Reklama

Strażacy uratowali kota, który wpadł do studni. Sprawdzamy, do jakich interwencji byli jeszcze wzywa



Okres Bożego Narodzenia i tuż po świętach to zwykle czas wzmożonej pracy dla straży pożarnej. Pożary choinek i przypalone garnki, których swąd alarmuje sąsiadów, są na porządku dziennym. Postanowiliśmy sprawdzić, jak pracowite były ostatnie dni dla białostockich strażaków.

O dziwo w tym roku nie zanotowali wyjazdów do płonących choinek. Od 24 do 29 grudnia mieli 21 interwencji. To mało w stosunku do lat poprzednich w porównywalnym okresie.

Pierwszy wyjazd w Wigilię strażacy mieli o godzinie 6.06. Alarm okazał się fałszywy - w budynku przy ulicy Choroszczańskiej 17 włączył się alarm pożarowy, nie wiadomo z jakiego powodu.

Tuż przed 13 gasili palące się śmieci w kontenerze na cmentarzu przy Raginisa, a następnie sadze w kominie na plebanii w Dobrzyniewie Kościelnym oraz w domu jednorodzinnym w Ignatkach. W żadnym przypadku nikomu nic się nie stało.

- O godzinie 16.51 w bloku przy Chrobrego 6, na trzecim piętrze mieszkańcy wyczuli dym na klatce schodowej. Okazało się, że powodem była potrawa pozostawiona we włączonym piekarniku. Strażacy zastali w mieszkaniu trzech mężczyzn, którzy nic sobie z tego nie robili. Wezwane na miejsce pogotowie gazowe sprawdziło, czy nie ulatnia się gaz. Nie było poszkodowanych - mówi Paweł Ostrowski, rzecznik Komendy Miejskiej PSP w Białymstoku.

W Wigilię nic się więcej nie działo, gdzie konieczna byłaby pomoc strażaków. Pracy za to nie zabrakło w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Zaczęło się od płonącego śmietnika przy Szarych Szeregów. Następnie w Dobrzyniewie Fabrycznym samochód marki Peugeot uderzył w słup, w wyniku czego na jezdnię wyciekły płyny eksploatacyjne, konieczne było odcięcie przez pogotowie energetyczne linii wysokiego napięcia. Miejsce zostało zabezpieczone, a trzem młodym mężczyznom udzielono pierwszej pomocy przedmedycznej - pogotowie zabrało ich do szpitala.

Kolejne zdarzenie miało miejsce w Krupnikach. Nie było to nic innego jak palące się sadze w kominie.

- Z kolei w Białymstoku przy ulicy Łagodnej czujnik znajdujący się przy kuchence gazowej w jednym z mieszkań włączył alarm. Właścicielka wyszła wcześniej na moment i nie mogła wrócić, ponieważ zatrzasnęły się drzwi. Weszliśmy przez okno, zrobiliśmy pomiar tlenku węgla. Po przewietrzeniu mieszkania można było do niego wrócić - opowiada Paweł Ostrowski.

Ostatni wyjazd tego dnia dotyczył palącej się sadzy w kominie w jednym z domów w Supraślu.

26 grudnia o godzinie 1.20 dyżurny PSP odebrał telefon, a rozmówca poinformował o pożarze na balkonie. Chodziło o siódme piętro w bloku przy ulicy Działkowej. Okazało się, że pali się doniczka i rozlany wosk. Strażacy z ogniem poradzili sobie bardzo szybko, tak samo jak w przypadku płonącej sterty śmieci przy ulicy Motylej. Reszta dnia upłynęła spokojnie.

Ale już w niedzielę, 27 grudnia, przed godziną 9 trzeba było jechać na ulicę Nowosielską. Tam w pustej studni znajdował się kot. Mruczek wpadł na głębokość pięciu metrów i - co akurat nie dziwne - nie potrafił sam wyjść.

- Wydostaliśmy kota, nic mu się nie stało - śmieje się Ostrowski.

Dalej była Czarna Białostocka i zapach gazu, który zaniepokoił mieszkańców jednego z bloków. Po krótkiej kontroli wyszło, że wystarczy dokręcić butlę gazową.

Po godzinie 6 interwencja była już w Czarnej Wsi Kościelnej, gdzie należało ugasić sadze, które paliły się w kominie.

Natomiast w Białymstoku przy Kopernika konieczne było usunięcie plam oleju i innych płynów z jezdni. Audi 100 zderzył się tam z Dacią Logan, ale na szczęście nikt nie ucierpiał.

28 grudnia dwa auta zderzyły się na I Armii Wojska Polskiego. Tam także konieczne było zabezpieczenie miejsca wypadku i udzielenie pomocy kobiecie, która potem została zabrana do szpitala.

Informację o możliwym pożarze w Łapach strażacy otrzymali wczesnym popołudniem. Alarm okazał się fałszywy. Wyszło na jaw, że z poddasza drewnianego domu nie wydobywał się dym, a para wodna z centralnego ogrzewania.

- W Białymstoku z kolei, przy ulicy Zielonogórskiej, mieliśmy pomóc policji w otwarciu drzwi do mieszkania. Pod numer alarmowy zadzwonili bowiem zaniepokojeni sąsiedzi, którzy słyszeli krzyki kobiety. Sprawa nie była taka prosta, bo na drodze strażaków stanęły drzwi antywłamaniowe. Co ciekawe, kobieta sama je otworzyła, ale nie chciała nikogo wpuścić i otrzymać jakiejkolwiek pomocy. Po namowach dowodzącego akcją zgodziła się. W mieszkaniu nic specjalnego się nie działo. Jedynie na podłodze leżał niedopałek papierosa, przez który został nadpalony dywan - wyjaśnia rzecznik białostockiej komendy PSP.

Poniedziałek dla białostockich strażaków zakończył się interwencją na ulicę Baśniową, gdzie paliła się sadza w kominie.

(Piotr Walczak / Foto: KM PSP Białystok)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do