
Zdawać się mogło, że znamy już granice tego, co można robić za pośrednictwem internetu. W poniedziałek, tydzień temu, Tadeusz Truskolaski oraz podlegli mu członkowie Platformy Obywatelskiej z satelitami, zapisali się w annałach globalnej sieci, przesuwając zakres niemożliwego o kilometr z hakiem. Urządzili bowiem wyuzdaną orgię – wszyscy pospołu: faceci kobiety, chudzi, grubi, katolicy, prawosławni, gitarzyści, organiści, łysi, kudłaci – i z cmoknięciem słyszalnym pod Suwałkami wydymali społeczeństwo. Wszystko online i na żywo.
Ponieważ Tadeusz Truskolaski, nieformalny szef białostockich struktur Platformy ma w radzie miasta wielu członków, którymi może bawić się ile chce i ich dominować, a w poniedziałek odczuwał taką potrzebę, zmuszony byłem z komentatorskiego obowiązku obejrzeć obleśny spektakl. Mimo wyraźnie wypowiadanych ostrzeżeń opozycyjnych radnych o nieprzyzwoitości, trwało to ze 2 godziny. Tłumaczę szczegóły.
W budżetach miast istnieje wydzielona część pieniędzy gminnych, którą nazywamy budżetem obywatelskim. Służy ona zabezpieczeniu środków, żeby mieszkańcy mogli zgłaszać własne pomysły i – w teorii, której nigdy nie pozwolono działać w Białymstoku – niezależnie od widzimisię władz finansowaniu ich realizacji, jeśli tylko koncept zyska poparcie mieszkańców, dających wyraz swej woli w głosowaniu. Ludzie zgłaszają temat do realizacji, jest on weryfikowany (w praktyce także „uwalany”, jeżeli zgłaszający nie jest lubiany przez wierchuszkę), przechodzi do głosowania i głosowanie wyłania zwycięzców.
Tak było do tej pory, ale zwyczaj został spontanicznie zmieniony. Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski postanowił bowiem nadać honory kolejnemu kumplowi po partyjnej kądzieli. Dla zrozumienia historii wspomnieć trzeba, że dwa razy w tygodniu jojczy na vlogu, że nie ma na testy medyczne dla przedszkolanek, że trzeba szukać oszczędności a on nie umie, oraz żeby dawać mu natychmiast pieniądze albo pozwalać na jeszcze większe zadłużanie Miasta (oczywiście nie na testy, testy niech załatwi rząd). Zapewne więc chciał ubarwić przykrą rzeczywistość epidemii czymś pozytywnym. Olśniło go, że pomnik lubianego polityka rozweseli widok z biurowego okna. Lokalizację wymyślił tak, żeby sylwetkę widzieć i z pałacyku gościnnego i ze Słonimskiej. Stosowny projekt uchwały przedłożył do głosowania.
Rozumiecie, co się stało? Jest zarządzona epidemia, ludzie tracą pracę, toną we frasunkach czy i jak zabezpieczyć firmę przed upadłością, boją się wychodzić z domu, popadają w depresje, szkoły pozamykane, nad karkiem wiszą trudne wybory, budżet miasta notuje miesięcznie WIELOMILIONOWE spadki dochodów, od wołania o pomoc Truskolaski ochrypł… i na sesji prosi o pozwolenie na postawienie pomnika z publicznych pieniędzy. Z jakiegoś powodu przypomina mi Mussoliniego.
W ostatniej chwili ktoś z rozumem, kto jedną chociaż nogą stoi na ziemi podpowiedział facetowi, żeby zwinął sobie te banknociki, które ostatnio załatwił mu z miejskiej kasy kolega Prokorym, wsadził w skarpetę i pierdyknął się parę razy w ciemię. Najwyraźniej podziałało. Ale uchwała już ogłoszona, co robić, jak wybrnąć?
Rozwiązaniem okazał się skok na pieniądze z budżetu obywatelskiego. Raz, że to taka rubryczka w księgach rachunkowych, która ma słowo „budżet” (w uzasadnieniu uchwały jasno było napisane, że pomnik sfinansowany będzie z budżetu miasta) oraz coś nadto. Daje szansę na gmatwanie obrazu językowymi sztuczkami, mimo że na jednym koncie leży kasa. Dwa, że finalizację poprzedza głosowanie i to na mieszkańców będzie można scedować wolę ustawienia figurki-potykacza. Bo gdzież by bohater wziął na siebie odpowiedzialność, kiedy wyszło, że wizerunek dozna uszczerbku? On nazwisko daje tylko do ładniusich rzeczy.
Zatem tak. Zwykli mieszkańcy, żeby coś trafiło do wykonania muszą projekt napisać, uzasadnić, skosztorysować, poczekać na akceptację oraz głosowanie i przekonać innych do swego pomysłu. Grupy inicjatywne budowy pomników prowadzą też zbiórki, żeby finansować je samodzielnie. Z Miasta dostaną – jeśli będą miały szczęście – co najwyżej pozwolenie. Tadeusz nie jest zwykłym mieszkańcem i żeby wybudować pomnik, przy pomocy nasmarowanych wazeliną członków zapewnił z góry akceptację, finansowanie, poszukiwanie wykonawcy i partyjne błogosławieństwo. Nie sprawi mu też problemu sięgnięcie po zachwycone polityką członkinie peowskiej młodzieżówki albo babcie z KOD-u, które z przyjemnością zgłoszą budowę pomnika jako projekt „społeczny”. Czysta formalność. Nie będzie to pierwsza „oddolna” akcja. Co do przeciętnych mieszkańców, to zostaliśmy wydymani i okradzeni.
Ale przecież jeszcze głosowanie budżetu obywatelskiego trzeba wygrać, prawda? Błagam, dajcie spokój… Zebranie odpowiedniej liczby kart z głosami zajmie 3 lub 4 godziny, zależnie, czy między piętrami urzędu miejskiego prezydencka sekretarka będzie schodziła schodami, czy będzie czekała na windę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie