Kupiliśmy już globus Polski i teraz palcem po tym globusie szperamy z zamkniętymi oczami. W ten sposób przemierzaliśmy po okolicy, w której będziemy szukać kolejnej miejscówki, gdzie da się zacnie jeść i delikatnie pić. Tak więc trafiliśmy na skraj Puszczy Białowieskiej. Tym razem padło na Narewkę. Szybkie googlowanie i jest. Decyzja podjęta. Jedziemy odwiedzić "Bojarski Gościniec".
Do Narewki wystartowaliśmy zaopatrzeni w wi-fi, tableta, głośniczek, powerbank, no i GPS. Wiadomo – wschód. A im dalej na wschód, tym większy… hmmm… Raczej powiedzmy mniejszy zasięg Internetu i ostatnio jeszcze drzew. Do tego zestawu dołączone zostało zimne piwko, co by nam pomogło wczuć się w nastrój wschodnich terenów, które to za pomocą głośnika w życie wprowadzał zespół Prymaki czy jakieś inne Dobryje Grajki.
Narewka to malownicza miejscowość położona w powiecie hajnowskim, w bliskiej odległości od granicy z Białorusią i praktycznie na samej flance Puszczy Białowieskiej. Zamieszkana jest w większości przez Polaków pochodzenia białoruskiego, co przyczyniło się nawet do wprowadzenia języka białoruskiego jako języka pomocniczego w całej gminie. Narewka jest także znana dzięki bohaterskiej sanitariuszce V Brygady Wileńskiej, czyli Danucie Siedzikównie, ps. Inka, która tam się urodziła i która od niedawna ma w pobliskich Gruszkach swój pomnik.
Zatem „Bojarski Gościniec” stał się kolejnym obiektem na naszej kulinarnej trasie. Trzeba przyznać, że około godzinna jazda z Białegostoku spowodowała, że byliśmy już na tyle głodni, że zjedlibyśmy wszystko co by nam podano, pod warunkiem, żeby nie smakowało jak palce dentysty. Już pobieżny rzut okiem na lokal dawał nam do zrozumienia, że trafiliśmy chyba dobrze. Aczkolwiek zajrzenie w kartę dań pokazało, że na jednym „krzyżu”(100zł) ten bal się nie skończy.
Młody kelner z gracją zaprosił nas do stolika, podał menu i grzecznie wygłosił te swoje garsońskie formułki z tak uroczym wschodnim akcentem, że do dzisiaj nie wiemy czy był autochtonem miejscowym, czy też imigrantem zarobkowym zza wschodniej granicy. W każdym razie – na plus – mimo jego mocno spowolniałych ruchów.
- Pić się chce aż w oczy szczypie – zagaił trzeci pasażer srebrnej strzały, którą gania pani redaktor. Zresztą ów pasażer strzały pani redaktor był mocno wyblakły po całonocnym spacerze bo białostockich „najtklubach”. Więc i szybko coś wjechało na stół. Pierwszy za butelkę złapał się pasażer męski.
- I jak? – zapytała pani kierowca.
- W sumie dobre, tylko tak jakby kornikiem w smaku zajeżdża – odpowiedział.
Po odwróceniu butelki już nie było więcej pytań o smak piwa. Bo dziwne by było, gdyby nie smakowało kornikiem.
Zaczęliśmy więc od „Kornika” – zimnego piwa jednego z lokalnych browarów. Jakby nie było, ponoć ich tu w okolicy pełno – a przynajmniej tak w telewizjach mówią. Do tego zamówiliśmy zupy: barszcz ukraiński, żurek i rosół z kołdunami. Wszystkie trzy bardzo dobre, naprawdę. Gorące, doprawione jak trzeba i w całkiem solidnych porcjach. Choćbyśmy chcieli się przyczepić, ni jak nie było do czego. Co tu gadać… wkusne i toczka.
Na drugie zamówiliśmy pierogi, polski schabowy oraz żeberka z kaszą jęczmienną i fasolką szparagową. Do tego wszystko polane okrasą cebulowo-gryczaną. Wygląd i porcje takie, że gdyby akurat przy stole siedziała jakakolwiek dziewica, to i smok wawelski by jej nie tknął widząc takie specjały. Pierogi leciutkie, idealnie dogotowane z porządną porcją farszu. Było ich tyle, że nie dało się wszystkich umieścić w żołądku. Schabowy ogromny. Porządnie gruby, w idealnej panierce. Smak schabowego zna niemal każdy, więc nie ma się co rozpisywać. Ale w Gościńcu podają go na zasmażanej kapuście i z kością. Był smaczny i już.
Ale za to żeberka… Bomba! Gotowane, przypieczone delikatnie, idealnie odchodziły od kości. A w połączeniu z kaszą, zestaw idealny. Nie sądziliśmy, że takie połączenie może tak dobrze smakować. Z tym, że system kompletnie i bezapelacyjnie rozwaliła fasolka szparagowa. Tego po prostu trzeba spróbować, bo smak jest wprost nie do opisania. Wiemy, że była gotowana i przyrumieniona w maśle. Do tego jakaś posypka, która nadawała niepowtarzalny smak. Pojęcia nie mamy co to takiego, ale cokolwiek to było, włącznie z tym, że mógł to być nawet zasuszony kornik, było po prostu w dechę.
Trzeba przyznać, że „Bojarski Gościniec” zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie. Pięknie położony, naokoło sama zieleń, z eleganckim tarasem i fajnym widokiem. Wnętrze przytulne, wszystko w drzewie, w oddali muzyka nawiązująca do wschodniego charakteru miejsca, a także elementy przypominające o dziedzictwie kulturowym ludzi zamieszkujących te tereny. Wszystko to pozwala nam bardzo solidnie ocenić cały ten kompleks. Warto też dodać, że w Gościńcu znajduje się także malutki hotel, a w okresie letnim istnieje możliwość wynajęcia kajaków. Jest miejsce zabaw dla dzieci, gdy ciepło – można na pewno palić ogniska. Reasumując, gorąco polecamy Bojarski Gościniec! My w każdym razie serdecznie podziękowaliśmy za przyjęcie, jedzenie i miłą obsługę.
SKALA 1-6
WYSTRÓJ – 5,0
POTRAWY – 5,0
SERWIS – 5,0
CZYSTOŚĆ, TOALETA – 4,0
MENU – 5,5
Nasza łączna ocena restauracji Bojarski Gościniec to 4,9. Stwierdzamy, że to jedna z najlepszych miejscówek, jakie odwiedziliśmy do tej pory. A możliwe, że nawet i najlepsza. Zaprawdę, powiadamy Wam, że warto tam pojechać, zjeść i pokręcić się po okolicy. Jest pięknie, choć nie tanio. Z tym, że w życiu bywają większe dramaty – na przykład niedziałający pilot od telewizora czy imię Ryszard w metryce urodzenia, tudzież ciepłe piwo w lipcu i urlop w grudniu. My Gościniec polecamy tak gorąco, że goręcej się już nie da. Za tydzień mamy dla Was już w zanadrzu opis kolejnego miejsca, które wybraliśmy na globusie Polski.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska i Maciej Kudrycki)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Niestety bezglutenowcy nie mają tam czego szukać,byliśmy w dużej grupie, z dzieckiem na diecie bezglutenowej. Mieliśmy swój makaron,wystarczyły dobre chęci,byśmy wszyscy byli zadowoleni, niestety ani kucharz,ani właściciel nie zgodzili się na "wprowadzenie" do kuchni obcego produktu,więc zjedliśmy w Narewce,ale w innym miejscu. Trzeba było tylko ugotować makaron,nic więcej. Jesteśmy w okolicach Narewki bardzo często,w sporej ilości osób, ale te miejsce omijamy z daleka. Ładne widoki nie wystarczą,potrzeba jeszcze trochę empatii. :)
Byłem tam dwa razy i za każdym razem wyszedłem najedzony do syta oraz z upominkiem-piwkiem na wynos. Polecam.