Podczas akcji gaszenia pożaru w magazynie na Dojlidach (czwartek, 25 maja), tragiczną śmierć poniosło dwóch młodych mężczyzn. Jak mówi komendant główny Państwowej Straży Pożarnej generał brygadier Leszek Suski, to 26- i 29-latek, którzy służbę rozpoczęli w 2013 roku. Jeden z nich osierocił kilkumiesięczne dziecko i zostawił żonę. Drugi wkrótce miał zostać ojcem. Tragedia wstrząsnęła całą społecznością strażaków i mieszkańcami Białegostoku.
Czwartek był dla strażaków dniem tragicznym. Około godziny 18.40 wybuchł pożar w Białymstoku, w budynku magazynowym jednokondygnacyjnym, z podwieszanym sufitem w części budynku. Znajdował się on na terenie byłych zakładów mięsnych PMB, a jego powierzchnia to około 350 metrów kwadratowych.
- Dwóch strażaków, którzy stanowili rotę, udało się na rozpoznanie. I stracili życie. Weszli na piętro po stalowych schodach, stałym elemencie tego budynku, następnie dostali się na podest i z niego, podobnymi stalowymi schodami, zeszli niżej - opowiada komendant główny PSP.
Wyjaśnia, że podczas pożaru panuje wysoka temperatura, jest duże zadymienie i ograniczona widoczność. Mężczyźni prawdopodobnie nie widzieli, że znajdują się na części sufitu podwieszonego, którego w takim budynku magazynowym nie powinno być.
- Ten sufit się pod nimi zawalił, jeden ze strażaków spadł i zginął. Drugi próbował się wydostać, nie spadł na dół, ale po zawaleniu wydzieliła się bardzo wysoka temperatura i niestety drugi strażak nie zdołał się wydostać - tłumaczy gen. brygadier Leszek Suski.
Obaj przyszli do służby w czerwcu 2013 roku. To młodszy ratownik-kierowca - lat 29 - oraz młodszy ratownik - lat 26, byli w stopniu sekcyjnego z kilkuletnim stażem służby. Służyli w tej samej jednostce ratowniczo-gaśniczej nr 1 w Białymstoku. Przeszli wszystkie niezbędne przeszkolenia, skończyli kurs podstawowy, pierwszej pomocy kwalifikacyjnej, BHP i inne dodatkowe.
- Wśród kolegów cieszyli się bardzo dobrą opinią, wśród przełożonych również. Nie mówię o tym dlatego, że już ich nie ma. Po prostu tak było - dodaje komendant. - Byli dobrymi strażakami, sprawnymi również fizycznie. Jeden z nich osierocił kilkumiesięczne dziecko i zostawił żonę. Drugi w ciągu najbliższego miesiąca spodziewał się dziecka.
Piszemy o tym kolejny raz w artykule, aby prosić internautów o umiar w komentarzach i zrozumienie tragedii rodzin.
Przez ostatnie 25 lat zginęło 17 strażaków Państwowej Straży Pożarnej podczas działań ratowniczych, 15 zostało ciężko rannych. Czwartkowa tragedia to pierwszy przypadek śmierci w trakcie działań ratowniczo-gaśniczych strażaków Państwowej Straży Pożarnej w województwie podlaskim. W 2013 roku podczas próby ratowania osoby, która wpadła do studni w miejscowości Jankielówka, swoje życie oddało dwóch druhów ochotników z OSP Raczki.
Komendant główny PSP powołał komisję, która jeszcze w dniu pożaru podjęła pracę nad zebraniem wszelkich dostępnych informacji o przebiegu zdarzenia i ich szczegółowym przeanalizowaniu. Po zakończeniu jej prac zostanie przedstawiony raport. Okoliczności i przyczyny powstania pożaru bada prokuratura oraz policja. W chwili, gdy ginie strażak bądź też któryś zostaje ciężko ranny, taki zespół zawsze jest powoływany. Szefem tej komisji został zastępca komendanta głównego st. bryg. Tadeusz Jopek.
Podczas akcji gaszenia pożaru w magazynie na Dojlidach pracowało jednorazowo i jednocześnie 50 strażaków. Tych, którzy byli kolegami zmarłych tragicznie i uczestniczyli z nimi w akcji, wycofano z działań.
- Śmierć tych dwóch strażaków jest dla nas wszystkich dużym cierpieniem. Nie mamy takich słów, żeby ten żal opisać - mówi gen. brygadier Leszek Suski.
Przyczyny pożaru na chwilę obecną nie są znane. Wiadomo, że straż pożarną wezwał właściciel magazynu. W budynku składowane były sztuczne kwiaty, opony. Sam obiekt nie spełniał wymagań magazynowych.
(Piotr Walczak / Foto: Komenda Wojewódzka PSP w Białymstoku)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie