jest realną drogą rozwoju ekonomicznego. Dostrzegają to nie tylko specjaliści: Warszawa z jakiegoś powodu spontanicznie rośnie – przybywa w niej mieszkańców, Londyn rośnie – coraz płynniej mówiąc po polsku, a Białystok nie, chyba że w deweloperskie pustostany.

I pchają te wszystkie urzędy pieniądze „w młodych”, w „firmy na start”. Młoda brać bierze i jak tylko skończy się okres finansowania, natychmiast działalność zamyka. Bo nam w globalnym ujęciu, nie potrzeba aż tak aktywizacji do pracy, jak: klientów i rynków zbytu na nasze towary i usługi.

(Grzegorz Żochowski/ Foto: Flickr.com/jean-louis-zimmermann/ Obywatel Gie Żet)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do