Dawno nie było o modzie. Więc będzie. I będę się powtarzał, bo niestety nic się nie zmienia. A jeśli już, to w dziwnym kierunku.
Świąteczne wyprzedaże to doskonała okazja, żeby trochę odświeżyć garderobę. Proste. O ile nie jest się więc starą babą, która swoje jedne barchany nosi co najmniej od akcji "Wisła", warto ruszyć się i przynajmniej poniuchać po sklepach. I ludzie faktycznie tak robią. Szabrują marynary przecenione z trzech stów na jedną, jedwabne krawaty z Wólczanki - normalnie 150 sztuka, teraz hulające w opcji "trzy za stówę", wszelakie bluzki, sukienki, czapki zasłaniające wodogłowie, designerskie woreczki stomijne... Co komu potrzebne i co komu pasuje. Sęk z kolei w tym "pasuje".
Scena pierwsza
Przymierzalnia jednej z ubieralni w "Alfie". Zastanawiam się, czy marynarka jest bardzo ok, czy już ciut za wąska. Decyduję, że ok. Wychodzę i widzę jakiegoś dresa ze swoją dziunią (że dresa to widzę po łysej bani i ściętych czubach pantofli - ścięte czuby noszą tylko dresy, a i nie zdarza im się nosić nieściętych). Następuje dialog:
- (ON) I co? Dobra ta koszula? Nie za duża?
- (ONA) Nieeeeeaaaaaa. Taka luźniejsza, wygodniejsza będzie.
- To biorę.
- No.
Nic to, że szwy, które mają iść równo z początkiem ramienia miał tam, gdzie marynarz ma syrenkę. Nic to, że tak naprawdę w zbyt dużych ciuchach właśnie zupełnie nie jest wygodnie, a przeciwnie - wygodnie jest w ciuchach odpowiednio rozmiarem dobranych. W Polsce, szczególnie na prowincji nagminnie nosi się zbyt duże rzeczy. Motywacja jest dwojaka. Primo: wspomniane przekonanie, że to wygodne. Secundo: jakkolwiek bardziej eleganckie ciuchy traktuje się jak katole traktują cylicę (taka opaska - zazwyczaj na udo, która wrzyna się do krwi - instrument umartwiania się - popularne w średniowieczu, a dziś wśród członków Opus Dei). "Eleganckie" oznacza niewygodne, a więc zakłada się to od wielkiego święta. A skoro tak, to warto zostawić sobie zapas rozmiarowy na wypadek, gdyby się w ciągu trzech lat od jednego pogrzebu do drugiego wesela utyło. Efekt jest taki, że na dowolnym pogrzebie i dowolnym weselu, połowa facetów gania w absurdalnych zbyt dużych ciuchach. Ciuchach dodatkowo śmierdzących naftaliną, albo trupem. Koszule z kolei wyglądają, jakby nie były obiektem świadomego wyboru, a panowie dostali je z pomocy dla powodzian. Bo jak się dostaje z pomocy dla powodzian, nie wypada marudzić na rozmiar.
Scena druga
Ta sama "Alfa". Sklep znanej i dobrej polskiej marki odzieżowej. Wchodzę i pytam, czy dostanę mono-białą koszulę, raczej oficjalną niż smart-casual. W odpowiedzi słyszę pytanie: "A na jaką okazję?". Pytająca mnie o to ekspedientka bardzo szybko zorientowała się w tym faux pas i wkrótce bardzo profesjonalnie służyła radą co do rozmiarów i krawatów. Pytanie natomiast jest jakoś symptomatyczne dla prowincji. W owej Pani zawodowej karierze - zapewne - po prostu nie zdarzyło się, żeby ktoś chciał kupić białą koszulę nie mając w planach przepocić jej na weselu, albo zszargać na chrzcinach. Mało prawdopodobne, by ktokolwiek kupował taką, by nosić na co dzień. Bo na co dzień przecież lepiej kupić bluzę, albo polar - które, o ile firmowe, kosztują nieraz niewiele mniej, albo i więcej, niż koszula + marynarka. Jasne, że korporacje mają swoje wady, ale jedną z ich zalet jest jakiś konkretny dress code. Wyrabianie przyzwyczajenia, że mężczyźnie wypada włożyć na siebie marynarkę i rano umyć pachę. I że pozwalając na bluzy, polary i tak dalej pozwalamy na rozluźnienie się pewnych standardów także i na innych polach. A że na wschodzie nie mamy korpo, ani w ogóle większych firm z branż post-industrialnych, to i nie ma nawyku, żeby do pracy ubrać się schludnie, a nie jak chłystek i łachmaniarz.
Noszenie choćby semi-oficjalnych ciuchów tylko od święta skutkuje za to tym, że zakładanie ich jest jak krok na ziemię niczyją. Nie wiadomo, czy nie sięgnie nas kula snajpera, lub ogień CKM-a. Nie wiemy jak się zachować, jak dobrać, jak opanować nerwowe pocenie. A wystarczy przecież raz-dwa w tygodniu założyć ten nieszczęsny gajer i się przyzwyczaić. A w Guglewicza wpisać odpowiednie pytanie i dowiedzieć się, jak się to czortostwo dobiera i nosi. Dla wielu może być to nowością, ale gajer to ubranie jak każde inne. Nosi się je, brudzi, czyści, kiedy się zniszczy kupuje się nowe. Nie jest to artefakt jak z filmu fantasy: fiolka zapachu z afrykańskiej chaty, ząb Afgana, którą trzeba trzymać pod szkłem na jakimś postumencie. Nosić, zużyć, kupić nowe. Towar to niedeficytowy i w sklepach ogólnie dostępny. A na męską sylwetkę działa genialnie. Prostuje ją, zabezpiecza przed garbieniem się, krokowi nadaje taneczną lekkość i elegancję. Serio.
Inna rzecz - pamiętajcie - ciuchy się zakłada, ewentualnie ubiera w nie. Jeśli usłyszycie kiedyś "ubierz buty", albo "ubierz kurtkę", możecie - na moją odpowiedzialność - spytać: "W co mam ubrać te buty? W kurtkę?". "Ubierz choinkę" przecież nie znaczy, że macie założyć ją na siebie. Błąd językowy bardzo popularny na wschodzie.
Scena trzecia i czwarta
Siedzimy sobie ze znajomym w knajpie. Wchodzi trzech facetów. Młodzi. Niepodobni do siebie, więc pewnie niespokrewnieni. A jeśli nawet do pokrewieństwo dalekie. Zima. Są więc w kurtkach. Zima owa lekka, więc może stosowniejszy od pikowanej kurtałki byłby płaszcz/jesionka, ale nieważne. Zbliżają się do baru i owe kurtki zdejmują. I co? I wszyscy są w prawie identycznych, kraciastych koszulach. Wybuchnęliśmy ze znajomym gromkim śmiechem, a oni chyba zrozumieli, bo popatrzyli po sobie z przestrachem i bezradnością w oczach. Nadmienić wypada, że wszyscy, jak jeden mąż - czy raczej jak jedno niepełnosprawne dziecko - mieli te koszule powtykane w dżinsy. Wetknięta w pory koszula, kiedy nie nosi się kamizelki i marynarki? W dodatku kiedy ma się na sobie dziwnie wąski, a przez to wyglądający na damski - pasek?
Rozumiem, że do sieciówek rzucają to, co rzucają. Że może zaistnieć coś takiego, jak moda - rzecz parszywa, bo produkująca klony. Ale trzy identyczne koszule to już była przesada. Ale co tu się dziwić, zmieniamy scenę.
Debata prezydencka przed drugą turą wyborów. Truskolaski - Dobrzyński. Pomijam zbyt krótkie nogawki Truskolaskiego - chłop urodzony w Kapicach Starych - jeszcze tego i owego kulturowo nie nadrobił. Co zwróciło za to moją uwagę, to krawaty. Obaj kandydaci, jak i prowadzący mieli na sobie prawie identyczne - w skośne pasy. Rozumiem, że teraz panuje (u nas, bo przecież nie poza naszymi granicami) narzucona przez sieciówki moda na taki deseń. Pełno tego w sklepach wszelakich. Ale jeśli widzi się wszystkich debaty uczestników w nieodróżnialnych krawatach, to wygląda to jak wielodzietna rodzina, której przed-komunijne zakupy zrobiła babcia.
Ubranie dawno straciło funkcje czysto praktyczne - ochrony przed chłodem i zasłaniania pindolca. Co było ongiś domeną klas wyższych, teraz jest egalitarne i tylko od nas zależy, czy chcemy równać do góry, czy ku dołowi. Jest też, jak każdy element stylówy - deklaracją. A brak konkretnej deklaracji też jest jakąś deklaracją. Bylejakość zewnętrzna często bywa emanacją bylejakości wewnętrznej. Szczególnie, gdy naprawdę nietrudno wyglądać - jeśli nie pięknie - to przynajmniej ciekawie. Ale przykład idzie z góry i nie tylko od granatem od pługa oderwanego Prezydenta. I tu docieramy do...
...sceny piątej, w której będzie o tym, że przykład idzie z góry
Dworzański Jarosław Zygmunt, z dopustu bożego i vox populi były już Marszałek Województwa Podlaskiego pojechał latem za granicę promować Up to Date. Do Włoch. Włoch włoskich, nie podwarszawskich, czego świadomości może nie miał, bo przez cały wyjazd paradował w klapkach nałożonych na skarpetę. Proszony o komentarz do sytuacji powiedziałem, że jedyne co go tłumaczy, to grzybica stóp, choć i tu przecież można założyć na skarpetę lekkie i wygodne mokasyny, zamiast wychodzić na takiego co smoczka w dzieciństwie nie poznał, dawano mu za to do gryzienia rzepę. Możecie powiedzieć, że to fajne, że koloryt lokalny. Że trochę jak te osiołki, co się rumotały w zoo na widoku. Takie przedstawienie. Ale prawda jest taka, że przykład idzie z góry. Na co patrzymy, tym przesiąkamy. W tym kontekście dobrze, że nawet takie indywidua, jak Adam Hofman, mają pewną modową świadomość. Hofman do tego stopnia, że niektórzy zachwycali się, że gajery szył sobie na miarę. Owszem, szył na miarę, bo jak się ma tak nieproporcjonalną budowę i takie krótkie łapy, to przecież z wieszaka się ciuchów nie kupi... No, ale fryzurki na hipstera, własny krawiec - mimo sprzysiężenia się sił natury i genetyki, Hofman wygląda(ł) zawsze w miarę przyzwoicie. Do krainy białego niedźwiedzia trendy i modowa świadomość docierają jednak powoli. Bardzo powoli.
scena szósta, ostatnia
Namnożyło się nam w Białym hipsterów. Siedzimy sobie ze znajomym w knajpie, która ma opinię hipsterską i łypiemy złym okiem. Na 30 widocznych osób wokół, 16 ma rogowe oprawki. Hipster, pomijając znaczenie oryginalne, czyli białasa, który w latach 50. na siłę imitował styl i zachowanie czarnych muzyków z Harlemu, ma być instancją pędzącą tak, żeby każdą modę wyprzedzić i potem z pełną blazą ją dissować. No, to kilka uwag... Wszyscy wyglądacie tak samo. Nie, trampeczki do marynarki nie wyglądają dobrze. Nie, nakrycia głowy nie nosi się w pomieszczeniach. W rurkach wyglądacie jak pi*dy, a tracenie przytomności z niedokrwienia po 3 minutach kucania jest słabe. Noszenie zerówek to trochę jak noszenie pieluchy. Robicie to, mimo że nie musicie. Z nieczytelną motywacją. Heidegger nie zawsze miał rację. Białe słuchawki do większości ciuchów nie pasują i sygnalizowanie nimi metki "Apple" jest zwyczajnym wieśniactwem. Kiedy wstaje się od stołu, zapina się górny guzik marynarki. Jeśli owe są trzy - dwa górne. Lakier niszczy włosy, a facet winien być zadbany, ale spędzanie przed lustrem większej ilości czasu, niż twoja dziewczyna jest słabe. Nie, jeśli masz fryzurę jakbyś jechał bokiem na motocyklu bez kasku, to nie wyglądasz jak motocyklista, tylko jak ktoś, kto bardzo chciałby nim być, ale coś nie wyszło. Nie, lumberseksualne nie jest fajne. Jest niehigieniczne i jest brakiem indywidualizmu. Dobrze, że się starasz. Źle, że za bardzo się starasz. Albo przynajmniej, że to widać. Jeśli już dostrzec cię pośród armii nieodróżnialnych od ciebie kolegów. Amen. Dziękuję za uwagę.
Komentarze opinie