Reklama

Słowo po niedzieli: Pomocowe błędne koło

Pomaganie to szlachetne zajęcie. Startując w wyborach do Parlamentu czy Rady Miasta zawsze fajnie się tym pochwalić. Ale czy naprawdę jest czym się chwalić? Czy aby naprawdę każda świadczona pomoc jest zasadna? Moim zdaniem nie każda pomoc pomaga i nie z każdej należy być dumnym.

Oglądałam ostatnio kilka filmów dokumentalnych, między innymi o ofiarach wojny w Afganistanie, o życiu na Kubie, o przemyśle turystycznym w Zanzibarze i o codziennym życiu w Islandii. Kraje różne, położone  z dala od siebie, o różnym klimacie i warunkach politycznych. Wszystkie jednak łączy to, że znalazły się lub znajdują się w permanentnie złej kondycji materialnej. Zacznę od Islandii, która w ostatnich latach przeżyła kryzys gospodarczy i ekonomiczny. Islandia nie otrzymała aż takiej pomocy od Unii Europejskiej jak Grecja czy Portugalia. Co prawda kraj ten nie należy do Unii, ale do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, który funkcjonuje nieco inaczej niż reszta zrzeszonych państw. Bardzo możliwe, że to uratowało Islandię przed znacznym pogorszeniem się warunków życia. A tymczasem Islandia zrobiła porządek w bankowości, ukarała winnych kryzysu i ograniczyła wydatki oraz zaciąga teraz znacznie mniej zobowiązań finansowych. W związku z tym wszystkim Islandia wychodzi z kryzysu i radzi sobie coraz lepiej.

Zupełnie inaczej wygląda Zanzibar, do którego co roku przyjeżdża coraz więcej turystów. To właśnie ta gałąź gospodarki jest najpoważniejszym źródłem dochodów państwa. Państwa, ale nie jego mieszkańców, którzy żyją w skrajnej biedzie. Od 2008 roku liczba turystów odwiedzających Zanzibar zwiększyła się trzykrotnie, ale nie podniosło to poziomu życia przeciętnego obywatela. Owszem tym, którzy mieszkają w stolicy jest nieco lżej, bo mają możliwość dorabiania na sprzedaży pamiątek oraz rozmaitych produktów, które turyści chętnie kupują. Jednak to nie wystarcza. Mocno nie wystarcza. Jak to jest, że mimo coraz większych dochodów kraju mieszkańcom się nie polepszyło?

Nie polepszyła się także sytuacja ludności na Kubie. Choć swobód obywatelskich jest tam znacznie więcej niż 20 lat temu, to sporo mieszkańców żyje na skraju ubóstwa. Tam także kwitnie doskonale rynek turystyczny, jednak dochód z niego czerpią głównie prywatni przedsiębiorcy, nie Kubańczycy. Kubańczyków nie stać na prowadzenie takich biznesów najzwyczajniej w świecie. Ale za to stać by z nich korzystać, szczególnie tych, których członkowie rodzin mieszkają i pracują w USA i przysyłają pieniądze swoim bliskim. Nie idą one na żadne prywatne inwestycje, ale raczej na bieżące życie i w dużej części na rozrywki oraz pełniejsze lodówki. Czy coś Wam to może przypomina?

Dochodzę teraz do Afganistanu, bo jest to najbardziej ciekawy przypadek. Jak wiadomo od wielu lat trwa tam wojna. Dzięki funduszom Wielkiej Brytanii powstał tam pierwszy profesjonalnie działający szpital dla ludności cywilnej. Potrzeby jednak były tak olbrzymie, że ze środków między innymi USA, Włoch, znów Wielkiej Brytanii i innych państw wybudowano jeszcze pięć podobnych szpitali. W tym czasie przekazano niezależnie od szpitali czterokrotnie większą (od wszystkich sześciu szpitali) pulę pieniędzy na opiekę nad cywilami. I co? Nie powstał nawet jeden szpital. Nie zapewniono właściwej opieki edukacyjnej, ani żadnej innej, która by w znaczący sposób wsparła mieszkańców Afganistanu. Jak zatem działa ta pomoc?

Odpowiadam krótko i na temat. Poszła na pomoc. Im więcej osób z niej korzysta tym więcej pomocy jest potrzeba. To błędne koło. Z pewnością moje wnioski oburzą wielu  z Was, ale jak inaczej tłumaczyć to co się dzieje? Skoro część osób korzysta z pomocy zachodnich państw, dzięki czemu są zdrowsi, zaspokajają większe osobiste potrzeby, tym więcej rodzi się dzieci i znów potrzebna jest większa pomoc. Podobnie mamy na lokalnym podwórku. Odkąd otrzymujemy pomoc z Unii Europejskiej mamy co prawda więcej ładnych ulic, przejść podziemnych, a nawet operę, tym więcej jest bezrobotnych, tym więcej miasto jest zadłużone i tym bardziej czeka na kolejne transze pomocowe, żeby jakoś funkcjonować. Gdyby trzeba było o to wszystko zatroszczyć się samemu, z pewnością dziś być może w Białymstoku nie jeździlibyśmy po nowych ulicach, ale być może byłoby więcej pracy, ponieważ ktoś wcześniej czy później musiałby zadbać o drogi, o operę, o parki, teatry, wodociągi i inne rzeczy, które są niezbędne. Ale bez długu, bez czekania z wyciągniętą ręką. Trzeba by było zakasać rękawy, jak w Islandii, ale wzmocnić się siłą własnych obywateli. A tak… mamy dziś ciocię Unię, uciekających za granicę ludzi i gigantyczne długi do spłacenia jako społeczeństwo.

Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do