
Komentatorzy bardzo chwalili nowelizację ustawy o dojeniu państwa przez polityków. Nie chodzi o to, że zgodnie popierali podwyżki dla posłów czy większe pieniądze dla partii, ale o uposażenie Pierwszej Damy. Ma się jej zasłużenie należeć. Prezydencka małżonka cierpi z nadmiaru obowiązków, dwoi się i troi, rozdzielając czas prywatny między fundacjami, wydaje mężowskie zarobki na kiecki, żeby plotkarskie brukowce nie miały powodów do kpin, wygląda najładniej jak umieją: ona oraz współczesna technika kobiecego kamuflażu – i nic w zamian. Nie dziwne więc, że ucieszono się i przyklaśnięto pomysłowi wynagradzania pani Kornhauser-Dudy i jej następczyń.
Z tym, że kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby zajęcie męża determinowało, co będzie robiła żona? Czas niewolnictwa zdaje się minął, a tu nie! Facet dostaje posadę, lecz zamiast zająć się spokojnie robotą, to razem z całym narodem zmusza drugą połówkę do porzucenia aktualnego życia i wejścia na nowe tory, oczekuje określonego zachowania, założenia bloga, usilnej charytatywności itp. A niechby tam se uczyła dzieciaki, strzygła znajomych za pieniądze, gniotła makaron, sadziła marchew – niech robi co chce, dajcie sadyści kobiecie święty spokój! Pomyślcie, jak przyjemne byłoby zmuszanie Was do czegoś, bo Wasz współmałżonek dostał awans w robocie? Macie na przykład organizować zbieranie żywności po firmach. Zaraz, zaraz, w imię czego, dlaczego Wy? Na moje ucho brzmi to niesprawiedliwie i uwłaczająco. Skoro tak, to „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”.
Zwłaszcza, że Pierwsza Dama nie spełnia żadnej ważnej funkcji. Nie jest ani trochę niezbędna, a zajęcia dobierane ma na siłę, wyłącznie pod kątem robienia wizerunku, żeby nie zarzucić, że szwenda się za mężem całkiem bez sensu. Nie realizuje chyba żadnego autentycznie potrzebnego zadania. Rozumiem, że pan Duda może nie umieć zrobić kanapki i liczy na kobiece wsparcie, ale u licha ciężkiego, żarcie może zabierać z domu w pudełku! A jak gdzieś dalej jedzie, to przecież i Melania chyba umie i poczęstuje sandwiczem, skoro tak się Andrzej z Donaldem kumplują. Nie musi zaraz ciągać połowicy z zapasem pieczywa i lodóweczką, dla głupich kanapek z polędwicą i ogórkiem.
Wyobrażacie sobie, co musi się dziać, kiedy w domu „ciche dni”, a przed kamerami trzeba męża chwalić? Frustracja gwarantowana, a kto wie, czy czasem po stresujących występach i wymuszonym uśmiechaniu, wieczorem babka nie odreaguje i nie dojdzie w sypialni do zamachu stanu. Polska zaś dostanie konserwatywnego prezydenta z tęczowymi akcentami na twarzy.
Jeżeli nie zerwiemy z modą, jeśli przyzwyczaimy się do reprezentacyjnej kobiety głowy państwa, doprowadzi nas to na manowce wstydu i wcześniej czy później zagwarantuje niemałe problemy. Wszystko jest jako tako, dopóki prezydent ma żonę. Jeżeli w przyszłości wygra ktoś nie żonaty, pod presją tradycji może załatwić i przedstawić światu Pierwszą Panienkę z Agencji.
Dziwnie będzie także przy prezydencie-kobiecie. Pani prezydent będzie wlokła za sobą Pierwszego Kawalera, którego zadaniem zostanie ładnie wyglądać, robić żonie pijar i nie dawać powodów do zgorszenia przed wyborcami, czytelnikami Pudelka. Ciężko będzie znaleźć chłopa, który by się na takie życie zgodził: nie siedział cały dzień w garażu, nie chlał, nie wychodził na balkon w slipach, nie drapał na bankietach w nieprzystojne miejsca, nie klepał dyplomatek w tyłek.
Inny problem jest następujący. Ludzie z jakiegoś powodu boją się współcześnie stałości i dozgonności. Coraz częściej unikają małżeństw. Niewykluczone więc, że przyszła pani Prezydent nie będzie miała męża, tylko takiego tam… znajomego. Nazwijmy go Pierwszym Gachem. Nikt nie zagwarantuje, że się Pierwszy Gach nie zmieni kilka razy podczas pojedynczej kadencji.
Jeszcze gorzej, gdyby wygrał dajmy na to Biedroń… Ciarki przechodzą po karku na samo wyobrażenie.
Zwolnijmy więc lepiej Pierwszą Damę z durnych, naciąganych, służących pozycji męża zadań, zamiast wywalać pieniądze na psu na budę stanowisko.
(Obywatel Gie Żet/ Foto: Twitter.com/ Andrzej Duda)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dlatego wymogiem dla prezydenta powinno być bezżeństwo, wiele problemów przestałoby istnieć. I tu, o zgrozo, najlepsze predyspozycje miał niedoszły Robik Biedroń. Trochę śmiszne, ale ekonomicznie, organizacyjnie i obyczajowo uzasadnione.