Reklama

Obywatel Gie Żet: W Białymstoku rozdają gwiazdki

Usłyszeliśmy zapewnienia partii Razem o poszerzeniu sieci komunikacji autobusowej w województwie, gdzie się tylko da, do najodleglejszych zaścianków i dziur. Należy to odebrać jako puszczanie dymu. Rodzaj zasłony stosowanej w wojsku, żeby coś ukryć. W zamierzeniu autorów zapewne mgła niezrozumienia ma zasnuć sedno konceptu, rozmyć w mirażach pomysł na realizację, niepewną celowość, konieczne środki, o możliwościach i konkretach (jak np. ile razy do roku mają te autobusy jeździć) nie wspominając.

Na tle efemerycznych ogólników, jakimi karmią nas póki co przedstawiciele ze smutnym, fioletowym logiem, konferencja Tadeusza Arłukowicza była orzeźwiającym doświadczeniem. Autentycznie wypoczywałem, słysząc kilka sprecyzowanych, ba! po części nawet przemyślanych i dobrych pomysłów! Nie znaczy to jednak, że obyło się bez nieszczęśliwych zapowiedzi.

Miłośnik komunikacji miejskiej, namaszczony do przemowy przez pana Arłukowicza, czyli że nie przedarł się przez ochronę i barierki, nie wtargnął nieproszony przed kamery, ale wystąpił za pozwoleniem, zrelacjonował punkty programu, dotyczące transportu publicznego. O ile kandydat na prezydenta całkiem pewnie wypowiada się o zamierzeniach i śmiało deklaruje ich wykonanie, tak Miłośnik mniej stanowczo opowiedział o tym co „warto”. Przypuszczam, że powodem jest wyłącznie usposobienie mówcy, ale powinno być, a może i jest, coś jeszcze.

Otóż jednym ze szczytnych „warto to zrobić” był postulat takiego ustalenia rozkładów jazdy, żeby pojazdy nie zajeżdżały na przystanek stadami. Super! Niestety nigdy jeszcze nikt nie oznajmił, że ma na to metodę, skuteczną w Białymstoku (co prawda ja mam, ale zobaczycie jak jest rachityczna).

Weźmy jakiś przykład. Autobusy nr 16 oraz 26 wyjeżdżają z Nowego Miasta. Sporą część trasy mają wspólną, ale jest w pewnym momencie rozgałęzienie, które za jakiś czas się łączy. 26-tka pokonuje tę część o minutę dłużej niż 16-tka. Wynikają stąd dwa warunki: obie linie nie mogą startować o tej samej godzinie (bo trasa wspólna i jeden jechałby drugiemu na zderzaku, a więc powstanie „stado”), 16-tka nie może też odjeżdżać minutę później niż 26-tka (bo na końcu rozwidlenia spotkają się, a tego chcemy uniknąć). Doliczmy jeszcze, że 16-tka wróci na końcowy po 82, a 26-tka po 54 minutach i że trzeba te dwa numery wypuszczać na trasę w niezachwianym synchronizmie. Dla każdej pary linii i kierunków należy zredagować podobne warunki, tak aby nie kolidowały z żadną inną parą i były realizowalne. Przypuszczam, że na 95% nie da się NIE doprowadzić do paradoksu, zatem tak czy inaczej, jak by nie żonglować godzinami, gdzieś nastąpią spiętrzenia.

Metoda co prawda jest i to całkiem prosta – tam, gdzie autobusów okazuje się zbyt wiele, wystarczy zlikwidować nadmiarowe kursy i na przystanku pozostanie jeden, ale chyba nie o to chodzi. Tak więc tego punktu mogą nie dać rady zrealizować. Zagadnienie jest mocno złożone i zostanę pierwszym orędownikiem głosowania na Miłośnika i jego komitetowego szefa, jeśli pokażą projekt rozkładu jazdy na 45 minut dla całego miasta.

Na uwagę zasługuje jeszcze zamysł, żeby kierowca, który ma na swoje nazwisko dowód rejestracyjny pojazdu, mógł jeździć komunikacją publiczną bezpłatnie. Co się stanie, jeśli pan Arłukowicz wygra i taką uchwałę przeforsuje? Podam na swoim przykładzie. Żona i ja jeździmy wyłącznie autobusami. Żona ma samochód i chce go właśnie sprzedać, bo nie używamy. W tymże jednak momencie zachowa auto, ponieważ jest ono gwarantem darmowych przejazdów. Taki – wiecie – rodzaj biletu, tyle że zajmujący miejsce 2 x 5 metrów. Ja z kolei rozejrzę się za jakimś Fiatem za 500 zł. Zawsze później mogę sprzedać na złom, a koszt OC i przeglądu jest niższy niż biletów. Fiacika przykryję brezentem, brezent zabezpieczę cegłami, niech stoi. W innych domach będzie gorączkowe przepisywanie dowodów rejestracyjnych i skrupulatne harmonogramowanie, żeby wymieniać je w parach, między osobą jeżdżącą samochodem, teraz niby nie swoim oraz osobą jeżdżącą autobusami na dowód niby swój.

Zapewne w niektórych przypadkach uda się tak ustalić rozkład dnia, żeby tatuś jechał do pracy z córeczką, na którą dla formalności przepisał pojazd, ona odbierała wymagane przy kontroli autobusowej dokumenty, wtedy se tam studiowała, balowała, robiła zakupy i spotykała z chłopakami, ale żeby na 16-tą wrócić do roboty ojca i papierek oddać, żeby razem mogli udać się do domu. Jest to taki rodzaj przepisu (typowy dla polskiego prawa), który zachęca do kombinowania i komplikowania życia.

Trzeba otwarcie powiedzieć, że problemy z komunikacją są widziane inaczej przez kierowców, a inaczej przez pieszych. Ja bym nieśmiało stwierdził, że problemem nie jest tylko liczba pojazdów na drogach i korki, ale i tłok na parkingach, na chodnikach, trawnikach etc., blokujące chociażby możliwości budowania aktywności lokalnych i miejsc rekreacji. Zatem NIE PROMOWAŁBYM posiadania samochodu, jak to robi komitet „na TAK” przez zachętę do utrzymania pojazdu, jeśli chce się darmowy bilet.

Kierowcy, którzy w większości mają gdzie postawić wóz, widzą z reguły tylko kłopot z poruszaniem się. Często zresztą przejawiają zabawną aprobatę i żywy poklask dla rozwoju komunikacji zbiorowej, mniemając naiwnie, że to ci inni kierowcy, nie oni, zrezygnują z jazdy samochodem, zostawiając więcej miejsca na ulicach. Niestety wszystko wskazuje, że ów sposób myślenia jest idealnie wspólny dla wszystkich posiadaczy czterech kółek i żaden z nich nie ma zamiaru skorzystać z autobusów, nawet bezpłatnie.

(Obywatel Gie Żet/ Foto: ASM)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do