Nie każdemu życie układa się tak, jak sobie tego wymarzył. Na pewno inaczej wyobrażała je sobie Pani Katarzyna, która teraz jest w sytuacji bez wyjścia. Musi przyjąć mieszkanie, w którym nie da się mieszkać. W przeciwnym razie straci szansę na jakiekolwiek inne.
Pani Katarzyna ubiegała się w Zarządzie Mienia Komunalnego o mieszkanie socjalne. I wcale nie dlatego, że nie miała nic lepszego roboty. Jest ofiarą przemocy domowej. Były mąż bił ją, więc musiała zakończyć ten związek. Rozwiodła się, a on poszedł za kratki nabrać rozumu i ochłonąć po domowych awanturach. Ona została sama praktycznie bez środków do życia. Dlaczego? Dlatego, że ma dwoje dzieci z orzeczoną niepełnosprawnością, którymi musi zajmować się cały czas.
Kobieta nie może podjąć pracy z uwagi na to, że jej córeczka ma tylko jedną nerkę i trzeba wyjątkowo dbać o higienę. Ponadto konieczna jest kilkugodzinna codzienna rehabilitacja. Z tego względu Pani Katarzyna otrzymuje świadczenie pielęgnacyjne na dziecko, co z kolei uniemożliwia jej podjęcie pracy. Gdyby poszła do pracy straciłaby świadczenie, które jest ekwiwalentem dla rodzica za opiekę nad niepełnosprawnym członkiem rodziny w zamian za niepodejmowanie pracy. Zaś zajmowanie się chorymi dziećmi to praca całodobowa.
Były mąż, kiedy opuścił zakład karny, udał się za granicę i po alimentach ślad zaginął. Kobieta kątem mieszkała z rodzicami, z którymi zajmowała pomieszczenia – całe 35 m2 na osiem osób. W związku z tym wystąpiła o lokal socjalny, aby móc przede wszystkim skutecznie rehabilitować chore dzieci. To było praktycznie niemożliwe w dotychczasowych warunkach. I oto otrzymała w końcu propozycję od Zarządu Mienia Komunalnego. Mieszkanie, które kompletnie nie nadaje się ani do mieszkania, a już na pewno nie do tego, żeby w jakikolwiek sposób zawalczyć o zdrowie niepełnosprawnych dzieci.
- Jak to zobaczyłam, poczułam się poniżona. To było jak cios w twarz. Znam to osiedle i znam ten budynek. Tam zbierają się bezdomni i narkomani. Wszędzie smród, patologia, bród, syf, nie da się żyć w takim czymś. Nie ma takiej możliwości, że tam zamieszkam z chorymi dziećmi – powiedziała nam Katarzyna Andrukiewicz.
Kobieta martwi się, że jeśli zrezygnuje z tego mieszkania, to zostanie wykreślona z kolejki oczekujących. Aby do tego nie doszło pomaga jej Izabela Czyżewska, która od kilku lat zajmuje się wspieraniem różnych osób znajdujących się w trudnych sytuacjach. Prowadzi kancelarię spraw społecznych. Bezpłatnie udziela porad i kontaktuje osoby znajdujące się w trudnych sytuacjach życiowych z fundacjami oraz instytucjami pomocy.
- Mieszkanie ma toaletę, na korytarzu, jedną dla wszystkich. Zaś w samym mieszkaniu nie ma wanny, więc nawet nie ma gdzie samemu się umyć, ani dzieci. Pomagam tej kobiecie już od kilku lat – mówi nam Izabela Czyżewska.
W Białymstoku podobnie jak i w innych miastach w Polsce jest problem z mieszkaniami zastępczymi i socjalnymi. To, co zostało zaproponowane kobiecie przez Zarząd Mienia Komunalnego, faktycznie bardziej urąga godności niż stanowi realną pomoc. Nie każdy, kto ubiega się o mieszkanie socjalne pochodzi z patologicznej rodziny. Zdarzają się przypadki losowe, niezależne od człowieka, jak pożary, przemoc w rodzinie, choroby. Osoby, które zaangażowały się w pomoc Katarzynie Andrukiewicz mówią, że nie spoczną, dopóki kobieta nie zamieszka w cywilizowanych warunkach.
Mieszkanie, jakie widać na zdjęciu kosztuje w utrzymaniu około 250 złotych miesięcznie. Należy wpłacić także 2 tys. złotych kaucji. Poza tym, w sezonie jesienno – zimowym należy doliczyć koszty ogrzewania. W pomieszczeniu znajduje się dziurawy piec kaflowy, co jeszcze bardziej podniesie koszt mieszkania w czymś, co trudno jest określić mieszkaniem.
Być może władze Białegostoku postarają się w końcu o fundusze na budowę lub odrestaurowanie takich lokali. Skoro wystarcza na drogi i stadion, może znajdą się urzędnicy, którzy zadbają o skonstruowanie wniosków na projekty unijne, z jakich można będzie zrealizować tego rodzaju inwestycje.
Komentarze opinie