Reklama

Chili w Wanilii: Serce osiedla

„To jest coś, czego nam tu brakuje“ powiedział niedawno mój kolega, który wyjechał w Polskę jakiś czas temu a wychował się na tym osiedlu. „Ale ci fajnie, u nas nie ma czegoś takiego“ stwierdziła znajoma z innego osiedla.

Gdy wybieraliśmy naszą przyszłą, życiową bazę, wędrując z pośrednikiem nieruchomości po mieście, nie sądziłam, że będę przysłowiową ślepą kurą. Braliśmy pod uwagę różne rzeczy. A to rozmieszczenie mieszkania, wysokość czynszu, piętro, czy nam czegoś nie dobudują w najbliższym sąsiedztwie, czy jest w miarę cicho itp. itd. Sklep jakiś był, hipermarket w pobliżu, więc z głodu nie pomrzemy.

Zaczęło mi się coś klarować w głowie, gdy na świecie pojawił się pierwszy potomek i można było w czasie spaceru skompletować to i owo. Z czasem mój zachwyt rósł. W pełni zakwitł po decyzji, że spróbujemy żyć bez auta. Okazało się, że trafiło się ślepej kurze ziarno i głupi ma szczęście. Może trochę zapędziłam się w samokrytyce, ale nie wiem, w których chmurach fruwałam, że nie brałam w ogóle pod uwagi czegoś takiego jak infrastruktura. A ona trafiła mi się przypadkiem. W pakiecie. A raczej on – osiedlowy bazarek.

Wychodzę z taką torbą na kółkach i w ciągu pół godziny mam wszystko, czego potrzebuję. Nie muszę przemierzać hipermarketowych hektarów, klnąc na czym świat stoi, bo wokół kotłuje się dziki tłum. Nie muszę zastanawiać się, czy te mrożone filety rozpadną mi się w kaszkę na patelni i ile z nich zostanie po rozmrożeniu.

Tak, jak nie cierpię hipermarketów i galerii handlowych, tak kocham nasz osiedlowy bazarek. Nie dość, że kupię tam wszystko, czego potrzebuję, to jeszcze spotykam się z ludźmi. Nie jestem anonimowa dla sprzedawców. Ci, u których kupuję od lat, pamiętają, co lubię i zawsze to mają. Mają czas by zamienić kilka słów. Poznałam nazwy odmian różnych warzyw i owoców. Okazało się, że pomarańcze pomarańczom nierówne, te winogrona są włoskie i mają cieniutką skórkę i smaczny miąższ, te ziemniaki doskonale do sałatek a tamte na placki czy kartacze. Od lat korzystam z uprzejmości tych ludzi i mam doskonałej jakości borówkę na przetwory na zimę w świetnej cenie. Jagody z lasu, bez pośredników, maliny niepryskane i wiele, wiele innych rzeczy. W hurtowych ilościach, mam dowóz pod klatkę schodową gratis.

Pan ze sklepu rybnego wytłumaczy mi np. które ryby są z hodowli, a które z dzikich łowisk (wyższości tych drugich nad pierwszymi nie trzeba tłumaczyć). Wiem, że zawsze będę zadowolona z filetów, bo skoro pan powiedział, że są bez glazury, więc nie będzie w nich prawie wody i elegancko mi się usmażą.

Wychodzę stamtąd z towarem, wiedzą i uśmiechem na twarzy. Oprócz sprzedawców mam okazję spotkać tam sąsiadów, znajomych z osiedla i wymienić z nimi kilka słów. Regularnie, w soboty spotykam tam kuzyna, z którym normalnie mielibyśmy szansę spotkać się tylko na jakimś rodzinnym pogrzebie. Pięć minut pogawędki wystarczy by skontrolować – u niego stan wnuków, u mnie stan dzieci i ich wiek, jak też wymienić rodzinne nowości („a wiesz, że ciocia Krysia ciężko choruje a u Janków w Szczecinie Iza urodziła chłopca?“) i rozejść się do swoich spraw w poczuciu, że daleka ta rodzina, ale jakieś więzi jeszcze są.

Od kilku lat mam w głębokim poważaniu przedświąteczne szaleństwo w galeriach handlowych. Na bazarku nikt następnego dnia po 1 listopada nie wystawi choinek, świątecznych słodyczy i nie puści „Jingle bells“.

A cenowo? Jest dobrze, tylko trzeba docenić to, że filety z ryby nie kosztują 7,99 zł/kg a dwa razy więcej, ale przynajmniej 49% nie spłynie mam ze zlewu do kanalizacji. Nie muszę zastanawiać się, czy ta kapusta jest kwaszona czy kiszona, bo wystarczy mi zapewnienie sprzedawcy, że jest doskonała a jeśli mam wątpliwości, to mogę sama spróbować.

Latami pracowaliśmy na wzajemne zaufanie. Wiem, że dostanę bardzo dobry towar i że ta osoba nie oszuka mnie ani na wadze ani przy wydawaniu reszty. A oni ufają mi, że odniosę pieniądze, bo wyprztykałam się z gotówki i mi powiedzieli, że oddam tych kilka zł następnym razem.

Gdy jakiś czas temu magistrat podał, że będą powstawać osiedlowe bazarki, ucieszyłam się z tej inicjatywy, bo wiem jak jest ważna. Okazało się kolejny raz, że najgorszą rzeczą jest, gdy urzędnicy mieszają się do biznesu. Inicjatywa padła. Na szczęście nasz bazarek funkcjonuje dzięki dzierżawie gruntów od spółdzielni mieszkaniowej i malutkiej spółce.

W ubiegłym roku na handlowy teren padł cień deweloperów i nowych bloków, bo kończył się czas dzierżawy. Kto wie, może gdyby nie przedłużono umowy najmu, mieszkańcy pierwszy raz skrzyknęliby się i wywieźli zarząd na taczkach. Na szczęście umowę przedłużono, zarząd śpi spokojnie, a ja też jestem spokojna, bo nie trzeba było próbować, czym jest ludzka solidarność w imię ważnej inicjatywy. Mam też nadzieję, że bazarku nie wykończą rząd, podatki i ostra konkurencja w postaci dyskontów, którymi nas ostatnio poobstawiano.

Stąd mój apel. Nie pozwólmy zginąć bazarkom. Mamy ogromną moc, bo głosujemy swoimi portfelami. Tam pracują ludzie, najczęściej bardzo ciężko i wcale nie za bajońskie sumy. Chcą przetrwać i robią wszystko by przetrwać, a ja i wielu innych chcemy, by witali nas ludzie i duży wybór towarów, a nie zamknięte sklepy i puste stragany.

Czy to jest ważne? Chyba tak, skoro spotykam tam, wśród kupujących, znajomych z sąsiednich osiedli a nawet okolicznych miejscowości.

(Basiek May-Chang/ Foto: ASM)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do