Reklama

Obywatel Gie Żet: „Zachęcamy do pozostawienia samochodów”, czyli bla, bla, bla

Wśród gwarnych utyskiwań na proponowaną podwyżkę cen biletów i przepychanie się, czyja to jest wina, umyka w publicznej debacie jeden szczegół, jedno przemilczenie i jeden szkopuł.

Szczegół

Bodaj nikt nie zwrócił uwagi na proporcje cen po podwyżkach do cen bieżących. Skądinąd wiem, jakie mogą panować nastroje w BKM i jakie kierunki trwania… albo lepiej powiedzieć agonii (bo nie rozwoju) są preferowane, dlatego rzuciło mi się to w oczy. Cena biletu jednorazowego wzrośnie o ponad 40%, no chyba że będzie on elektroniczny, wtedy tylko odrobinę powyżej 10%, miesięczny o 20%. Skąd takie różnice? Stąd, że jest presja na likwidację papierków. O papierki trzeba się troszczyć, drukować, dystrybuować, magazynować, ewidencjonować i różne-takie-ować, a o wartość cyfrową zadba komputer, więc będzie mniej pracy.

Nie mogę się z tym myśleniem zgodzić. Większość młodzieży jak najbardziej ma smartfony i atletyczne mięśnie kciuka, ale już tak od czterdziestki zaczynają się problemy i przywiązanie do biletów tradycyjnych. Ta część pasażerów zostanie wystawiona na próbę: albo się naucz, albo znacznie więcej płać. Zasadniczo władze chyba nie biorą pod uwagę najoczywistszej alternatywy: albo kup samochód. Bowiem w rzeczywistości obserwuję, że nawet dzieciaki też dużo częściej posługują się biletami papierowymi niż super-ultra-nowoczesnymi. Ryzykowne jest poza tym wystawianie na próbę kondycji finansowej punktów sprzedaży, napierając agresywnie na przejście w stronę elektroniki i aplikacji, chyba że zaoferuje się coraz większe marże, czyli i tak część zysków odda.

W każdym razie przewiduję, że w polityce poddawania represjom tradycyjnego sposobu opłacania za przejazd, ujawni się element destrukcyjny dla transportu publicznego i kolejny odpływ chętnych.

Przemilczenie

To, że wzrosły koszty utrzymania jest wytłumaczalne. Inflacja, śrubowanie parametrów autobusów (w parze z nowoczesnością idzie większe spalanie), presja płacowa, ale i przecież rowery „za darmo”, a w przyszłym roku biletomaty – wszystko obciąża budżet. Drugim składnikiem powiększającym dofinansowanie ze strony Miasta do przewozów zbiorowych jest spadek przychodów.

Prosiłbym, żeby PiS nie za odważnie mędrkował i nie szykował już na kolejne propozycje socjalne, tylko najpierw przyznał, że jest autorem straty ponad 3 mln zł rocznie. Nieumiejętne ukształtowanie relacji cen biletu 20-minutowego do jednorazowego według moich wyliczeń w 2018 przyniosło stratę 3,3 mln zł. Na początku 2018 roku wprowadzono bowiem realną obniżkę cen, uruchamiając 20-minutówkę, tańszą o 80 groszy od biletu jednorazowego, nie zapewniając równocześnie rekompensujących oszczędności. Dobrodziejstwo nie było konieczne. Ja osobiście nie spotkałem nikogo, kto by o takie ceny prosił, a na dodatek nie ma w ogóle mowy o pozytywnym efekcie marketingowym, nie licząc być może marketingu przedwyborczego. Spadek liczby pasażerów po wprowadzeniu biletów krótkoterminowych był rekordowy, bo o ponad 4,5%. Ludzie okazali się nieczuli na entuzjastyczne wizje nagłej popularności autobusów, którymi podniesionym z ekscytacji głosem obdarowywali nas samorządowcy z Prawa i Sprawiedliwości. Aż tu nagle masz! trzeba za spowodowaną stratę zapłacić. I to jak?! Przecież kiedy pieniądze szły z dotacji, to w przyjemny sposób nie było widać straty. Nikt nie kojarzył, że za obniżkę jednak się płaci. Pieniądze zjadane były potajemnie, nie obciążając sumień pomysłodawców. Za to teraz, to trzeba by było wziąć odpowiedzialność, a my przecież nie umiemy. Socjaliści nie są do takich spraw przyzwyczajeni!

Odpowiedzialnością za kaleką taryfę obarczam PiS.

Szkopuł

Na faktyczną popularność przewoźnika publicznego wpływ mają: cena biletów (nie może być wysoka), dostępność transportowa (częste kursy, bliskość), wygoda (nie chodzi o miękką wyściółkę na siedzeniach ani mikroklimat! Chodzi o zapewnioną beztroskę i intuicyjne posługiwanie się komunikacją miejską: łatwo dostępne bilety, proste reguły, czytelna i bezbłędna informacja pasażerska itp.). Wyżej wymienione są zachętami.

Na drugim biegunie są zniechęty. A o nie magistrat dba jak o jedynaka. Pod płaszczykiem „poprawy transportu publicznego” realizuje się faktycznie estetyzację ulic, powiększenie przepustowości… i pogorszenie parametrów transportu publicznego. Ulica Wiosenna – po modernizacji autobusy mają większe trudności w przejechaniu, więcej pokonują świateł; ul. Kaczorowskiego – przystanki niemal spod bloków mieszkalnych przy ul. Mazowieckiej oddalono nawet kilkukrotnie i postawiono zasieki w postaci szerokiej arterii i siatki na środku, do przejścia trzeba drałować i czekać na światłach; Trasa Generalska – ustawiono dla pasażerów barykadę w postaci szerokiej ulicy; żeby dostać się na przystanek po drugiej stronie można maszerować do przejścia, drapać się na kładki lub czołgać tunelami. Przykładów nie dbania przy okazji świeżych inwestycji drogowych o pojazdy większe niż 5-cioosobowe jest całe mnóstwo.

Wspomniane wcześniej 4,6% spadku liczby pasażerów rok do roku, to już wina Tadeusza Truskolaskiego i aprobowanej w urzędzie miejskim polityki rozwoju infrastruktury transportowej, z marginalizacją potrzeb przewozów zbiorowych.

Występując następnym razem w jednym z serii smutnych wywiadów „nie ma pieniędzy, będziem żyć w nędzy”, prezydent powinien więc powiedzieć, że „podwyżki są konieczne, ponieważ o kilkanaście milionów wzrosły koszty działania, a resztę to już załatwiliśmy my z PiS-em”.

(Obywatel Gie Żet)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do