Reklama

Chili w Wanilii: Szkolne ubezpieczenie – szkolny haracz?



Przyznaję, że wrzesień w tym roku nie był jeszcze dla mnie frustrujący. Być może taktyka unikania szkoły jest dobra – przedwczoraj pojawiłam się tam pierwszy raz od czerwca, wczoraj drugi i miejmy nadzieję, że będzie potem długa przerwa. Zebrania odfajkowane, trójki klasowe wybrane, można żyć dalej. I nawet nie sfrustrował mnie temat ubezpieczenia dzieci od następstw nieszczęśliwych wypadków. Mogłabym napisać, że troszeczkę zaskoczyła mnie niereformowalność dyrekcji i brak chęci przyswojenia, że takie ubezpieczenie jest DOBROWOLNE a nie obowiązkowe, ale wiem, że dyrekcja wie swoje, tylko skąpi rodzicom tej wiedzy.

Większość opiekunów zachowuje się przy płaceniu szkolnego NNW tak, jak ludzie w tym eksperymencie: https://www.facebook.com/anonews.co/videos/1313784798633076/

Nie sprawdzają, za co płacą, jakie są warunki ubezpieczenia, z jaką firmą je zawierają i czy w razie czego dostaną ochłapy, czy będą musieli zasypywać pozwami by uzyskać coś, co im się należy. Po prostu płacą, bo wszyscy to robią.

Pewnego września wyłamałam się z tego. W przeszłości miałam złe doświadczenia z pewną firmą ubezpieczeniową, więc ogólnie podchodzę sceptycznie do polis, ale skorzystałam z tego, że szkoła udostępniła warunki umowy i przeanalizowałam je. I powiedziałam, że za coś takiego to płacić nie będę. I się zaczęło.

Pod koniec tego pewnego września dowiedziałam się, że muszę zapłacić i koniec. Jeśli ktoś mi mówi, że coś muszę, to ze zwykłej przekory i prawa do wolności, udowadniam, że nie, wcale nie muszę. Telefon w ruch i dzwonię do kuratorium, tak na dobry początek. Tam odpowiadają mi, że nie mają nic do tego, bo interesuje ich tylko program nauczania. Wskazali mi trop pod postacią wydziału edukacji urzędu miejskiego, więc zadzwoniłam, czym wprawiłam w zakłopotanie kilka osób tam pracujących. Doskonale wiedziałam, że to ich działka i nie dałam się zbyć. W końcu oddelegowali do rozmów ze mną panią, która miała dzieci w wieku szkolnym i przyznam, że rozmowy z nią sporo dały, bo postanowiła podrążyć temat od strony prawnej. Okazało się, że jest luka i nic nie muszę. Dziękuję jej za chęć pomocy i konstruktywne rozmowy.



W szkole zostałam przyparta do muru, więc udałam się, z argumentami w garści, do dyrekcji. W końcu udało mi się z nich wydusić, że tak, jest luka prawna, ubezpieczenia są dobrowolne, ale „wie pani, co by było, gdyby zostawić rodzicom wolną rękę?“ Nie ma co, mają o nas ciekawe mniemanie. W końcu doszło do tego, że nie muszę ubezpieczać w szkole, ale mam podać numery polis, które wykupiłam dzieciom, w przeciwnym wypadku moje dzieci nie będą uczestniczyć w żadnych wyjściach poza szkołę. Ciśnienie mi skoczyło, bo brzydzę się wszelkiego rodzaju szantażami. Jeszcze czego! Powtarzam, NIC NIE MUSZĘ. Nie muszę podawać numeru polisy, bo jeśli nie chcę, nie muszę w ogóle ubezpieczać dziecka (o tym, czy warto, to już inna bajka).

Dlaczego szkoła tak naciska rodziców by wykupowali NNW dzieciom? Moim zdaniem żeruje na niewiedzy. Bojąc się roszczeń w przypadku wszelkich zdarzeń na terenie szkoły lub w czasie zajęć lekcyjnych poza szkołą, próbują kryć sobie tyły. Dziecko np. złamało sobie rękę w szkole, więc rodzic dostanie coś od ubezpieczyciela, szkoła będzie spokojna i wszyscy zadowoleni. A otóż nie. Owszem, ubezpieczyciel wypłaci odszkodowanie po spełnieniu określonych warunków, ale każdy z nas, rodziców, ma prawo do roszczeń od szkoły. Dlatego, zamiast naciskać opiekunów dzieci, szkoła powinna wykupować sobie i wszystkim swoim pracownikom ubezpieczenie OC. Wtedy może spać spokojnie.

Czy warto korzystać z ubezpieczeń grupowych w szkole? To zależy od warunków. Firmę wybiera szkolna rada rodziców, która teoretycznie powinna zapoznać się z wszelkimi ofertami. Teoretycznie. W praktyce jest jak jest. Najczęściej wybierana jest najtańsza oferta lub taka, za którą idą największe profity oferowane szkole. Czasy są, jakie są, więc nie ma może nic złego, że firma A sfinansuje nową wykładzinę z atestami w jednej z klas, ale jako rodzic-klient tej firmy, chcę wiedzieć, czy umowa jest korzystna również dla mnie.

Sprawdzajmy, na jaką kwotę ubezpieczamy, jaki procent nam wypłacą w razie zdarzenia, jaki czas obejmuje polisa. Ciekawostką jest to, że zazwyczaj taka ochrona nie obejmuje zajęć dodatkowych sportowych czy tanecznych, więc jeśli coś się na nich stanie to trzeba kłamać, że zdarzyło się to w domu lub skorzystać z innej oferty dostosowanej do naszych potrzeb.

W tym momencie należy zastanowić się, czy takie ubezpieczenie ma być dla świętego spokoju, żeby szkolna administracja nie psuła nam krwi, czy też rzeczywiście zależy nam na ochronie dziecka. Jeśli chodzi o pierwszy powód - darujmy sobie i za kwotę tego „haraczu“ kupmy dziecku np. jakąś wartościową książkę. W drugim przypadku warto rozejrzeć się i porównać oferty.

Rodzice mogą skrzyknąć się i zawrzeć z daną firmą umowę na ubezpieczenie grupowe. Wystarczy kilka osób, warunki mogą być znacznie lepsze a przy okazji zaoszczędzimy trochę pieniędzy.

Mamy wybór, więc myślmy, czytajmy, rozmawiajmy żebyśmy się później nie obudzili z przysłowiową ręką w nocniku. I nic nie musimy.

Życzę wszystkim rodzicom by nie musieli korzystać z polis a dzieciom czasu, który w szkole mija znacznie szybciej niż poza nią.

Lubiąca wiedzieć i myśleć

(Basiek May-Chang/ Foto: pixabay.com/ scaffolding)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do