
- Wiesz, że leżałbym już w kostnicy? – tak przywitał mnie niedawno w szpitalu jeden z moich bliskich. Od lat wiem doskonale, że uwielbia efektowne początki, ale z tą kostnicą to chyba przesadził. Usiedliśmy spokojnie porozmawiać, ale spokój był tylko na szpitalnym korytarzu wieczorową porą, bo w mojej głowie coraz mocniej wrzało. Gdyby nie kucyk, włosy stanęłyby mi dęba. A burzę myśli najkrócej i parlamentarnie można skwitować „o, kobieta negocjowalnego zawodu!“.
Mówi się, że Polacy najlepiej znają się na polityce i medycynie. Internet dodał nam wszystkim skrzydeł, a wikipedia szybko stała się naszym kompendium wiedzy o chorobach. Stary kawał o żonie, która weszła w posiadanie encyklopedii chorób i przez to nie miała tylko objawów AIDS i rzeżączki, można odświeżyć zastępując globalną siecią. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie googlował tych czy innych symptomów, które go niepokoiły, albo nie konsultował się z „ciocią wikipedią“ po wizycie u lekarza. Nie odkładam swojego kamienia, bo nawet go nie brałam do ręki.
Lekarzy podobno doprowadza to do szewskiej pasji. A ja się wcale ludziom nie dziwię. Obserwuję od bardzo dawna polskich medyków. Z jednej strony ogromny postęp. Tomografia, laparoskopia, przeszczepy, skomplikowane operacje na mózgu, na sercu. Mnóstwo ludzi zawdzięcza życie wynalazkom i nowoczesnym technikom leczenia. Zwykły rozrusznik serca przedłuża życie o dziesięciolecia. Z drugiej strony jest wąska specjalizacja, arogancja i niechęć do dalszego rozwoju. Idziesz do gastrologa a ten patrzy tylko na swoją działkę. Idziesz do endokrynologa, to samo. Można chodzić od drzwi do drzwi, a każda specjalizacja widzi nie dalej, niż czubek własnego nosa. Wiele razy okazuje się, że przyczyna tkwiła gdzie indziej, ale nikt tego nie zauważył, bo nie spojrzał na cały organizm, a tylko na jego część. Jest nawet tak, że jeśli lekarz rodzinny napisze skierowanie i w nim daną jednostkę chorobową, to specjalista nie wyjdzie poza to i trzeba brać drugie skierowanie. Osobiście dałabym temu, co to wymyślił, skierowanie po mózg.
„Jestem Bogiem“ – ilu z nas nie spotkało się... Wróć. Ilu z nas spotkało lekarza, który normalnie traktuje człowieka? Na równi, po partnersku a nie z wysokiego tronu? Rozumiem, że studia medyczne są najcięższe, jednak nikogo to nie upoważnia do traktowania pacjentów z góry.
„Wiesz co powiedział mi przed chwilą ten męski narząd rozrodczy??? Że już mi niewiele zostało!“ – to znowu słowa mojego bliskiego. Można się oburzyć za określenie, ale trudno mu się dziwić. Kilka dni wcześniej, ten typ opiekujący się jego salą, wysłał go na rezonans magnetyczny zupełnie nie kojarząc, że metal w ciele i to badanie nie rokują dobrze zdrowiu pacjenta. A gdy dzięki przytomności radiologa udało uniknąć się dziur w narządach wewnętrznych, to doktor w oczy powiedział, że już ma bardzo mało życia przed sobą. Nie wiem, co na to etyka lekarska, ale chyba nawet śmiertelnie chorym ludziom nie mówi się takich rzeczy. Można powiedzieć o rokowaniach, a nie bawić się w Pana Boga, bo medycyna zna wiele przypadków, gdy pacjenci przeżywali wielokrotnie czas, który im dano. Daleko nie muszę szukać, bo moja mama dostała kilka miesięcy życia, a pożyła jeszcze kilka dobrych lat.
A mój bliski ma szansę pożyć sobie długo i spokojnie, warunkiem jest unikanie tego medyka, bo kto wie – może w końcu udałoby mu się uśmiercić pacjenta. Wszak dzielnie tego próbuje.
Poraża mnie głupota takich ludzi. Ludzi, którym powierzamy to, co mamy najcenniejszego – nasze zdrowie i życie. Nie dziwię się tym chorym, którzy szukają alternatywnych form leczenia. Oby tylko robili to rozsądnie i pod okiem dobrego lekarza (ha ha ha). Sama przed laty uciekłam w zioła i zgłębiam niezbędną wiedzę, czerpię z bogactw natury.
- Czy lekarze mogą przepisywać pacjentom zioła? – zapytałam przed laty znajomej farmaceutki.
- Oczywiście, że mogą, ale nie znają się na nich – odpowiedziała wprawiając mnie w osłupienie.
- Jak to??? – drążyłam.
- Bo przez całe studia nie mają ŻADNEGO przedmiotu związanego z ziołami, a na farmacji są przynajmniej dwa.
Trudno było mi w to uwierzyć i chociaż znajomej ufam dość mocno jednak postanowiłam wygrzebać program studiów lekarskich naszego uniwersytetu i... TADAM! Nie było nic związanego z fitoterapią.
Firmy farmaceutyczne tworzą syntetyczne leki. Często wyodrębniają jakiś związek z roślin i tworzą sztuczny odpowiednik, bo tak jest taniej. W wielu przypadkach okazało się, że to cała roślina jest najlepszym lekiem – jak zgrany, piłkarski zespół a nie jeden zawodnik. Syntetyczny odpowiednik związku ma mniejszą moc i skutki uboczne. Najlepszym przykładem są salicylany, czyli nasza dobra aspiryna. Ta w tabletkach robi nam rzeźnię ze śluzówek prowadząc do wrzodów żołądka, a w naturze leczy wrzody, działa dobroczynnie na śluzówki mając jednocześnie silne działanie przeciwzapalne. A jest to najzwyklejsza kora wierzby, albo jedna z roślin rosnących na łąkach.
Obecnie zioła to nie jakieś gusła i średniowiecze. Na szczęście są pasjonaci, którzy zajmują się tym naukowo, na uczelniach. Chromatografami rozpracowują kolejne rośliny i opracowują proste i skuteczne mikstury, które każdy może sobie sam zrobić w domu. Świat lekarski krzyczy, żeby nie stosować samowolnie takich rzeczy, bo można zrobić sobie krzywdę. Mają rację, jak najbardziej, ale dlaczego w takim razie nas nie pokierują? Jeśli zanoszę im wyniki badań laboratoryjnych potwierdzających działanie tej czy innej rośliny, to notując non stop coś w papierach kiwają głowami z uśmiechem ich kolegów na oddziałach psychiatrycznych, gdy pacjent im mówi, że jest Napoleonem.
Inna sprawa to giganty farmaceutyczne, jest im mocno nie na rękę takie wspomaganie naturą, bo zioła są tanie a zebrane własnoręcznie – za darmo.
Dobry lekarz jest dobry dopóki wszystko jest dobrze, bo jeśli zachorujesz to zaczynają się schody. Trzeba mieć wiele szczęścia by nie trafić na medyka, który np. nie zdiagnozuje późnego nowotworu jelita grubego jako kolki nerkowej (pozdrowienia dla pewnego lekarza z jednego z SOR-ów).
- Widziałam niedawno na drzwiach jednego z gabinetów stomatologicznych kartkę z zaliczeniami studentów – opowiada mi znajoma. – Same tróje – kontynuuje – Chciałabyś żeby zęby leczył ci trójkowy dentysta?
Pokiwałam głową ze zrozumieniem i pomyślałam, że bardziej po ludzku i fachowo traktuje mnie weterynarz, u którego leczę swoje zwierzęta niż napotkani lekarze (z pewnymi wyjątkami rzecz jasna). Przy najbliższej okazji chyba zapytam, czy w razie czego może mnie przyjąć i leczyć.*
(Basiek May-Chang/ Foto: sxc.hu/ hospital)
* to oczywiście żart, ale taki bardzo serio. Hm.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie