Reklama

Obywatel Gie Żet: Zieleń w mieście jest ważna!



Zieleń w mieście jest ważna. Zieleń uspokaja, zieleń poprawia mikroklimat, nawilża, daje cień, pozwala na wytarcie pantofla z psiej kupy, można na niej grać, wąchać, międlić w palcach w razie nudów, smagać nią dziewoje na Prima Aprilis, rwać dla królika, dorzucać do herbaty, zrobić z niej herbatę, bawić się nią jak mieczem, rozpalić z niej ognisko, dodać do stroika, wpleść we włosy, wylegiwać na niej, zawiesić torbę, wspiąć i widzieć więcej, wyrzeźbić z niej figurkę, fujarkę, zaczepiać nią kogoś na odległość, podłożyć pod koło jak się ślizga. Jednym słowem – zieleń w mieście jest ważna.

Wyżej wymieniona lista nie wyczerpuje nawet w minimalnym stopniu błogosławieństw jakie nam przynosi obecność lasków, skwerów, trawników, łąk, parków, klombów a nawet chaszczowisk i balkonowych doniczek. Wymienię choćby dwa autentyczne przykłady, sięgając do bardzo dawnej historii osobistej oraz odwołując się do teraźniejszych realiów.

Chyba ze sto lat temu byłem z rodzicami w Gdańsku. Komuna, nic nie ma, wszędzie za to pełno ludzi. No i pech chciał, że na mieście nam zeszło, a pęcherz nie sługa, znalazł się pod destrukcyjnym wpływem niedalekiego przecież morza i o swoje zaczął się dopominać. Ale żeby tylko pęcherz... Byłbym został potraktowany bezlitośnie przez naturę i ze wstydem wracał do hotelu, gdyby nie gęste klombiki, elegancko przez tamtejszych rajców nasadzone wzdłuż ulicy. To zieleń miejska uratowała gościa i ocaliła, pozostające do dzisiaj, przyjemne wspomnienia z pobytu nad morzem.

Dzisiaj zaś, już w Białymstoku i po dziesiątkach lat doświadczeń i treningu własnego organizmu, uczestniczyłem w przygodzie o zgoła innym charakterze. Byłem koło południa w sądzie na Mickiewicza (tym na wsi). Pognało mnie tam bez żadnego rozumnego sensu, bo sprawy sądowe nie są sensowne, sądom nie ufam. No ale jak już dojechałem, wparowuję przez główne drzwi, rach-ciach plecak na taśmę do prześwietleń, sam śmiało walę przez bramkę, za którą ochroniarze beznamiętnie przyglądają się wchodzącym.

Wcześniej częściej bywałem w sądzie na Skłodowskiej. Tam też jest ktoś przy wejściu, ale prawie zawsze wchodziłem bez zatrzymania, ignorując moment zawahania mundurowego – reakcję na dźwięk bramki, który coś zapewne znaczył. I wszystko działo się jak należy, bo z ręką na sercu zapewniam, że nie mam złych zamiarów, a tych – co je zawsze mam w plecaku – noży, nie planuję użyć do zbrodni. Plecak mam zaopatrzony według zasady surwiwalowej „wszystko co potrzebne, by przeżyć dowolny czas w dowolnym miejscu” no i te kilka noży zawsze noszę. Do tego nożyczki, śrubokręty i takie tam niezbędne drobiazgi.

A dzisiaj nie puścili. Bramkarz doszukał się na ekranie rentgena nożyczek, a ja głupi, wyciągając je z kieszeni zapytałem jeszcze, czy nie chodziło mu przypadkiem o tenże scyzoryk, co go właśnie trzymam w dłoni. Jeszcze bardziej się uparł, że wejść nie mogę. Oto tam – wskazał palcem karteczkę formatu A16 – wisi regulamin, który o tym wyraźnie informuje. Proszę zatem o przechowanie, wskazanie skrytki, nieformalne zaopiekowanie się gadżetami. Nic z tego, budynek jest zbyt poważny, żeby zaopatrzony był w jakieś durne skrytki. Facet sugeruje, żebym zaniósł do samochodu. Informuję, że nie wiem czyjego, bo ja nie mam – przyjechałem autobusem, a kierowca już pojechał. No i od słowa do słowa dał mi dobrą radę. – Weźmie pan wyjdzie i wsadzi gdzieś w krzaki, żeby nikt nie widział. Tak też zrobiłem. Z drugim nożem zaś wszedłem do gmachu.

Wracając do tematu. Organizacja sądownictwa – to kolejny istotny powód, dla którego zieleń w mieście jest ważna, ba! niezbędna.

(Grzegorz Żochowski/ Foto: BI-Foto/ Obywatel Gie Żet)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do