
Mało brakowało, a byśmy mieli armagedon. Tylko odważne i sprawne działanie państwa w czasie epidemii koronawirusa uchroniło całą gospodarkę przed dramatem. Teraz przedsiębiorstwa wychodzą z hibernacji i da się zauważyć, że to wyjście jest zdumiewająco mocne - mówi w rozmowie z Piotrem Walczakiem Krzysztof Kamiński, prezes Grupy Alnea. Prowadzi on co prawda oparty o innowacyjne technologie biznes w województwie warmińsko - mazurskim, ale z Podlasiem związany jest za sprawą kontrahentów, wieloletniej współpracy z tutejszymi firmami. Zachęca do kupowania polskich produktów, bo - jak ocenia - w ten sposób mamy szansę wyrosnąć na prawdziwą potęgę gospodarczą.
Piotr Walczak, Dzień Dobry Białystok: Jak nastrój, ten biznesowy?
Krzysztof Kamiński: Bardzo pozytywny! W marcu, a więc zaraz po bezprecedensowym lockdownie, mówiłem, że jeśli jako kraj obronimy nasz potencjał produkcyjny, nasze miejsca pracy, to wyjdziemy z kataklizmu epidemicznego suchą nogą. I tak się dzieje. Potwierdzają to ostatnie dane o produkcji przemysłowej, która zamiast prognozowanego spadku - a mówiono o -6,5 proc. - rośnie. Mamy wzrost o +0,6 proc. rok do roku i 13,9 proc. miesiąc do miesiąca! To jest rewelacyjny wynik! Nasza firma też to czuje. W zeszłym tygodniu podpisaliśmy lukratywny i przyszłościowy kontrakt dla branży elektronicznej. Co więcej, w projekcie tym użyjemy naszych autorskich systemów pozycjonowania robota w przestrzeni 3D - Horusa.
Kontrahenci pana firmy łapią już oddech?
- Zanim odpowiem na pytanie, to muszę przypomnieć o wiośnie. W marcu był bezprecedensowy armagedon. Firmy - i to bardzo duże koncerny międzynarodowe - z którymi rozmawialiśmy, z dnia na dzień wyłączyły telefony, nie odpowiadały na maile. Kontrakty, które były w ostatniej fazie dogrywania, zostały zawieszone bezterminowo.
Więcej! Kontrakty, które realizowaliśmy, też były pod znakiem zapytania. Firmy dzwoniły i pytały się, w jakiej fazie realizacji projektu jesteśmy. Było polecenie zarządu, aby zrywać projekty nierozpoczęte lub we wczesnej fazie realizacji. I niech każdy zapamięta sobie: Polska była na krawędzi zapaści, armagedonu gospodarczego.
Tylko odważne i sprawne działanie państwa uchroniło całą gospodarkę przed dramatem. Szczególnie subwencje z Polskiego Funduszu Rozwoju tutaj pomogły. Uratowały miejsca pracy i potencjał wytwórczy, co dzisiaj skutkuje odbiciem, o którym wspomniałem.
Wracając do pytania: kontrahenci mówią dokładnie o tym samym. Widać duże odbicie. Co więcej, pieniądze które wpuścił na rynek PFR, są szansą dla naszych klientów na uruchomienie inwestycji właśnie w robotyzację i automatyzację. Są takie firmy, które mówią nam wprost: przed COVID-em nie mieliśmy pieniędzy na inwestycje, teraz je mamy. Właśnie dzięki tarczy antykryzysowej.
Tak więc przedsiębiorstwa wychodzą z hibernacji i da się zauważyć, że to wyjście jest zdumiewająco mocne. To wygląda tak, jakby firmy miały dwumiesięczny okres odpoczynku, nabrały sił i teraz ze zdwojoną siłą ruszają do pracy. To bardzo cieszy, ale też dowodzi dwóch rzeczy. Po pierwsze, ze względu na przegrzanie gospodarki przed lockdownem polscy pracownicy byli po prostu przepracowani. Taki odpoczynek się nam należał. Po drugie, polska gospodarka potrzebowała dokapitalizowania.
Mam taką swoją teorię, że jeśli wytwarzamy bardzo dużo dóbr, ale w obiegu publicznym jest za mało kapitału rozumianego jako drukowany przez NBP pieniądz, to te dobra nie mogą być sprzedawane za swoją realną wartość. Zatem pracownicy i firmy nie mogą dostać takich pieniędzy, jakie powinni dostać. W kolejnym kroku pojawia się brak płynności finansowej i... pomimo prosperity - bankructwa i szybki, głęboki kryzys gospodarczy.
Wszystko przez brak odpowiedniej ilości kapitału, który przecież też jest towarem. Dobra wymieniamy na pieniądze, a pieniądze na dobra. Czyli kapitał jest swego rodzaju mostem pomiędzy podmiotami w gospodarce. Jeśli ten most jest za wąski, a ilość towaru, która ma być przez ten most przeprowadzona za duża, to mamy gwarantowaną katastrofę. Takimi budowniczymi mostów powinny być banki. Jednak przed kryzysem bankom nie opłacało się budować tych symbolicznych mostów, czyli wprowadzać do obiegu więcej kapitału poprzez ryzykowne kredyty inwestycyjne. Wolały dawać bezpieczne kredyty mieszkaniowe lub co gorsza handlować pieniądzem na rynku międzybankowym. Stąd chroniczny brak kapitału w gospodarce. Teraz, poprzez wpuszczenie do obiegu dużej ilości taniego i prostego do uzyskania kapitału, polska gospodarka zaczyna odbijać jak dobrze nawodniona roślina.
Proszę powiedzieć: jak Alnea przeszła przez ostatnie miesiące?
- Przez marzec, kwiecień i maj kończyliśmy wcześniej rozpoczęte projekty, ale czerwiec był dla nas bardzo ciężki. Zleceń praktycznie nie było, za to rozpoczęły się bardzo poważne negocjacje z czterema klientami. Dwa z tych projektów sfinalizowaliśmy w lipcu podpisaniem umów lub uzgodnieniem warunków realizacji.
Jednocześnie przez te trzy krytyczne miesiące firmy, w tym międzynarodowe koncerny, praktycznie wstrzymały nam płatności. Nawet te należne! I tak, zamiast 14, czy 30 dni, płatności spływały nam po ponad 90 dniach. Jest taka stara maksyma: firmy nie upadają przez brak zleceń, ale przez brak płynności finansowej. I tak mogło być właśnie z naszą firmą. Znowu odniosę się tutaj do tarczy: tylko dzięki niej firma przetrwała, miejsca pracy zostały obronione i dzisiaj zatrudniamy! To pokazuje jak wielkie znaczenie miała ta pomoc państwowa. Potencjał wytwórczy naszej firmy, który jest nie do przecenienia w realiach XXI wieku, został obroniony.
Kiedy rozmawialiśmy w marcu, mówiliśmy o porządnym tąpnięciu na tamten moment. Jak ocenia pan ocenia obecne nastroje wśród przedsiębiorców?
- Już wcześniej o tym mówiłem: to przeskok z piekła do nieba. Marzec był dramatyczny. Będziemy o tym pisać w podręcznikach ekonomii: tąpnięcie było olbrzymie. Według moich szacunków około 80 proc. firm zawiesiło całkowicie lub w znacznym stopniu funkcjonowanie w ogóle! Telefony zamilkły, na maile nikt nie odpisywał. Coś niesamowitego! To wyglądało, jakby 80 proc. gospodarki poszło na urlop. Z punktu widzenia perspektyw na przyszłość, był to obraz katastroficzny. Dodatkowo, pierwsza tarcza antykryzysowa była nietrafiona.
Zatem wyglądało to tak, jakby firmy zostały pozostawione same sobie. Dramatyczny obraz! Rząd premiera Morawieckiego wyciągnął jednak bardzo szybko właściwe wnioski: nie ważny jest deficyt, dyscyplina budżetowa. Ważne jest uratowanie potencjału wytwórczego naszej gospodarki, płynności finansowej firm oraz - co najważniejsze - miejsc pracy.
Już druga tarcza to rewolucja. Możemy śmiało powiedzieć: odbicie gospodarcze, które nastąpi w najbliższych miesiącach to zasługa rządu premiera Morawieckiego. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że urzędy nie potrzebują tylu urzędników w okienkach, że można sprawy załatwiać zdalnie, elektronicznie. Dowiedzieliśmy się też, ile jest jeszcze do zrobienia w obszarze administracji państwowej: ZUS, skarbówka itd. To też czynniki, które od dziesięcioleci są barierami dla rozwoju gospodarki. I co ciekawe, po akcji z subwencjami PFR, gdzie urzędy musiały się mocno zaangażować w partnerskie, a może nawet usłużne podejście względem przedsiębiorców, wydaje mi się że w końcu dotarło do urzędników, że to oni są dla przedsiębiorców, a nie odwrotnie. To urzędnicy żyją z pieniędzy wytworzonych przez przedsiębiorców.
Na jaw wyszły też błędy w zarządzaniu tymi instytucjami. Są takie trzy piękne słowa w japońskiej filozofii prowadzenia biznesu: muri, mura, muda, czyli nieergonomiczna praca, brak standaryzacji, czynności bez wartości dodanej. Jakże wiele działań aparatu państwowego oraz urzędów podległych samorządom jest obarczonych tymi stratami.
Wielu mówi, że musimy nauczyć się żyć w świecie, gdzie częściej będą występowały takie pandemie. Jakie kroki podejmujecie w firmie, by zapobiegać kolejnym negatywnym skutkom w przyszłości? "Zbroicie się"?
- Bez paniki. Raczej uczulamy pracowników o dbanie o zdrowie, zwiększenie dystansu społecznego rozumianego jako odstęp od obcych ludzi, noszenie maseczek w miejscach publicznych, odkażanie dłoni. Czyli czysta profilaktyka. Bez nadmiernej przesady. Jak do tej pory nie było u naszych pracowników ani wśród ich rodzin przypadku zakażenia. Zapewne wpływ na to ma także fakt, że firma mieści się w województwie warmińsko - mazurskim, a więc najmniej dotkniętym zakażeniami. I oby tak pozostało. Mam nadzieję, że jesień nie zmieni nic w tym zakresie.
Korzystaliście ze wspomnianej tarczy antykryzysowej. W jakim zakresie i jak ta państwowa pomoc realnie wpłynęła na bieżące i przyszłe funkcjonowanie firmy?
- Dostaliśmy subwencję z PFR oraz dofinansowanie do miejsc pracy. Skorzystaliśmy też z rozłożenia na raty zaległości publiczno - prawnych. Zatem w naszym przypadku pomoc państwa była duża. Jeszcze raz podkreślam: bez tego wsparcia byłoby nam niezmiernie ciężko przetrwać ten trudny okres. To pokazuje, że gospodarka liberalna z niewidzialną ręką rynku to mit. Państwo musi być gotowe do wsparcia, do ratowania swojego potencjału. Bo państwo to tak de facto my wszyscy. Albo się zatem obronimy, albo poniesiemy konsekwencje.
W przypadku naszej firmy efektem tego wsparcia są dwa zlecenia oraz sprzedaż naszych technologii. Przy czym nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa w tym roku. Jesteśmy w trakcie bardzo poważnych negocjacji. Jest szansa na podpisanie kolejnego kontraktu. Kontraktu rekordowego w historii naszej firmy.
Apelował pan, by kupować polskie produkty. To sposób na obronę polskich przedsiębiorstw przed następnymi kryzysami? Bo przecież prędzej czy później trzeba będzie się zmierzyć z inną recesją.
- Tak. I wciąż o to apeluję. Spójrzmy na firmy niemieckie czy francuskie. To hermetyczne rynki. Firmy bez GmbH w nazwie mają bardzo małe szanse powodzenia w Niemczech. We Francji jest jeszcze gorzej. We Włoszek bardzo podobnie. Tylko my uważamy, że lepiej kupić włoską maszynę niż wesprzeć polski przemysł.
Przy czym pozytywną tendencję w tym zakresie widać już w sklepach. Konsumenci starają się wybierać polskie warzywa i owoce. Dzięki temu duże zagraniczne sieci kładą nacisk na to, aby jak najwięcej produktów miało kraj pochodzenia Polskę. Ja sam sprawdzam zawsze, skąd pochodzą pomidory albo ogórki. Oczywiście cena ma bardzo duże znaczenie, ale stać mnie zapłacić nawet 50 proc. więcej za polskiego pomidora niż np. za holenderskiego.
Pomijając fakt, że mam większe zaufanie do polskich rolników i sadowników. Uważam, że polskie produkty są zdrowsze. Mają mniej herbicydów, pestycydów, a co najważniejsze - lepiej smakują! Szczególnie pomidory.
To samo powinno zacząć się dziać w przemyśle maszynowym. Wszędzie, gdzie jest polski kapitał, polska myśl techniczna, polskie ręce, tam powinniśmy kupować. Dla dobra nas wszystkich. W ten sposób mamy szansę wyrosnąć na prawdziwą potęgę gospodarczą. A tylko dzięki temu będzie się nam żyło lepiej, dostatniej.
Dziękuję za rozmowę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie