Reklama

"Te wybory nie powinny się odbyć, to farsa!" - [SZCZERY WYWIAD] z działaczem Lewicy

Seweryn Prokopiuk (na zdjęciu z lewej; obok: Adrian Zandberg) to jeden z działaczy Lewicy Razem (dawniej Partii Razem) w województwie podlaskim. W rozmowie z Piotrem Walczakiem ocenia pomysł przeprowadzenia wyborów prezydenckich 10 maja w sposób korespondencyjny, odnosi się do posunięć rządu w walce z epidemią koronawirusa, punktuje wieloletnie zaniedbania w służbie zdrowia i odnosi się do kwestii pomocy przedsiębiorcom i ochrony pracowników w kryzysie.

Piotr Walczak, Dzień Dobry Białystok: Będziesz głosował korespondencyjnie?

Seweryn Prokopiuk, Lewica Razem: Nie zamierzam w maju brać udziału w wyborach i mam wielką nadzieję, że nie dojdzie do nich w tym terminie. Obecnie znajdujemy się w absolutnie bezprecedensowej sytuacji. Wystarczy podjęcie jednej decyzji administracyjnej, np. wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, by - zgonie z prawem - przesunąć termin wyborów.

Wybory w maju nie powinny odbyć się z wielu powodów. W obecnej sytuacji niemożliwe jest prowadzenie jakiejkolwiek kampanii wyborczej. Brałem udział już w kilku kampaniach. Wiem, jak w normlanych warunkach ciężko przebić się do wyborców ze swoimi pomysłami. Dziś realnej kampanii nie ma. Wielu ekspertów twierdzi też, że na tym etapie pandemii czynności związane z przeprowadzaniem wyborów mogą znacząco wpłynąć na zwiększenie liczby zakażań, a takich ostrzeżeń lekceważyć nie można.

Zmiana zasad przeprowadzania wyborów na kilkanaście dni przed głosowaniem odbiega od demokratycznych, dobrych standardów. O proponowanej przez niektórych doraźnej zmianie konstytucji nie chcę nawet dyskutować, bo jest to niezgodne z prawem.

Obserwujemy dziś bardzo smutny obraz. Najwidoczniej obóz rządzący boi się, że już za kilka miesięcy społeczeństwo odczuje skutki kryzysu gospodarczego, co może wpłynąć na notowania Andrzeja Dudy. Pewna część opozycji zadowolona jest, że zamiast realnymi problemami obywateli, może się zajmować "cyrkiem" związanym z wyborami.

Wicepremier Sasin organizuje wybory na zasadzie "jakoś to będzie". Poczta Polska otrzymuje - moim zdaniem - bezprawnie dane obywateli. Część samorządowców odmawia ich przekazania. Nikt nie wie, jak ma wyglądać procedura samego głosowania, jak będą wyglądały druki wyborcze, gdzie będą słynne już specjalne skrzynki pocztowe, a wybory mają być za trzy tygodnie...

W obecnej chwili uważam, że wybory powinny być przełożone na późną jesień albo początek przyszłego roku. Zależy to od rozwoju epidemii. Chciałbym też zaznaczyć, że nie odrzucam całkowicie jakiejś formy wyborów korespondencyjnych. Niektórzy eksperci twierdzą, że pandemia może potrwać nawet kilkanaście miesięcy, wiec musimy być przygotowani na różne warianty. Tylko nie można tego robić "na hurra". Należy w gronie konstytucjonalistów, prawników i przedstawicieli wszystkich opcji politycznych usiąść przy przysłowiowym stole i próbować dojść do konsensusu, przygotowując prawdziwy plan sprawnego przeprowadzenia wyborów. Wiem, że będzie to bardzo trudne, ale trzeba próbować. Chociaż mam wielką nadzieję, że już za kilka miesięcy będziemy mogli spokojnie i bezpiecznie głosować - jak zawsze, w tradycyjny sposób.

Jak oceniasz działania polskiego rządu w kwestii walki z rozprzestrzenianiem wirusa? Tak pomijając kwestie różnic polityczno - poglądowych. W końcu można mówić dużo, ale od dawna z takim przeciwnikiem jak koronawirus się nie mierzyliśmy.

- Sytuacja, w której wszyscy się znaleźliśmy, jest absolutnie wyjątkowa i nie wiemy, jak dalej się wszystko potoczy. Oceniając ostanie tygodnie trzeba przyznać, że rząd dość szybko zareagował zamykając szkoły i zakazując organizowania imprez masowych. Służba zdrowia mała na początku problemy, o czym może świadczyć liczba zakażeń wśród personelu, ale mówiąc uczciwie: nie należy obarczać winą tylko obecnego rządu za lata zaniedbań w finasowaniu służby zdrowia. Chociaż momentami fikcją była kontrola państwa nad przestrzeganiem kwarantanny przez osoby, które ją przechodziły.

Raczej pozytywnie można ocenić model komunikacji ministra Szumowskiego z obywatelami. Co jest rzadko spotykane w polskiej polityce. Nie szukał winy swoich poprzedników, tylko w spokojny sposób przekazywał kolejne rządowe wytyczne. Niestety, później nie potrafił przeciwstawić się bezsensownemu pędowi ku majowym wyborom. Jako Lewica od początku mówiliśmy, że walka z wirusem nie może być przedmiotem sporu politycznego i tego się trzymamy.

Natomiast chciałbym zwrócić uwagę, że jako społeczeństwo zdaliśmy egzamin. Zdecydowana większość ludzi przestrzegała zaleceń związanych z bezpieczeństwem. Służba zdrowia, mimo oczywistych problemów, wytrzymała pierwsze uderzenie wirusa. Większość społeczeństwa pracuje i stara się jakoś sprawować opiekę nad dziećmi. Mimo wszystkich trudności życie toczy się dalej.

Nasuwa mi się takie niepopularne pytanie: może trzeba było zamknąć granice przed Polakami wracającymi z zagranicy? W naszym województwie, kiedy na początku zaczęły napływać informacje o zakażonych koronawirusem, znaczna część tych osób opisywana była jako "po powrocie z innych państw".

- Faktycznie wydaje się, że powroty naszych obywateli z zagranicy mogły mieć duży wpływ na rozwój epidemii w Polsce. Nie ma na to oficjalnego potwierdzenia, ale wielu ekspertów zwraca na to uwagę. W moim rodzinnym Bielsku Podlaskim, mieście najbardziej dotkniętym w naszym regionie przez epidemię, domniemane ogniska koronawirusa wiązane są z osobami, które wróciły z zagranicy.

Możliwe, że całkowite zamknięcie granic opóźniłoby rozwój epidemii, ale absolutnie nie wyobrażam sobie sytuacji, że w takim momencie nasi współobywatele zaostaliby pozostawieni samym sobie. Obowiązkiem naszego państwa jest dbanie o wszystkich obywateli - również wtedy, gdy znajdują się poza jego granicami.

W tej sytuacji zawiodło co innego, czyli zbyt swobodne podchodzenie do zarządzonych procedur bezpieczeństwa. Wszyscy powracający do kraju mieli być przebadani i objęci obowiązkową kwarantanną. Jak to wyglądało w praktyce, wszyscy widzieliśmy bądź słyszeliśmy w przekazach medialnych. Trzeba otwarcie powiedzieć, że wyznaczone do tego służby miały problemy w wykonywaniem tego zadania, ale także wiele osób w początkowej fazie epidemii podchodziło dość lekko do ograniczeń związanych z kwarantanną.

Jesteś ciągle lewicowym działaczem, mocno zakorzenionym w podlaskim okręgu partii Razem. Co w obecnej sytuacji zrobilibyście inaczej?

- Wiadomo, że łatwo oceniać wszystko po fakcie. Z perspektywy ostatnich dwóch miesięcy widać, że trzeba było lepiej zadbać o wyposażenie w środki ochrony pracowników służby zdrowia. Zlekceważone zostały pierwsze sygnały płynące z Chin.

Podobnie z kontrolą służb nad przestrzeganiem kwarantanny przez ludzi, który wrócili z zagranicy, bądź też zostali do niej wytypowani przez podejrzenie kontaktu z osobą zakażoną.

Patrząc z szerszej perspektywy: należy zrobić coś, o czym mówimy od dawna, czyli znacząco dofinansować służbę zdrowia - do poziomu 7,2 proc. PKB.

Sytuacja z pandemią pokazuje najlepiej, że w trudnych sytuacjach tylko sprawna, publiczna służba zdrowia, jest w stanie rozwiązywać takie problemy.

Musimy też wyciągnąć wnioski z samego przebiegu pandemii, na co będzie czas dopiero w przyszłości. Przykłady państw, takich jak Korea Południowa czy Tajwan pokazują, jak odpowiednie wykorzystanie doświadczeń z przeszłości może mieć kolosalne znaczenie w walce z epidemią. Wielu ekspertów stawia te kraje jako przykład skutecznej walki z wirusem. Właśnie dlatego, że sprawnie wykorzystały doświadczenia w zmaganiach z epidemią SARS, która mocno doświadczyła ten region Azji klika lat temu.

Natomiast zupełnie inaczej niż rządzący widzimy zmagania z ekonomicznymi skutkami kryzysu. Przedstawione przez rząd rozwiązania nie odpowiadają ani pracownikom, ani większości przedsiębiorców. Zadowoleni są, tak naprawdę, przedstawiciele wielkiego kapitału. My - jako lewica - nigdy nie zgodzimy się na spychanie kosztów nadchodzącego kryzysu na pracowników. Postulujemy wdrożenie programu współfinansowania z budżetu państwa kosztów pensji pracowników, których miejsca pracy są zagrożone przez problemy związane z epidemią. Nasi posłowie złożyli w sejmie projekt ustawy, która zabezpiecza bezrobotnych. Osoby, które straciłyby pracę, otrzymywałyby świadczenie w wysokości połowy ostatniej pensji. Mechanizm obowiązywałby do wysokości średniej krajowej, a minimalnie świadczenie wynosiłoby 1 400 zł na rękę.

Wskazałeś posunięcia rządu, których słuszności nie podważasz. Ale zakaz wstępu do lasów wydawał się absurdalny...

- Tej decyzji absolutnie nie rozumiem. Przyznam, że zastanawiałem się, jaka mogła być motywacja rządzących. Uważam, że w obecnej sytuacji należy przestrzegać zakazów, bo jest to w naszym interesie jako całego społeczeństwa. Osobiście staram się to robić. W moim przekonaniu decyzja zabraniająca wstępu do lasów miała podwójnie negatywne konsekwencje. Po pierwsze: nie dawała ludziom szansy na chwilę spokoju na świeżym powietrzu i naturalnego budowanie odporności. Ale przede wszystkim absurdalność tego zakazu powodowała, że wiele osób niechętnie patrzyło na inne obostrzenia, które miały już medyczne uzasadnienie. Bardzo dobrze, że ten zakaz został już zniesiony.

Myślisz, że na poziomie kraju, regionu czeka nas kryzys gospodarczy gorszy niż ten z 2009 roku?

- Na dziś bardzo trudno cokolwiek wyrokować. Znajdujemy się w bezprecedensowej sytuacji. Kryzys, który nas pewnie czeka, ma zupełnie inne podstawy niż ten sprzed 10 lat.

Nie wiemy nawet, ile faktycznie potrwa pandemia i kiedy pojawią się skuteczne leki bądź szczepionki. Widzimy, że z dnia na dzień wiele branż przestało funkcjonować, a rzesze ludzi straciły źródła utrzymania. Pojawiło się mnóstwo prognoz i wszystkie mówią o większej lub mniejszej recesji. Oczywiście przy w miarę szybkim powrocie do "normalności" sprzed pandemii, możliwe jest konsumpcyjne i gospodarcze "odbicie", które na jakimś poziomie zrekompensuje część strat. W obecnej chwili niewiele wskazuje na pozytywny scenariusz. Musimy, jako państwo, być przygotowani na wiele scenariuszy i konsekwentnie oraz aktywnie walczyć z kryzysem. Chciałbym być optymistą, ale musimy patrzeć na sytuację realnie. Gotowość na trudniejsze wyzwania wydaje się oczywistością.

Czy sądzisz, że należy wspierać przedsiębiorców w tych trudnych dla wszystkich czasach? Pytam o to, bo ciężko mówić o prawach pracowniczych, gdy biznesy padną, a potem o ochronie bezrobotnych, gdy nie będzie z czego jej zapewniać.

- Oczywiście, że tak i uważam, że wspieranie przedsiębiorców powinno iść w parze z obroną praw pracowników. Proponujemy to, co z powodzeniem zastosowali u siebie Duńczycy. W tym modelu, jeżeli firma ma kłopoty, państwo przejmuje na siebie nawet 75 proc. kosztów pensji pracowników. Muszą jednak zostać spełnione dwa warunki. Dotychczasowy poziom zatrudnienia i wysokość płac muszą zostać utrzymane. Powinniśmy zrobić wszystko, by nie dopuścić do zubożenia gospodarstw domowych, bo może to doprowadzić do sytuacji, że kiedy po ustaniu pandemii gospodarka znów się otworzy, firmy będą się zamykać, bo ludzie nie będą mieli pieniędzy na zakup dóbr i usług.

Proponujemy także program państwowych kredytów dla przedsiębiorstw z zerowym oprocentowaniem oraz współfinansowanie dla mikroprzedsiębiorców opłat stałych, takich jak prąd, gaz czy leasing.

Należy także mówić otwarcie. Jeżeli polska firma płaci podatki w rajach podatkowych, a liczy na pomoc publiczną, musi zacząć płacić uczciwie w Polsce. Nie ma co ukrywać, że proponowana przez nas pomoc firmom stanowi bardzo duże obciążenie dla budżetu państwa i w takiej sytuacji, jeżeli ktoś chce dalej rozliczać się na Antylach Holenderskich, niech tam szuka pomocy finansowej.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do