Reklama

Obywatel Gie Żet: Nie stresujcie taryfiarzy!

W firmach zdarza się tak, że pracodawca albo kierownik obsztorcuje pracownika, gdy ten podejmie samodzielną decyzję. Nie róbcie tego! Od tej chwili podwładny, jeśli tylko nie jest olewusem, na mur beton będzie z każdą pierdołą latał do przełożonego, żeby pytać o zdanie. Przekonałem się, że taksówkarze olewusami nie są.

Przypomnę Państwu, że Samorządny Związek Taksówkarzy RP Region Podlaski, idąc za ciosem uzyskanych przed wyborami w 2014 ustępstw Miasta, zalobbował szybko i skutecznie za przywróceniem obowiązkowych kursów i egzaminów dla kandydatów na fuchę szofera. Wcześniej przez kilka lat żadnych większych rygorów nie było i... no i tu są dwie wersje. Oficjalna jest taka, że klienci zaczęli narzekać na jakość usług i środowisko kierowców zawodowych przeniknęła troska o wizerunek. Moja jest inna. Zaczęła po prostu rosnąć konkurencja. Pamiętajmy również znaczący fakt, że obecnie samochody osobowe mnożą się szybciej niż kierowcy i pasażerowie razem wzięci. Jeśli każdy kto chce jeździć ma swój wehikuł, wiadomo jakie będą konsekwencje dla rynku przewozów pasażerskich. Sposobem na przyhamowanie przypływu nowych twarzy na postojach stało się rzucanie kłód pod nogi... pod koła chętnych. Za kilkunastogodzinne szkolenie i komisyjną weryfikację umiejętności trzeba prawie tysiaka zapłacić i trochę się nad tym nachodzić, nadowiadywać, naczekać, nabiurokracić. Poza tym w jury zdaje się zasiadają m.in. taksiarze.

Wracając do śpiewki o jakości, o tym, że GPS nie zawsze dobrze poprowadzi i trzeba się znać! nakreślę sytuację po kilku latach od uchwalenia obowiązku weryfikacji śmiałków do zawodu taksówkarza. Piszę to z zażenowaniem, bo kardynalny argument taksówkarzy uwłacza inteligencji. Przepraszam z góry, że Was nim sfatyguję. Egzamin miał dać korzyść pasażerom w taki oto sposób, że będą wożeni najlepszymi trasami. Przewidziano aż 12 godzin kursu, żeby zaznajomić adeptów z topografią miasta. Śmiech bierze, bo 12 godzin to potrzeba, żeby omówić wszystkie niuanse ul. Grunwaldzkiej, a nie tam miasta. Poza tym po co to wszystko u licha, skoro rzeczywistość wygląda zaskakująco inaczej.

Typowy taryfiarz ma w zanadrzu historyjkę oraz schowaną za pazuchą niezaleczoną, krwawiącą ranę, jak klient wypomniał mu, że oszukuje, bo wiezie naokoło. Teraz każdy chyba bez wyjątku, jeśli tylko staje przed wyborem trasy, pyta pasażera jak jechać. Wyszkolony, wyegzaminowany, po 12 godzinach wbijania do głowy przebiegu ulicy Sienkiewicza, Piłsudskiego oraz Legionowej, wymęczony krzyżowymi pytaniami gdzie jest ZDZ, a gdzie „biały kościół”, jak przychodzi co do czego pyta się pasażera. No zmora! Próbowałem parę razy tłumaczyć, że przecież mogę być skądinąd, mogę nie być po szkoleniu i egzaminie, że nie mam mapy zawieszonej z tyłu siedzenia kierowcy, ale nic to nie daje. Uraz jest zbyt głęboki, żeby biedacy przezwyciężyli strach i pokazali wyuczony profesjonalizm.

Nie dają się przekonać, że wyjściem jest obieranie trasy po swojemu i tylko informowanie „pojadę za chwilę Zwierzyniecką”. Jeśli wieziony będzie miał coś przeciwko, zaprotestuje, ale już nie doświadczy stresu, że jedzie w pojeździe egazminacyjnym i ma w panice decydować, gdzie skręcić. Przecież uchwała z 2015 nie klientów obarczała obowiązkiem znajomości Białegostoku, tylko właścicieli pojazdów!

Konkluzja jest pozornie smutna. Mianowicie na niwie prywatnych przewozów pasażerskich nie obowiązuje w pełni zasada wolnej konkurencji. Dostęp do zawodu jest ograniczany, nie dając w zamian nic z tego, czego dla pozorów oczekiwano. Za to plus jest taki, że dzięki temu taksówkarze mają szansę utrzymać względnie korzystne dla nich stawki i na przykład lepiej zadbać o auto, mieć lepszą markę itp. Z tym, że znów teoretycznie i statystycznie. We flocie zdarzają się bowiem muzealne eksponaty „zachodnie samochody powypadkowe na drogach PRL-u”. Ale nawet jeśli jest czysto, pasażer siedzi na siedzeniu, a nie na ławce, kierowca nie zdrapuje od wnętrza lodu z szyby przed twarzą, to dwa razy już podczas mrozów jechałem z – najprawdziwszy autentyk – z dwoma miłośnikami, odpowiednio: kebaba oraz zapiekanek. Po czym to wiem? Ano po tym co do kabiny było na-pier-dzia-ne! Jeśli już więc zostawić prawne obostrzenia w ubieganiu się o funkcję taryfiarza, zamiast katować na egzaminie z topografii, której można się z czasem nauczyć samemu, chyba lepiej położyć nacisk na kurs utrzymania „zdrowej atmosfery” i sposobów humanitarnego radzenia sobie z kolką.

(Obywatel Gie Żet)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do