Na osiedlowym rozdrożu była piaszczysta łacha zasiedlona przez parkujące na niej auta. Na słońce reagowała kurzem, na deszcz pojawiającymi się tu i tam kałużami. Latami (jeśli nie wiekami) rządzona przez siły przyrody i motoryzacji doczekała się w końcu estetycznej odnowy. Zasiano nań trawnik i ogrodzono słupkami w tonacji patriotycznej.
Nie zatrzymam się w rozważaniach na protestach kierowców, którym zabrano ich do tej pory teren. Pominę żal, że już żadnego zabłąkanego TIR-a nie pokieruję, by tamże zawrócił. Opowiem o tym co było później.
Nie wiem czy dwa miesiące nowy stan się utrzymał, bo zaraz kładziono wzdłuż ulicy rurę. Asfalt rozkuto, chodniki podziurawiono, a na miniłączce część słupków powyrywano, bo gdzieś trzeba było parkować koparkę i zwalać budowlańcze materiały. Trawnik przemienił się na jakiś czas w regularną żwirownię. – Trochę szkoda – pomyślałem – lepiej było z zakładaniem łączki poczekać aż do zakopania rury. A tak, dwa razy ta sama będzie robota.
Ale nic to. Fachowcy na koniec ogrodzenie naprawili, teren wyrównali, a tam gdzie wycinali jamy – zasypali je piachem i zalali asfaltem. Nastała kilkutygodniowa sielanka. Żadne znaki na niebie i ziemi nie zapowiadały kolejnej ruchawki. Dobrze jednak wiemy, że oprócz nieba i ziemi jest jeszcze chociażby Magistrat. Nie mam zamiaru pastwić się nad instytucją jako taką, bo mam o niej coraz lepsze zdanie, ale bez lęku że jestem niesprawiedliwy, uszczypnę w tyłek za słabą koordynację inwestycji.
Rok się nie skończył, a na ziemi co uważniejsi mieszkańcy spostrzegli kolorowe kreski, jakieś kropki, numerki... Wtajemniczeni wiedzą, że to SOWA, czyli akcja wymiany oświetlenia ulicznego, o której wiadomo było od paru przynajmniej lat. Z niedawno zasklepionej nawierzchni powycinano pasy, żeby dostać się do piachu, a na pechowym skwerku – niedawno zreanimowanym – amputowano parę słupków, żeby dało się wjechać i nawalić gruzu. W niedalekiej przyszłości okolicę oczywiście czeka uprzątnięcie, zasianie oziminy, załatanie chodników i jezdni... które już wołają o remont. Remont kiedyś się odbędzie, ale czy przed, czy po nieznanych mi jeszcze koniecznych inwestycjach?
Zdaję sobie sprawę, że łatwiej jest zapanować nad procesem jeśli robi się go krokami. Łatwiej jest za każdym razem rozbijać nawierzchnię, robić jedną rzecz i zamykać wykopy niż ułożyć kompleksowy plan rewitalizacji terenu, zsynchronizować prace wykonawców, żeby nie tracić energii i czasu na każdorazowe odnawianie tego, co wcześniej trzeba było zniszczyć.
Nikomu niespecjalnie potrzebna osiedlowa łączka (tegoroczny wytwór), ofiara dwóch już przechodzących frontów, zasłużyła by być ikonką w urzędowym dokumencie „plany.doc”, gdzie może warto zbierać rzeczy do zrobienia i je jakoś sensownie i ekonomicznie urzeczywistniać.
Komentarze opinie