
Przypomnę pewien projekt ze starych wydań Budżetu Obywatelskiego, który kategorycznie został odrzucony przez urzędników jako zanadto kosmiczny i nie do zrealizowania (podejście „niedasię”), a którego realizacja będzie w cudowny sposób postępowała w duchu włażenia wyborcom w tyłek. Mowa o wyręczaniu mieszkańców we wszystkim, co jest związanie ze sprawami urzędowymi.
Oczywiście wyręczaniu przez urzędników. Skoro Państwo wymaga niepotrzebnych nam rzeczy, to nie zaszkodziłoby, gdyby jego funkcjonariusze zajęli się gromadzeniem ilu tam sobie chcą papierów, a nam nie zawracali głowy. Tyle się mówi o przyjaznym państwie, o ułatwieniach. Temat jest wystarczająco modny, chwytliwy i oczekiwany, że co wybory kandydaci zapowiadają uniżone pójście na ustępstwa. Mimo że „nie da się”, już teraz prezydent pogroził dobrodusznie palcem podwładnym, wydał zarządzenie i biurokratka kręci się po korytarzu w białostockim urzędzie miejskim, podpowiada, pomaga, pozwala pójść do domu na noc, jeśli sprawa się wydłuża. O! jak jedna pracownica zebrała się na odwagę i wyszła zza lady, kto wie, za 20 lat może inni dotrą do firm i domów i tam obsłużą. A na tym nie koniec. Zapowiada się spełnienie odległego zdawało się mirażu, a znakiem tego autobus z urzędowym kioskiem do robienia i sprzedaży biletów miesięcznych, podjeżdżający aż pod uczelni!. To bez mała 500 metrów od najbliższego biura.
Rozwijając koncepcję użytecznego urzędu zastanówmy się, dlaczego obsługa petentów nie odbywa się całą dobę. Byłby to nader miły gest wspierania zapracowanego narodu. Banki mają takie coś, operatorzy telefonii komórkowych mają takie coś, a dlaczego nie urzędy? Dlaczego w urzędach pracuje się w określonych godzinach i pracownik miejski dostaje znacznie więcej na rękę niż konsultant pomagający na trzy zmiany właścicielowi konta czy telefonu?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Ponieważ w urzędach nie ma konkurencji. Nie muszą oni zabiegać o klienta, mają bezwzględny, napędzany oficjalnym przymusem monopol. Powołam się w tym momencie na twierdzenia aparatu ze Słonimskiej i Składowej, że błogosławieństwem Białegostoku są trzy spółki komunikacyjne, które zawzięcie rywalizują ze sobą i że wynika z tego korzyść dla mieszkańców. Żadna korzyść w tym jednym przypadku z konkurencji nie wynika, ale załóżmy, że jednak tak. Natychmiast narzuca się propozycja, żeby w związku z tym zrobić 3 urzędy miejskie, konkurujące ze sobą. My byśmy se wybrali, który nam najbardziej pasuje i tam by szły nasze podatki.
Między jednym a drugim uśmiechem na myśl o rywalizacji pomiędzy trzema prezydentami (chyba że dwóch ma tak samo na nazwisko, z czego jeden jest ten sam od wielu lat), trzema rzeczniczkami prasowymi oraz trzema witrynami miejskimi wychwalającymi szefa, okazuje się, że da się to zrobić w zakresie obsługi mieszkańca! Tak. Trzy departamenty obsługi w formie trzech spółek miejskich, każda gratyfikowana według liczby obsłużonych mieszkańców i skończyłyby się ograniczone godziny pracy, w niebyt poszłaby zasada, że jak urzędnik mówi, że mamy się wypchać, to pytamy pokornie, czy woli siano, czy papier z niszczarki. W zakresie spraw obywatelskich działają procedury i każda z jednostek robiłaby to samo, ale w obronie własnych interesów już nie tak samo, tylko jak najefektywniej. Skupienie się na korzyści – jak się można domyśleć – szybko zaowocuje w biurach nieznanymi wcześniej pokładami zrozumienia i uczynności.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie