Reklama

Obywatel Gie Żet: Dziadkowe metody



Smutne, kłopotliwe i w choć jak najbardziej życzliwy sposób, ale żenujące to sytuacje, gdy dziadek, dziadkowymi metodami, znanymi ze swojej młodości – próbuje niekiedy pomóc wnukom. Wyciąga encyklopedie sprzed lat prawie stu, stare młotki, podziobane życiem śrubokręty i chce – ma do tego prawo – być użyteczny. I dziadek, i wnuczki, to oczywiście tylko symbol konfrontacji ludzi oddzielonych epoką czasu lub wiedzy, a podobne zdarzenia pojawiają się w różnych relacjach.

Syn – ojciec, pracownik – pracodawca, nauczyciel – uczeń. Zawsze boję się w takich sytuacjach, gdy jestem po tej młodszej stronie, zranić szczery zapał człowieka. Próbuję wówczas informować, że jest Internet i co on daje, że klucze mam: pokryte tytanem więc raczej dobre, a śrubokręt wybieram z zestawu zależnie od konkretnego zastosowania, bo ten płaski, od tamtego płaskiego – jest przy danym problemie lepszy.

Podobnie zażenowany i zaskoczony byłem, gdy dowiedziałem się, że nasz białostocki prezydent – długodystansowiec w programie wyborczym umieścił koncept utworzenia Miejskiego Urzędu Pracy. Jak czytamy: „odrębnego Miejskiego Urzędu Pracy” (odrębnego względem powiatowego). Byłyby więc dwa. Dostrzegam trzy, trzymające się jako tako kupy wytłumaczenia, czemu tak zrobił. Pierwsze takie, że pomysł nie był poważny, umieszczono go dla śmiechu, dla rozluźnienia napiętego tonu publikacji. Zresztą ówczesny kandydat nie obiecywał nic w tym względzie, tak se tylko napomknął w materiałach, więc jest szansa, że sam wyczuwał jakie to jest dziwne. Druga możliwość, że mamy do czynienia z „dziadkowymi metodami” – tak po prostu umie: powołać urząd i już. Uważa, że podległe mu komórki są efektywne, więc uzdrowi miasto tworząc kolejną. Osobiście znam niesłychaną skuteczność Tadeusza Truskolaskiego, ale w tym przypadku mam obawy, że bez zwiększenia liczby miejsc pracy w mieście, sam urząd nie wystarczyłby. No i trzeci scenariusz, co do którego mam pewne nadzieje, że ten urząd pracy nie będzie taki jak inne – że będzie wyjątkowy, ELITARNY.

Wyobraźmy sobie, wchodzi taki Ziutek do Białostockiego Miejskiego Urzędu Pracy. Chce złapać za klamkę, a tu drzwi same się otwierają i w progu staje kamerdyner. Zaprasza uprzejmym gestem do środka, prosi o waciak i beret, które odebrawszy, z gracją przerzuca przez ramię, a gościa delikatnie otrzepuje z wapna – bezskutecznie, więc po kilku ruchach rezygnuje. Półgłosem prosi o przedstawienie się i prowadzi do następnych drzwi, proponując przy okazji napoje. (Ziutek odmawia, bo pracuje na czarno i nie ma czasu na łażenie po urzędach pracy, aczkolwiek jest też zdezorientowany) Następne odrzwia obramowane są z lewej i prawej strony stojącymi na baczność młodzieńcami w skromnych, acz barwnych uniformach. Kamerdyner jednemu z nich szepce coś do ucha i usuwa się. Ten podchodzi do prawego skrzydła (bo są dwa), otwiera je i anonsuje na cały regulator:

– Józef Terlikowski, bezrobotny od lat trzech, bez prawa do zasiłku! – i ustępuje miejsca, kłaniając się w pół i wskazując ręką wnętrze gabinetu. Ziutek nie wie czy iść czyściuteńkim dywanem, czy go ominąć, ale jego wątpliwości rozwiewa dobywający się z wewnątrz pomieszczenia głos.

– Zapraszam tutaj, śmiało!

Bezrobotny wchodzi i byłby się porozglądał z ciekawością po zgromadzonych tam dziełach sztuki, gdyby nie rozpoznał urzędnika.

– A niech... Katarzyna Figura! – mruknął z niedowierzaniem pod nosem i raźnie pomaszerował wprost do biurka... choć lepiej chyba nazwać to sekretarzykiem.

– Podnóżek? – zaproponowała urzędniczka, podbiegając i podkładając pod nogi.

Ziutek uprzejmie odmawia i, nie mogąc zapanować nad emocjami, opowiada urywanymi zdaniami, że pasjami śledził wszystkie filmy, w których występowała. Tytułów nie pamięta, ale ją szczerze od wczesnego dzieciństwa podziwia.

– Taaak. Panie Józefie, dziękuję. Cieszę się, że pan przychodzi. Mamy tu z panem pewien formalny kłopot... ale nie, nie, nic wielkiego, proszę się nie martwić. Nastąpiła pewna pomyłka. Otóż nasz Urząd Pracy jest dla ludzi pracujących, a nie bezrobotnych. No a pan jest bezrobotny, prawda?

– Nooo... tak.

– W takim razie następnym razem proszę zgłosić się do Powiatowego, tam obsługują szukających pracy. U nas spotykamy się z tymi, którzy podpisali taką oto deklarację, że pracę mają – i podsuwa pod nos jakiś papier, nachylając się i naprężając sweterek z wycięciem w serek. – Tu trzeba wpisać imię i nazwisko, a tu się podpisać – po chwili milczenia spogląda mu prosto w twarz. – Na pewno nie ma pan czegoś na oku?

No, z takim Urzędem Pracy, to ja rozumiem, że problem bezrobocia pożegna nasze miasto ze świstem.

(Grzegorz Żochowski/ Foto: sxc.hu/ Obywatel Gie Żet)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do