Wyszedłem z apteki i patrzę którędy iść. No jak którędy? Normalnie jak człowiek: jedną nogą po chodniku, drugą po trawniku – zaplanowałem każdy krok z pietyzmem alpinisty, wybierającego najlepszy sposób na najbliższe kilka metrów i ruszyłem w drogę. Nie mogłem obiema nogami iść po trotuarze, bo stały na nim samochody.
Gdy już pokonałem najtrudniejszy fragment i mogłem zająć mózg czymś pożytecznym, wpadł mi do głowy prowokacyjny koncept. A gdyby tak zbudować osiedle-eksperyment – jedynym jego wyróżnikiem względem wszystkich pozostałych byłby... całkowity zakaz parkowania samochodów. Magistraccy planiści mają dla poszczególnych obszarów miasta powyznaczane współczynniki, ile miejsc parkingowych powinno przypadać na jedno mieszkanie. Na rzeczonym areale wartość powinna wynosić zero.
Wiązałyby się z tym znaczące uproszczenia: zmniejszenie przepustowości jezdni, współdzielenie ich z pieszymi, brak parkingów dla aut, brak znaków, sygnalizatorów itp. Oczywiście osiedle nie jest przedzielone żadną przelotówką, a istniejąca infrastruktura ma zapewnić jedynie dojazd karetki, taksówki, zaopatrzenia do sklepu.
Słyszę w głowie głos przeciwników: – Ale to nie wygodne! Zaraz, a kto każe mieszkać na takim osiedlu? Niewygodne? to kup mieszkanie na normalnym. Na tym, świadomie swoje miejsce wybieraliby ludzie wiążący swoją przyszłość z transportem alternatywnym lub publicznym. I tu okazuje się pierwsza wartość dodana. Otóż ze zdumiewającą regularnością dostrzegam, że w naszym mieście niektóre osoby twórcze nie używają aut – widzę tę grupę całkiem często „a to ten co budował łazika, a to ten od rowerów etnicznych, a to działacz taki i śmaki”. Z jakiegoś powodu Kreatywnych ciągnie na rower. Wydaje mi się więc, że są u nas ludzie, którzy potencjalnie skolonizowaliby osiedle. I to nie byle jacy (o ile cena nie będzie celowo zaniżona)! A co się stanie, gdy „nie byle jacy” zamieszkają obok siebie? Nie wiem, ale czuję, że na pewno coś ciekawego. Powstałby twór o potencjale Parku Naukowo Technologicznego razy tysiąc, bo koncepcje ścierałyby się w windach, na przystankach, wieczorem przy meczu, rankiem przy wynoszeniu śmieci. To jak miejski zderzacz cząstek – po określonej liczbie nudnych anihilacji powstałaby jakaś nowa, wcześniej nie znana.
Byłoby tam też cicho. Zimowymi świtami nikt by nie gazował silnika i nie zostawiał czarnych placków po przepalonej ropie na śniegu. Nie śmierdziałoby tymi smrodami, które wytwarza samochód. Oszczędności dewelopera pozwoliłyby dozbroić przestrzeń w stacje naprawcze rowerów, wiaty, tory rekreacyjne... co jeszcze przychodzi Wam do głowy? Gdybyście chcieli zamieszkać na osiedlu bez samochodów, to co byście mieli życzenie tam dodatkowo widzieć? Możecie fantazjować, bo autentycznie, oszczędność wykonawcy byłaby bardzo znacząca.
No i nie trzeba by było slalomem mijać postawionych w każdym miejscu blaszanych puszek na kółkach.
Komentarze opinie