Reklama

Okiem hejtera, odc. 86 - Felietoniści i blogosferyści



"Felietonista" - ongiś ważna profesja, którą parali się najwięksi. "Blogosferysta" - zajęcie popularne i nietrunde. Jedno wymagające, drugie nie. Jakim więc cudem ten drugi bez najmniejszego problemu zabija tego pierwszego?

Na wielkie lata polskiego felietonu się spóźniłem. Nie  miałem przyjemności doznawać Wiecha, doceniać językowych parad Kibica, czy czerpać z krynicy mądrości Kisiela. Co nie znaczy, że z dobrymi felietonistami do czynienia nie miałem. Zdarzyło mi się grzać w świetle powalającej wiedzy Ludwika Stommy, podziwiać lekkość Ryszarda Marka Grońskiego, czy odbierać naukę złośliwości spod pióra już nie Kibica, ale naczelnego najbardziej znienawidzonego polskiego periodyku. Tu zaręczam - jak bardzo rzeczonego Pana o aparycji skarlałego wieprza byście nienawidzili i jakkolwiek nie chcielibyście go wieszać za różne części parszywego wzrostem, a doniosłego uszami i tuszą ciała, mało kto w naszym kraju operuje ojczystym językiem z taką swobodą. Mało kto ma tak szeroki aktywny słownik i potrafi z taką gracją i jak gdyby nigdy nic, odkopywać spod piachów historii słowa piękne i celne. Nienawidźcie jeśli chcecie, ale doceńcie.

Kiedy dziś czytam felietony, czy to w "Newsweeku", czy to we "Wprost" często dopada mnie refleksja, że pisanie tej krótkiej formy przeszło niesamowitą przemianę. Że nawet jeśli felieton nadal cechuje się ostrą opinią, to w budowie, w konsekwencji nieraz jest mniej zwarty. Gdzieś po bokach się rozłazi. Dlaczego? Może dlatego, że od wielu lat prasa drukowana przegrywa z siecią. Kto kiedykolwiek w papierowej gazecie pracował, ten rozumie nieznośne rozterki, jakie występują, kiedy oto tekst mamy niesamowicie zajmujący, bohaterów tak mięsnych, że prędzej sobie oko wytniemy, niż jakąkolwiek ich wypowiedź. Kiedy zjawisko, o którym piszemy jest w naszej opinii ważniejsze niż poranne siku, niż dobrostan naszego pomiotu, opłacenie na czas Polsatu i wiedza, czy Chodakowska jest koniem, czy cyborgiem. Ileż łez i potu wylali młodzi dziennikarscy adepci (w tym nieszczęsny ja) tnąc teksty, wyrzucając z nich prawdziwe perły, piękne bon moty, cudne elipsy! Całe to dworne zdobnictwo, którego tak sumiennie uczą po filologiach, a które w zawodzie trzeba jak najprędzej wyplenić. Redakcyjne kible pełne są zawsze trupów niewykorzystanych dowcipów, truchła nieużytych komentarzy oraz ścierwa idealnych point.

Blogosfera, fora i sieć - co innego. Tu myśl nie musi być ostra jak pika neandertala. Może meandrować, schodzić na manowce, penetrować wątki poboczne (czy jak się teraz mówi, "off topiki"). Może rozłazić się, jak ciotowskie (w obu znaczeniach) pepegi. Może ściekać, jak wilgoć po grzybie, może też sączyć się, jak ropa z rany. Może się gdzieś urwać, a może nagle, znikąd zaatakować ciężarem gatunkowym tak potężnym, że gdyby sypiała na boku, wzorem słonia, łamałaby sama sobie żebra. Pokaz tych zjawisk właśnie czytacie. Więcej - czytaliście do 85 razy już wcześniej. Bo...

Bo... ja sam jestem chyba bardziej blogosferystą. Bo ani nie mam specjalnie powalającego wykształcenia, ani nie jestem szczególnie inteligentny, ani szczególnie dowcipny. Wreszcie: nie odrobiłem wymaganego zestawu lektur, który każdy intelektualista odrobić powinien. Bo cóż z tego, że znam Prousta i Joyce"a, skoro nie przeczytałem Bernhardta i Musila? Nie znam filmów Truffauta i nie rozumiem Bergmana. Doprawdy, na prawdziwego felietonistę-intelektualistę nie mam nawet zadatków. Pokory we mnie pełno, czego nie da się powiedzieć o innych współuczestnikach sieciowych hec, bywalcach forów, kolegach z Facebooka, czy kogokolwiek innego prowadzącego jakiekolwiek internetowe zapiski.

"Każdy facet seksi najznakomiciej" - mówił nam najbardziej niedoceniony raper w historii gatunku, Stasio. Poza tym, że był autorem kilku innych celnych obserwacji, jak na przykład: "Każdy socjolog powinien mieć praktyki w nocnym", Stasio z seksieniem trafił w punkt. Każdy facet seksi najznakomiciej, a każdy internauta ma rację i zna się na przedmiocie sporu najlepiej. Nie szukając daleko - przy okazji mojej niedawnej recenzji nowej płyty Smashing Pumpkins w komentarzach pojawił się wpis, w którym komentator użalał się nad moim (złym) gustem muzycznym i pytał kto to jest autorytet, jeśli tacy, jak ja pisują o muzyce i jeszcze im ktoś za to płaci. Ktoś trafnie, a błyskotliwie odpowiedział mu, że "autorytet to taka osoba, z którą się zgadzasz".

Łatwość, z jaką dziś publicznie wyrażamy opinie i nieraz tych opinii cząstkowa anonimowość, to właśnie to, co oddziela stare czasy od nowych. Kiedyś, żeby wypowiedzieć się publicznie, trzeba było najpierw na to zasłużyć. A to stać się kimś ważnym, zdobyć stanowisko. A to cechować się nadprzeciętną zdolnością opisywania jakichś zjawisk. A to być bohaterem, albo świadkiem jakiegoś konkretnego zamieszania. A to sprawować jakiś rząd jakichś dusz. Teraz nie. Teraz wystarczy, że ze ściany wystaje kabelek. Czy to dobrze? Tak, bo ogólnie czytamy dużo więcej tekstu, niż kiedyś. Źle, bo w większości to teksty o mniejszej wartości. A to i to informacja, więc mózg męczy podobnie. Tylko że, jak już kiedyś pisałem, oceniać tego zjawiska niepodobna. Bo nie ocenia się rozwoju i postępu. On się dzieje niezależnie od naszych chęci, oporów i narzekań. Zakładam przy tym, że niejeden wyklinał Gutenberga wieszcząc (słusznie) kres zawodów kopisty i iluminatora. Introligator dziś też jest rzadkością - wszystko kwestia postępu. Ale czy wolelibyśmy biegać po śmierdzących klejami lokalach, tuningując stare pożółkłe strony, niż kupić sobie świeżutką książkę z ładną czcionką, albo ściągnąć wygodnego pdfa? Pewnie nie.

Kończąc (meandrowanie)... Wielu jest takich, którzy wzdychają i zawieszają w powietrzu villonowskie "Ach, gdzież są niegdysiejsze śniegi". Szybko by przestali, gdyby dostali w mordę śnieżką.

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do