
Zwykłą zdawałoby się sprawą przy zatrudnianiu pracowników jest sprawdzenie kompetencji. Nie do czego innego służy składane przez kandydatów CV. W nimże aspirujący na wybrane stanowisko powinien wymienić jak najwięcej z umiejętności i cech, które przydadzą się do sprawnego i skutecznego wykonywania pracy. Poinformuję Państwa, że z przekonania jestem technokratą, więc chciałbym, żeby podobny system działał również w przypadku wyborów. Niestety my, pracodawcy, naród, dostajemy zamiast poważnej rozmowy rekrutacyjnej – jarmark. Boję się więc, czy nie zatrudniamy przypadkiem pajaców.
Lekceważąco można machnąć ręką na „pomniejsze” tradycje wyborcze, jak wieszanie plakatów. Jest to mało ważne i poważne. Bilbordy, wrzeszczące samochody, rozpostarte na 8 pięter popiersia, sylwetki wycięte z kartonu, zaraz pewnie wyświetlane na księżycu logo, wkładamy do szufladki „konieczny folklor”, albo „komiczny folklor” – jak kto woli. Niech sobie już tam będą, z lekkim tylko ograniczeniem na rozum i wyrównanie szans, żeby wygrywali najlepsi, a nie tylko ci, co mają duże pieniądze, a więc siłę przebicia u producentów reklam i których stać na każdy czas antenowy.
Ale już nie posiadanie narodowej listy kompetencji, które są wymagane od kandydata jest straszne! Nawet jeśli sesje Parlamentu Europejskiego są tłumaczone, to skuteczność polityka oszacować można na przykład jego zdolnościami interpersonalnymi. A te w praktycznej realizacji będą teoretycznie konsumowane tylko wówczas, jeśli umie porozumieć się z politykami z innych krajów. Ot, choćby żeby na przerwach móc sprawnie ustalić wspólne z nimi stanowisko. Polityka ani biznes nie rodzą się przed kamerami, lecz w kuluarach i znajomość przynajmniej angielskiego powinna być dla polskich posłów obligatoryjna! Nie ma żadnych szans, żeby największy nawet geniusz krajowej sceny dał radę wykazać się bez przynajmniej opanowanych present perfektów czy past simplów oraz płynności w mowie i piśmie. Koniec! nie da się.
A czy ktoś widział na tych cholernych szmatach na mieście, żeby któryś z aspirujących poinformował nas, że zna angielski? Żebyśmy mieli pewność, że nie będzie siedział jak kołek, tylko dynamicznie działał na naszą korzyść?
W CV kandydat może oszukiwać. Nie chcielibyśmy do Brukseli wysyłać oszusta, bo będziemy mieli z nim biedę. Stąd prosta droga do trywialnej konkluzji, że kandydaci powinni być przed wpisaniem na listy starannie przeegzaminowani. Na takich samych zasadach jak pisze się maturę. Obiektywnie, każdy tak samo, przez niezależną komisję, jeszcze dla klarowności pod okami kamer. Na koniec PKW wywiesi listę ułożoną według zdobytych punktów i ci powyżej czerwonej kreski dostają się na listy wyborcze, ci poniżej proszeni są o zweryfikowanie, czy nie mają o sobie lepszego zdania niż zasługują.
Problem dotyczy nie tylko języka, ale i znajomości podstaw prawa, jak działa Unia itp. Bo na ten moment rzeczywistość wygląda tak, że bodaj każdy chętny do pracy w Parlamencie nie przekonuje nas do swoich kompetencji, tylko koncentruje się na opowiadaniu o marzeniach. Co to on by chciał.
Jeśli któryś z Czytelników ma inne zdanie, mam prostą metodę na próbę. Ogłoście, że zapłacicie jakieś ogromne pieniądze na posadzie stolarza, zróbcie rekrutację podczas której zainteresowani będą omawiali, co oni by chcieli zrobić jak już będą Waszymi stolarzami, wybierzcie NAJFAJNIEJSZEGO i dajcie mu wolną rękę, niech zrobi zabudowę do salonu. O, to będzie dobra szkoła.
(Obywatel Gie Żet/ Foto: pixabay.com/ european-parliament)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Przecież właśnie dlatego prezes wystawia takich kandydatów co nie znają języków aby po kuluarach nie knuli. bo knucie to najgorsze co może być. A jak się jakiś francuz czy nie daj Boże Niemiec chce dogadać to niech jedzie do prezesa a nie knuje w kuluarach w nieznanym języku.