Zacznę górnolotnie, skończę przyziemnie. Mam w pamięci historię dotkliwych wstydów jakie ludzkość przeżywała, gdy okazywało się, że długie wieki przechodziła obojętnie obok oczywistych – z naszego punktu widzenia – zjawisk. Zaskoczeni ludzie dowiadywali się, że Ziemia jest okrągła, że to ona porusza się wokół Słońca, a nie odwrotnie, że istnieje coś takiego jak powietrze albo grawitacja.
Drobnoustroje, komórkowa budowa organizmów, wielkość Wszechświata – lista sukcesów, pokazujących jak wcześniej byliśmy ślepi, jest długa. Srogie baty zebraliśmy za zadufanie i ignorancję wraz z odkryciem atomu, niewidzialnych promieni i uznaniem teorii Einsteina. Z tego to między innymi powodu żyję w przekonaniu, że nadal jest wokół nas jakaś ordynarna rzeczywistość, której jak skończeni durnie nie dostrzegamy. Nie wierzę zmysłom połączonym z siłą rozumu i może dlatego chętnie uciekam się do pomocy sił kretynizmu, który niekiedy lepiej tłumaczy Kosmos.
Nie tak dawno dostrzegłem właśnie to, o czym przed chwilą napisałem. Żyłem wiele lat wobec procesu, w którym biorę – jak i Wy – udział prawie codziennie. Był on nazbyt oczywisty i wszechobecny, bym zdołał go zauważyć i nazwać. Aż do teraz.
Otóż żyją w naszej lokalnej społeczności, żyją też pewnie w całym „cywilizowanym” świecie istoty, które nazwałem roboczo „żujcami” – są to osobistości o wyglądzie zwykłych ludzi, co do których nie jestem pewien czy powinienem pisać, że bardziej żyją, czy że bardziej żują. Obracają ci oni nieustannie kawałki zwulkanizowanego kauczuku w ustach, czerpiąc z tego zapewne korzyść lub przyjemność. Cóż z tego, że cenny towar, ich marzenie, jest tak powszechnie dostępny, skoro jego walory niezwykle szybko się kończą i muszą sięgać po kolejną porcję. Wówczas „żujcy” przeobrażają się w „plujców”. Zdobią chodniki w całym Białymstoku bielutkimi, niezmywalnymi plamami. Zabezpieczam się na wypadek zbiorowego pozwu sądowego i napiszę, że na pewno nie wszyscy.
Żucie gumy, podobnie jak palenie papierosa jest czynnością niezwykle wyczerpującą. Osoby oddające się obu nałogom są tak wycieńczone, że nie dadzą już rady podejść do kosza na śmieci i muszą pozbyć się resztek dokładnie w tym miejscu, gdzie aktualnie stoją. (Z ostrożności procesowej: niektórzy mają więcej sił) Słowo daję, że rzucane na chodnik pety widziałem nie raz, a „plujcy” w akcji żadnego. Tajemnicza sprawa. Muszą to chyba robić, chytrze markując kaszlnięcie.
Gdy to już się stanie, kolejne miesiące niosą cierpliwe rozwałkowywanie naszymi nogami leżących na trotuarach placków, jakbyśmy chcieli pomóc komuś zrobić z nich kiedyś faworki. Nikt jednak nie kwapi się do zagarnięcia efektów naszej dobroczynnej działalności, a miasto pstrzy się od – zgodzicie się czy nie, ja tak uważam – wstrętnych piegów, których przybywa i przybywa. I nie Miasto jest temu winne, gdyby ktoś chciał zarzucić opieszałość w sprzątaniu, winni są w pierwszym szeregu ci, co śmiecą.
Historię dotkliwych wstydów, początkowanych zdobytą wiedzą otwierającą oczy, powiększam niniejszym o kolejny punkt. Zastanawiam się też frasobliwie: czy uda mi się gościowi spoza Białegostoku pokazywać miasto w taki sposób, by cały czas patrzył w górę?
Komentarze opinie