Reklama

Strach przed koronawirusem. Pacjent białostockiego szpitala: Wsadzili w karetkę i do zakaźnego

Na całym świecie u grubo ponad 110 tysięcy osób zdiagnozowano zakażenie koronawirusem z Chin - SARS-Cov-2, wywołującym chorobę COVID-19. Zmarło przeszło cztery tysiące zakażonych. W Polsce potwierdzono 25 przypadków zarażeń (stan na środowy poranek - 11 marca 2020 r.). Póki co - ani jednego w województwie podlaskim. Ale i tu daje się odczuć postępującą histerię, zarówno wśród pacjentów placówek medycznych, jak i personelu. Nasza redakcja dotarła do białostoczanina, który zgłosił się do lekarza z objawami grypy. Niedługo po tym został na kilka dni przewieziony do szpitala zakaźnego przy ulicy Żurawiej. Żali się na brak rzetelnej informacji zwrotnej odnośnie swojego stanu zdrowia, jak i wskazuje na paniczne zachowanie ludzi, którzy obserwowali zdarzenie. Nie narzeka na samą opiekę. Zwraca uwagę na procedury, z którymi - jego zdaniem - personel medyczny musi się jeszcze oswoić i do nich przyzwyczaić.

Pan Oskar nie jest postacią fikcyjną - rozmawialiśmy z nim za pośrednictwem poczty elektronicznej i telefonicznie. Zgłosił się do nas, by opowiedzieć, jak wygląda - dosłownie - panika w związku z sytuacją epidemiologiczną, związaną z rozprzestrzeniającym się koronawirusem. Imię białostoczanina, na jego prośbę z powodu ochrony danych osobowych, zostało zmienione. Nazwisko pozostaje do wiadomości redakcji.

Trzydziestokilkuletni Oskar w środę, 4 marca 2020 r., poszedł do lekarza rodzinnego do przychodni przy ulicy Łąkowej. Miał ponad 40 stopni gorączki, bolały go mięśnie i kości. Objawy te pojawiły się dzień wcześniej, ale leki przeciwgorączkowe na bazie paracetamolu nie zadziałały. Lekarz miał zmierzyć temperaturę ciała i ciśnienie chorego. To ostatnie okazało się wyjątkowo niskie.

Odniosłem wrażenie, że lekarz się wystraszył. Zadzwonił gdzieś spytać, co dalej robić. Następnie nakazał mi udać się do szpitala miejskiego przy Sienkiewicza. Poszedłem tam o własnych siłach - relacjonuje białostoczanin.

Dalej opowiada, że w placówce spędził około godziny wypełniając dokumenty.

Potem w kolejce czekałem na wezwanie do gabinetu około pięciu godzin. Nie pamiętam dokładnie, bardzo źle się czułem - mówi.

Opowiada, że na korytarzu było dużo ludzi, w większości w podeszłym wieku: w tym z katarem i kaszlem. Nikt w jego przypadku w tym czasie nie wspominał o koronawirusie. W końcu wszedł do gabinetu.

Zapytano mnie, dlaczego ja tutaj przyszedłem, bo przecież powinienem się zgłosić do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Wyjaśniłem, że kazał mi tu przyjść właśnie mój lekarz rodzinny. Na to usłyszałem pytanie, na jakiej podstawie mnie wysłał. Nie umiałem odpowiedzieć - tłumaczy pan Oskar.

Według naszego rozmówcy, następnie przeprowadzono z nim szczegółowy wywiad: czy był za granicą (nie był w ostatnich miesiącach), jak długo utrzymuje się gorączka, jakie ma inne objawy choroby.

I powiedziano mi, że te badania, które zrobią mi w szpitalu, to powinienem zrobić w ośrodku zdrowia. Tyle że to raczej mało prawdopodobne i realne by było za jednym zamachem: krew, RTG, USG, bo i skarżyłem się na ból nerek... - stwierdza Oskar.

Następne godziny miały upływać w oczekiwaniu na wyniki. W międzyczasie pobrano wymaz z nosa, gdyż pacjent kichał i zwracał uwagę na utrudniający oddychanie katar - problemy z zatokami ma od lat.

W pewnym momencie przyniesiono mi maskę na twarz i zasugerowano, bym poszedł w tę część korytarza, gdzie nie ma ludzi - mówi białostoczanin. - Proszę sobie wyobrazić reakcję oczekujących na wizyty pacjentów: zaczęli się odsuwać, a jedna ze starszych kobiet zaczęła głośno krzyczeć, żebym się nie zbliżał. Nie minęło kilka minut, gdy przyszedł po mnie mężczyzna, zapraszając do karetki pogotowia. Usłyszałem, że nie ma czasu, by czekać na wyniki, że jedziemy. Nie wiedziałem dokąd. Najpierw pojazd podjechał pod USK, potem zawieziono mnie pod zakażny na Żurawiej. Tam również jakaś godzina oczekiwania na przyjęcie, a potem pytania, z czym przychodzę. Kierowca przekazał moje wyniki badań dla doktor przyjmującej. Spytałem, czy zna moje wyniki, zdziwiła że ja ich nie znam.

Według relacji Oskara wyniki krwi miały wskazywać na grypę typu A.

W zakaźnym powtórzono test. I wyszło, że grypy nie ma. Umieszczono mnie w izolatce, pielęgniarki wchodzą tylko w maskach ochronnych, nie mogę opuszczać pomieszczenia. Zanim nadeszły kolejne wyniki, które potwierdziły jednak grypę, personel szeptem mówił o koronawirusie. To słowo usłyszałem wielokrotnie, choć nie bezpośrednio w rozmowach ze mną - opowiada pacjent.

Ma przy tym wrażenie, że system nie do końca określa, jak zachowywać się w takich przypadkach, choć nie narzeka na opiekę. Zwraca jednak uwagę widoczną na trwogę personelu medycznego przed wirusem, co pacjenta nie uspokajało.

Bolało mnie gardło. Usłyszałem, że mają tylko chlorchinaldin. A jeśli chcę coś innego, to muszę iść do przyszpitalnej apteki. Absurd polega na tym, że nie mogę opuszczać izolatki... - dodaje.

Pan Oskar zwraca też uwagę na jeszcze jedną rzecz: żywienie.

Podałem źródła alergenów, których nie mogę spożywać, czyli pomidory, marchew, pszenica, mleko. Wypisano wszystkie alergeny jakie podałem, po czym usłyszałem pytanie, co ja będę w takim razie jadł. Sądzę, że nie było w tym złośliwości, a po prostu strapienie, czym to w ogóle zastąpić w posiłkach - twierdzi nasz rozmówca.

Białostoczanin ze szpitala wkrótce wyjdzie i choć podkreśla, że jest pełen zrozumienia dla walki z epidemią koronawirusa i rozumie sens obostrzeń, to przez tych kilka dni niejednokrotnie poczuł się potraktowany jak trędowaty, a przy tym ma zastrzeżenia co do fachowości przy zastosowanych procedurach. Jak przyznaje, jedna z pielęgniarek poradziła, by jak najszybciej, gdy będzie mógł, opuścił oddział, bo wszyscy tam wkrótce spodziewają się napływu ludzi z podejrzeniem zakażeń SARS-Cov-2.

(Piotr Walczak / Foto: pixabay.com)

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2020-03-11 08:38:50

    Proszę zweryfikować informacje dot. ilości zmarłych. Wydaje się być znacznie zawyżona.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    pwalczak 2020-03-11 14:27:24

    Poprawiliśmy, wkradł się błąd.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Aga - niezalogowany 2020-03-11 15:22:45

    To sie dobrze skonczylo,ale wlasnie tak we Woszech sie zaczelo,a nawet pacjent odmowil jak go chcieli polozyc na oddzial, bo mial zone w ciazy.Tyle co moge powiedziec nie minimalizujcie problemu.Z tego co czytam to moge wam powiedziec to macie szczescie przy coronavirusie juz bylaby epidemia.Pozdrawiam z regionu Lombardia

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Gość - niezalogowany 2020-03-12 13:46:15

    Jestem bardzo tolerancyjna też wyrozumiała... lecz są granice. Też przeżyłam w Białymstoku "przygody" w swojej przychodni. I potwierdzam że personel (w moim odczuciu) nie jest przygotowany pod względem psychologicznym. Krzyczą i oskarżają pacjentów że przychodzą do przychodni, nie zrobiwszy przy tym nawet badania temperatury ciała i podstawowego wywiadu! Panuje panika?

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do