
Kamienica przy ulicy Dąbrowskiego 14. Ruina w centrum miasta, której przeznaczeniem jest zawalić się, aby można było tam zbudować coś innego. Na przykład apartamentowiec. Przykład sytuacji, która jest białostockim patentem na zabytki: niech zniszczeje, a potem powstanie nowy budynek i wszyscy zarobią. Przesadzam? Bezpodstawnie oskarżam?
No to przeczytajcie to: "Miasto dało właścicielom ultimatum. Muszą do końca listopada przeprowadzić prace konserwatorskie na elewacji frontowej kamienicy. Na remont pozostałych części elewacji wraz z oficyną mają czas do 30 grudnia." To wycinek z artykułu "Kuriera Porannego" z 4 kwietnia 2019 roku. A potem obejrzyjcie sobie tę kamienicę. Dodam, że wciąż jest ten sam prezydent Tadeusz Truskolaski i ci sami właściciele.
Zbierzmy zatem fakty: neorenesansowa, okazała kamienica przy ulicy Dąbrowskiego 14 w Białymstoku została wzniesiona pod koniec XIX wieku. Ma bogatą historię. Przed 1939 rokiem II należała do Judela Prużana. Na jej parterze mieściła się piwiarnia Truskolaskiej, a po wojnie służyła jako miejsce, gdzie zlokalizowano mieszkania komunalne. Były też tam siedziby różnych firm, lecznicy weterynaryjnej. Została opuszczoną, gdzieś na przełomie XX i XXI wieku. Od 2014 roku znajduje się w prywatnych rękach. Miasto sprzedało ją za 1,7 mln złotych zobowiązując nowych właścicieli do przeprowadzenia remontu, który nigdy nie doszedł do skutku. Cena - nawet 10 lat temu - za nieruchomość w tej części miała była okazyjna (dyplomatycznie mówiąc). To prawie 1 000 metrów w ścisłym centrum miasta przy niezwykle ruchliwych skrzyżowaniach w reprezentacyjnej lokalizacji. Poza atrakcyjną ceną miasto zastosowało jeszcze bonifikatę o wartości ponad 100 tysięcy złotych, bo nowy właściciel kupił zabytek. Nabywca miał w końcu ponosić koszty remontu tego obiektu, a remont zabytku kosztuje. Miasto przez rok miało prawo odkupienia kamienicy gdyby nie doszło do remontu. Nie skorzystało. A kamienica jest wpisana do rejestru zabytków od 1997 roku.
W 2016 roku radni Prawa i Sprawiedliwości awanturowali się na sesji Rady Miasta, że prezydent Tadeusz Truskolaski nie odkupił kamienicy, choć mógł. Zdenerwowany Truskolaski odpowiadał, że jest atakowany politycznie, a brak remontu to wina urzędników. Konkretnie konserwatora zabytków wybranego przez PiS. Radni podjęli uchwałę, że żądają wyjaśnień.
Minęło kilka lat. Najpierw wicher zerwał część dachu z budynku. Potem zaczęły się sypać mury, odpadać tynk. Właściciele założyli siatkę, żeby spadające cegły czy tynk nie zrobiły nikomu krzywdy. Wszystkie wejścia zostały zabite deskami lub zamurowane. Na terenie nieruchomości postawiono wielkopowierzchniowe reklamy. Poza tym jest też kilka paczkomatów znanych sieci kurierskich. Też nie stoją tam za darmo. Według specjalistów z zaprzyjaźnionej agencji nieruchomości to wszystko powinno przynosić około od 400 do 500 tysięcy przychodu.
W 2024 roku - czyli rok przed powstaniem tego tekstu w kamienicy wybuchł pożar. Z tego co wiem było to podpalenie. Miejska plotka głosiła, że budynek miał spłonąć, a zniszczeń miały dopełnić jakieś niebezpieczne substancje w piwnicy. Ale straż pożarna ugasiła pożar szybko i sprawnie, a zniszczenia nie były na tyle duże, aby budynek miał ulec zawaleniu. Policja szukała sprawców, ale w sierpniu 2024 roku umorzyła sprawę z powodu ich niewykrycia. W Białymstoku to norma jeżeli chodzi o pustostany. Najpierw pustoszeją, potem płoną, potem nie wykrywa się sprawców pożaru, a następnie w ich miejscu powstaje blok. Koszt poniesiony na zakup nieruchomości zwraca się po wielokroć, deweloperzy jeżdżą coraz lepszymi autami, ludzie kupują mieszkania. Komu to szkodzi?
Właściciel nieruchomości dostawał kilka ultimatów od miasta, konserwatora zabytków i innych służb. Wszystkie były zagrożone karami, a nawet wywłaszczeniem. Budynek niszczeje jak niszczał, a pożary, wicher i burze przyspieszają ten proces. Prezydent milczy, bo budynek już nie jego. Konserwatorem zabytków od roku jest były zastępca Truskolaskiego i jego bliski współpracownik Adam Musiuk. I co? I nic.
Niedawno miejski konserwator zabytków nakazał właścicielowi przeprowadzenie prac zabezpieczających i konserwatorskich. Czas wyznaczył do końca 2025 roku. Właściciel (w akcie notarialnym widniała trzy osoby: państwo Butrukowie) odwołał się od tej decyzji do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Odwołanie czeka na rozpatrzenie. Jeżeli termin upłynie, a minister nie podważy decyzji konserwatora to wojewódzki konserwator może podjąć kroki. Jakie? W repertuarze są wysokie kary finansowe i ostateczność: wywłaszczenie.
Miasto twierdzi, że nie ma pieniędzy na odkupienie nieruchomości lub zapłacenie właścicielom pieniędzy za wywłaszczenie. Miało jednak kilkanaście milionów na zakup budynku po dawnej Wyższej Szkole Administracji Publicznej na Dojlidach, która też zresztą niszczeje. Po co? Bo urzędnicy - a czasem także sam prezydent - mówią, że miastu brakuje powierzchni biurowej na magistrat. Miasto ciągle narzeka, że nie ma przestrzeni na przedszkole, żłobki itp. Kupuje więc budynek taki jak dawny WSAP, z którym potem przez lata nie dzieje się nic. W kasie miejskiej są za to pieniądze na budowę szaletu miejskiego za pół miliona, z którego śmieje się cała Polska.
Tak jak pisałem: to nie jest pierwszy termin wyznaczony do rozpoczęcia remontu Dąbrowskiego 14. Jak dotąd nic się nie dzieje. Moim subiektywnym zdaniem trwa oczekiwanie aż budynek wreszcie runie. I wtedy w jego miejsce będzie można zbudować elegancką kamienicę. Kto wie, może nawet stylizowaną na zabytkową. I wtedy zainwestowane pieniądze zwrócą się po wielokroć. I wszyscy będą zadowoleni. Kto i dlaczego? A to zostawiam Waszej domyślności. Bo w Białymstoku samowola i łamanie prawa jest surowo zabronione. Ale jeżeli się bardzo chce to można. Zależy kto chce i co można.
Przemysław Sarosiek
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie