Dyrektor Opery Podlaskiej zamknęła się w swoim gabinecie i nie chciała rozmawiać z nikim z pracowników. Było to krótko po wypadku do jakiego doszło w trakcie próby do spektaklu „Doktor Żywago”. Na miejsce musiała przyjechać Policja, dopiero po której interwencji dało się nawiązać kontakt osobisty z szefową placówki.
- Od miesięcy nie można w żadnej sprawie porozumieć się z panią dyrektor. Zamyka się przed nami, nie rozmawia, nie podpisuje dokumentów, które trzeba podpisać. Wszystkim w operze wiadomo, że panicznie boi się zakażenia koronawirusem i korzysta z tego, izoluje się, żeby z nikim nie rozmawiać. Nie da się pracować w takich warunkach. Wszyscy mamy już serdecznie dość tej sytuacji – mówi naszej redakcji jedna z osób zatrudnionych w operze, która prosiła o anonimowość.
To tylko jeden z głosów, których w Operze jest o wiele więcej. Pracownicy są zmęczeni brakiem jakichkolwiek decyzji, brakiem rozmowy i komunikacji. Nie wiedzą, ani jak mają się zachować, ani co robić, bo kontakt z dyrektorką Ewą Iżykowską-Lipińską praktycznie nie istnieje. Odizolowała się od pracowników, zamyka się w gabinecie, a jeśli już z kimś rozmawia, to wyłącznie na odległość. Pracownicy są zmęczeni taką sytuacją, którą teraz najprawdopodobniej zajmie się inspekcja pracy.
W minioną środę, 21 października, doszło bowiem do wypadku na deskach scenicznych Opery. Podczas prób jedna z tancerek zerwała sobie mięsień i trafiła do szpitala. Tam okazało się, że kobieta nie miała podpisanej umowy. Zresztą w tym czasie reszta tancerzy ściągniętych na spektakl do Białegostoku usiłowała porozmawiać z dyrektorką Opery. Chcieli wiedzieć, co zamierza zrobić. Kiedy będą podpisane umowy. Tym bardziej, że próby powinny trwać dalej, a na scenie jest mnóstwo zapadni oraz innych niebezpiecznych urządzeń, które mogą zranić aktorów lub tancerzy, albo spowodować znacznie poważniejsze uszkodzenia z zagrożeniem życia włącznie.
- Pani dyrektor zamknęła się w gabinecie i nie chciała nikogo wpuścić. Nie chciała też z nikim rozmawiać. Nie było z nią żadnego kontaktu. Nie wiem nawet jak to skomentować. Musieliśmy wezwać Policję, a drzwi w obecności mundurowych otworzył jeden z naszych pracowników, który posiada klucze do wszystkich pomieszczeń. On w zasadzie włamał się do gabinetu, w którym była dyrektor – relacjonuje jeden z pracowników Opery.
- Czy to jest normalne, że dyrektor zamyka się przed pracownikami i trzeba do jej gabinetu wchodzić z Policją, żeby porozmawiać? Nie wydaje mi się. A tu tak się stało. Ta i inne sprawy związane z jej zachowaniem trzeba wyjaśnić. Związki zawodowe z tego co wiem chyba zajęły się sprawą. Mamy takich sytuacji serdecznie dość – mówi inna z osób zatrudnionych w operze, która także prosiła o to, by nie upubliczniać na razie jej danych.
Zwróciliśmy się już do Opery z pytaniami w tej sprawie i obecnie czekamy na informacje. Wiadomo w tej chwili jest tyle, że Policja faktycznie interweniowała, ale czynności, które podjęła, ograniczyły się do poinstruowania zarówno dyrektor Opery, jak i pracowników, do której instytucji mogą się zgłosić, by rozwiązać problem. Sytuację uznano jako problem pracowniczy.
Z naszych informacji wynika, że do Opery zostanie wysłana kontrola z Państwowej Inspekcji Pracy oraz marszałka województwa podlaskiego, pod którego podlega ta placówka. Więcej informacji podamy, jak tylko uzyskamy odpowiedzi na nasze pytania, które skierowaliśmy do kierownictwa Opery.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: wrotapodlasia.pl)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Osobowość , której na sercu leży dobro placówki kulturalnej , a która to z jakiś względów nie może w pełni pełnić funkcji Dyrektora tej placówki, powinna złożyć dymisję ze Stanowiska. Kierując się też duchem odpowiedzialności za pracowników tej placówki.
Umowy śmieciowe dla pracowników wykonujących pracę w pełnym wymiarze godzinowym to norma w tej instytucji.
Warto rozmawiać z dwoma stronami, to ewidentnie jednostronny artykuł.