28 lutego w okolicy Walił odbyła się impreza leśna „Extreme Forest Fest”. Służyła rekreacji na świeżym powietrzu, poznawaniu kultury okolicznych mieszkańców oraz wiedzy o lesie.
Zorganizowana została przez... powiedziałbym, że leśników, ale to chyba byli tak naprawdę „forestersi”. Z tym, że nie wiem czemu mieli na czapkach orzełki przypominające polskie. Przebrali się chyba albo ich ubrania się podarły i pożyczyli od naszych. Na imprezę stawiło się nad wyraz dużo ludności polskojęzycznej, bo około 100%. Co może dziwić i zniesmaczać, uczestnicy bez skrępowania i szacunku dla organizatorów używali w rozmowach języka ojczystego. Ale może mało byli wykształceni i nie umieli inaczej; nie znali proponowanego przez „Forest District Waliły” języka wydarzenia. Stąd kulturowo-lingwistyczna wpadka.
A na poważnie, to jasna cholera mnie trafia, jak i w Białymstoku, i w całej Polsce językowi zagubieńcy w imię czegoś niezrozumiałego, trudnego do wskazania, ale umiejscawiam to gdzieś w pobliżu psychozy, poważnego kompleksu lub postulowanego przeze mnie zespołu translingwii (dewiacja polegająca na przekonaniu, że jest się obywatelem innego narodu niż w rzeczywistości), z dumą i uśmiechem na ustach zastępują język rodzimy – obcym. Chodzę po ulicach i przepraszam jeśli kogoś pochlapałem, bo jak uryna wylewają się te wszystkie dostrzeżone „centery” (zamiast „centrów”), „housy”, „shopy”, „rentale”, „delivery”, „expressy”, „salesy” i inne sedesy – mam potrzebę na bieżąco się ich pozbywać, żeby się nie utrwaliły.
Nasza mowa potrzebuje zastrzyków słów, bez wątpienia jest zjawiskiem dobrym przywłaszczanie z zewnątrz gotowców i ich polonizowanie, ale – do diabła – nie zastępowanie rodzimych wyrazów i wchłanianie obcej gramatyki! Mam niemały żal i oskarżam o brak szacunku dla białostoczan organizatorów festiwali: „Oryginal Source Up To Date” oraz „Halfway”. Cieszę się z jakości i aspiracji międzynarodowych, gratuluję tychże, ale plakaty wywieszone u nas w mieście kierowane są nie do ziomali z Bronxu ani bywalców The Brazen Head w Dublinie, ale do mieszkańców ulic: Mickiewicza, Tuwima, Asnyka, Sienkiewicza... Poprawnie zapisana w języku polskim nazwa drugiej z wymienionych imprez brzmi „Festiwal Halfway”, a nie „Halfway Festival”, jak przekonują materiały reklamowe kierowane do nas, autochtonów – zdaje się w dość istotnej części nie anglojęzycznych. Z kolei ta pierwsza (w sensie: impreza) bez żenady epatuje, czy to buntem językowym, czy hipsterską modą (polegającą na jak najwierniejszym skalkowaniu amerykańskiego źródła) i bez żadnych reguł miesza polski z angielskim na każdym kroku. Wszystko, co wydadzą drukiem należy chować przed dziećmi rozpoczynającymi naukę szkolną, a najlepiej pokazywać dopiero po zdanej maturze.
W mieście trwa też utajony bój między „bikerem” a „bajkerem” – tak fonetyzują słowo BiKeR różni ludzie. Szczególnie widać to w lokalnych wiadomościach. Podczas wywiadu urzędnik magistratu mówi „biker”, a chwilę później, który by to nie był redaktor, komentuje już „bajker”. Właśnie miałem rozpocząć zdanie broniące „bikera”, bo wydaje mi się durne nazywanie rowerów „rowerzystą”, tyle że w po inszemu, ale podrapałem się w głowę, bo może jednak nie mam racji... Skoro rodacy są w stanie bez zawstydzenia jeździć samochodem, który nazywa się "pędzel" (Seicento Brush), to nie będzie im też przeszkadzało ujeżdżanie „rowerzystów”, wynajętych z wypożyczalni pod chmurką. Stoją tacy „rowerzyści” przyczepieni rządkami do słupków, a my logujemy się, pstrykamy po ekranie i hyc, jeden się odczepia. Wtedy go łapiemy, siadamy na nim i jeździmy po mieście. Muszę jeszcze raz to przemyśleć. Na razie pozdrawiam wszystkich bajłostockich redaktorów telewizyjnych („bajłostockich”, bo to element zwrotu Bajłostocka Komunikacja Rowerowa, od której utworzyli skrót „bajker”).
Na zakończenie wróćmy do Walił. To tam odbyła się decydująca bitwa powstania w 1863 r. na naszym terenie. To tam z piachu wystają kości nie-literatów, nie-poetów, nie-filozofów, nie-kogokolwiek-innego, ale naszych przodków, którzy chcieli między innymi zachować język polski. Nie rozdawajcie go więc, z szacunku dla ich ofiary, jakby był mniej wart niż kapusta, za parę kiepskich świecidełek.
(Grzegorz Żochowski: Foto: BI-Foto/ Obywatel Gie Żet)
Komentarze opinie