Po tym, gdy Uniwersytecki Szpital Kliniczny zawiesił przyjmowanie kobiet do porodu z powodu braku obsady kadrowej znajdującej się na L4, ciężarne są kierowane do szpitala wojewódzkiego. Od tutejszych położnych otrzymaliśmy alarmujące wiadomości. Twierdzą, że pracują ostatkiem sił, a obsada oddziałów nie pozwala na optymalne zajęcie się pacjentkami. Tych nie ma gdzie kłaść, ponieważ sale są pełne, a na dyżurach mają być jednocześnie jedynie dwie położne na piętro.
- Nasz dyrektor chce kłaść pacjentki na korytarzach. Łóżka przy windzie na drugim piętrze stoją w gotowości, choć jeszcze nie są wykorzystywane. Natomiast sale pękają już w szwach - zaalarmowały nas położne pracujące w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym im. Jędrzeja Śniadeckiego w Białymstoku. - Jeśli pacjentki będą musiały przebywać na korytarzu, będzie to żenujące i uwłaczające, dla nich i dla nas.
Z wiadomych względów nie możemy podać danych personalnych osób, które skontaktowały się z naszą redakcją. Obawiają się, że za to mogą spotkać je konsekwencje służbowe. Podkreślają, że sytuacja jest bardzo niewesoła i proszą o jej nagłośnienie.
Co do niej doprowadziło?
Przypomnijmy: w połowie tygodnia gruchnęła informacja, że ponad 60 położnych z USK przebywa na zwolnieniach lekarskich. Tym samym dyrektor placówki ogłosił, że wstrzymuje przyjęcia rodzących i są one kierowane do "Śniadecji". W środę przekazał, że jeśli położne nie będą wracały szybko z L4, podejmie decyzję o zamknięciu oddziału neonatologii - tylko tu zwolnienia miało dostarczyć 40 z 62 zatrudnionych kobiet. Na perinatologii nie było 17 z 32 pracujących położnych, a także siedem z 18 na sali porodowej. Taka sytuacja niemal sparaliżowała pracę i opiekę nad pacjentami. Zwolnienia zaczęły spływać od poniedziałku. Ich terminy były krótkie - kilkudniowe, ale dyrekcja od początku obawiała się, że będą przedłużane. Oficjalnie położne są chore, natomiast w mediach pojawiły się doniesienia, że jest to forma akcji protestacyjnej - przeciwko niskim pensjom i przeciążenia obowiązkami. Jak przekazała dyrekcja szpitala klinicznego, położne deklarują powrót do pracy, po czym spływają kolejne zwolnienia lekarskie. To uniemożliwia ustalenie grafików dyżurów i zapewnienia właściwej opieki nad pacjentami. W całej placówce w środę, 20 lutego, na zwolnieniach lekarskich przebywały aż 64 położne na 125 zatrudnionych w tym szpitalu.
W czwartek popołudniu Katarzyna Malinowska - Olczyk, rzeczniczka prasowa USK w Białymstoku przekazała nam, że wiadomo, iż do niedzieli obsada jest zabezpieczona na minimalnym, ale bezpiecznym poziomie. 21 lutego już 70 położnych przebywało na zwolnieniach.
- Sześciu położnym zwolnienia kończą się i nie mamy informacji o tym, by panie przedłużały zwolnienia. Na razie nie przywracamy przyjęć do porodów. Większa część zwolnień kończy się w najbliższych dniach i jeżeli położne wrócą do pracy, będziemy w stanie wznowić porody od poniedziałku w nocy - podała w przesłanej wiadomości.
Jeśli chodzi o obłożenie w klinice perinatologii - na dzień 21 lutego - znajdowały się tam trzy pacjentki na patologii ciąży, sześcioro noworodków na reanimacji, siedmioro wcześniaków, pięcioro dzieci donoszonych.
W piątek, 22 lutego, po godzinie 11 Malinowska - Olczyk poinformowała, że po rozmowach z dyrektorem zdrowe położne zgodziły się wziąć dodatkowe dyżury w sobotę i w niedzielę.
- W związku z tym jesteśmy w stanie w pełnej obsadzie personelu od soboty rano (godz. 8) przyjmować pacjentki do porodów. Otwiera się również patologia ciąży i wszystkie pozostałe elementy położnictwa i neonatologii - zapewniła.
W piątek liczba obowiązujących zwolnień wynosiła około 60 (w czwartek zakończyły się zwolnienia u sześciu osób, dwie osoby przedłużyły absencję, w piątek 22 lutego zwolnienia kończą się u kolejnych ośmiu położnych i szpital nie ma sygnałów, by były przedłużane).
Obecnie w szpitalu znajdują się trzy pacjentki na patologii ciąży i łącznie 12 noworodków na oddziale wcześniaków i reanimacji. W klinice perinatologii i położnictwa ze szkołą rodzenia jest 47 łóżek, w klinice neonatologii i intensywnej terapii noworodka 52 miejsca, w tym 12 na intensywnej terapii.
Sytuacja w USK odbija się na położnych zatrudnionych w szpitalu wojewódzkim. Denerwują się, że będą musiały zajmować się pacjentkami na korytarzach.
- Jak taką pacjentkę po cieciu cesarskim podmyć, zmienić jej wkładkę? Przecież to uwłacza jej godności, a my mamy związane ręce - tłumaczy nasza rozmówczyni.
I zwraca uwagę, że obsada jest zbyt mała, by zapewnić odpowiedni komfort i opiekę kobietom.
- Pracujemy po dwie na na każdym piętrze. Przy czym na piętrze trzecim jest 15 kobiet i 15 noworodków, czyli na dwie położne jest 30 pacjentów. Z kolei na drugim piętrze jest 10 noworodków i 10 matek, zatem 20 osób na dwie położne -opowiada. - Odkąd USK nie przyjmuje, na porodówce i innych piętrach jest po prostu "sajgon". Jesteśmy już okropnie zmęczone. Zdarza się, że osoba dyżurująca na jednym z pięter musi zostawić swój oddział i iść na inny, by pomóc koleżance, która nie daje rady. A do tego trzeba jeszcze zająć się uzupełnianiem papierów, dokumentacji. Kiedy?
W szpitalu wojewódzkim w budynku B na parterze znajduje się izba przyjęć, na pierwszym piętrze jest porodówka i patologia ciąży, na drugim i trzecim oddział ginekologiczno - położniczy (na drugim także oddział wcześniaków), a na czwartym ginekologia.
Tutejsze położne również nie kryją, że czują się oszukiwane w kwestii zarobków i podwyżek płac. Jednocześnie podnoszą przeciążenie obowiązkami i zbyt małą liczbę etatów. Podkreślają, że pracuje ich zbyt mało, by zapewnić optymalną opiekę pacjentkom, a młode osoby przychodzące do pracy szybko się zniechęcają i rezygnują.
(Piotr Walczak)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Z uśmiechem na ustach oglądam jak dyrektor zrobił położne w balona, dając im podwyżki, które i tak musi dać w przeciągu 2 lat w związki z minimalnym wynagrodzeniem i doprowadzi do patologii jaka jest od wielu lat. Położna, która skończy kurs specjalizacyjny, ma magistra z położnictwa, będzie zarabiać bardzo zbliżoną kwotę do tych co całe życie przesiedziały grając w pasjanse. NFZ nie płaci za jakość obsługi, tylko za ilość. Zwracajcie czasem uwagę jak różne choroby wpisują wam lekarze, żeby nie wyszło, że ciągle was na to samo leczą. Strajk skończy się za tydzień max, za dużo jest osób bez wykształcenia w związkach. Karp poróżni oddziały, dając podwyżkę nierówno po oddziałach. Głupie stare baby nie zjednoczą się i przegrają cały strajk, tak jest od lat.