Reklama

Koronawirus w podlaskich firmach. Działają normalnie, nie ma co nadmuchiwać bańki

Epidemia SARS-CoV-2 dotknęła przedsiębiorców w różny sposób: nakaz zamknięcia lokali gastronomicznych czy sklepów w galeriach handlowych, przez izolację i ogólny strach spadek klientów w innych miejscach, zmniejszona liczba zamówień na towary eksportowe i niższe możliwości produkcyjne przez konieczność wprowadzenia reżimu sanitarnego w zakładach. Do tego problem ze sprzedażą wyrobów, które nie są pierwszej potrzeby, co wiąże się właśnie z niechęcią do wydawania w tym czasie pieniedzy na rzeczy, bez których póki co można się obyć. Wszystko? Niestety nie.

Niektóre fabryki musiały dodatkowo ograniczyć bądź chwilowo zamknąć działalność, gdy okazało się, że COVID-19 zaczyna panoszyć się wśród załogi. Nie umknęło to uwadze mediów z naszego regionu, które informowały o przypadkach zakażeń w znanych firmach. Z jednej strony nie służyło to na pewno wizerunkowi przedsiębiorstw, bo te potrzebowały przede wszystkim spokoju. Z drugiej - niektórzy przedstawiciele znanych marek nie stanęli na wysokości zadania, jeśli chodzi o komunikację z prasą. Chyba w myśl zasady: zapraszajmy dziennikarzy, jak jest dobrze, chwalmy się osiągnięciami, ale gdy coś jest nie tak, chowajmy głowę w piasek. Z tym, że nie wszyscy. Poważny biznes rozumie, że media są od opisywania wydarzeń i nie trzeba im - oczywiście w ramach zdrowego rozsądku, bo wszystkiego o danej firmie zdradzić nie można - blokować dostępu do informacji, gdy np. chodzi o firmę zatrudniającą kilkaset osób, będącą istotną z punktu widzenia gospodarczego regionu.

COVID-19 zagościł w niejednym podlaskim przedsiębiorstwie. Plotek było sporo. Do poszczególnych redakcji zaczęli więc zgłaszać się ludzie zaniepokojeni sytuacją - o siebie czy bliskich. Dziennikarze podjęli tematy. Ale czy warto było aż tak nadmuchiwać bańkę? Za nią w niektórych przypadkach odpowiedzialne były same firmy. Bo tam, gdzie jest aura tajemnicy, narastają domysły. Tam gdzie odpowiedzi udziela się wprost, sensacja się spłaszcza.

I tak: 3 czerwca w na portalu poranny.pl mogliśmy przeczytać, że w firmie bieliźniarskiej GAIA zakażonych jest trzech pracowników (6 czerwca mowa była już o dziewięciu a 16 czerwca - o 19), a zakład tego dnia został zamknięty. Powołano się na informację Polskiego Radia Białystok. Tam z kolei dziennikarze podali, że na miejscu nikt nie odbiera telefonów. Ponadto, że służby epidemiologiczne potwierdziły też zakażenie koronawirusem u dwóch kolejnych pracowników białostockiej Agnelli produkującej dywany. W sumie w tej fabryce zachorować miało już sześć osób (dane na 3 czerwca), wstrzymała ona prace od 1 czerwca na dwa tygodnie, a na kwarantannie przebywać miało ok. 50 osób. Ognisko wykryte zostało również w grajewskich zakładach Pfleiderer.

Przedstawicielka spółki GAIA, cytowana przez Polska Times, mówiła, że "zarówno GAIA sp. z o.o., jak też jej pracownicy odczuwają wymierzony w nich nieuzasadniony atak związany z obecną sytuacją ze strony mediów, jak również innych ludzi". Wspomniała też, że "wywoływanie sensacji medialnej związanej z wystąpieniem zakażeń wśród pracowników GAIA sp. z o.o. szkodzi wizerunkowi firmy, jak również narusza prawo do spokoju pracowników Spółki".

W Agnelli - jak ustaliliśmy - dziennikarzom jeszcze trudniej było wydobyć jakikolwiek komentarz.

Tymczasem koronawirusa wykryto również u jednego z pracowników przedsiębiorstwa ChM, zatrudniającego ponad 400 pracowników, wytwarzającego m.in. implanty i protezy. Zakład, mieszczący się w Lewickich k. Białegostoku, został zamknięty 3 czerwca. Do normalnej pracy miał wrócić dopiero 15 czerwca. Kilka osób, mających bezpośredni kontakt z zarażonym, zostało objętych kwarantanną. Pomieszczenia firmy, zarówno linie produkcyjne, jak i magazyn czy biura zostały poddane dezynfekcji. Prezes Andrzej Sobolewski w rozmowie z naszą redakcją nie ukrywał zdarzenia.

Myśleliśmy, że wychodzimy już na prostą, nasze wskaźniki sprzedażowe zaczęły rosnąć, a tu taka niespodzianka. Zakażony pracownik ostatni raz w pracy był w czwartek (28 maja - red.). Źle się poczuł i poszedł do domu. Zawiodły nasze systemy monitorowania. Badamy temperaturę pracownikom i nic nie wykryliśmy. Oczywiście ludzie dopytywali, o kogo chodzi, ale nie udzielaliśmy takich informacji - mówił.

Zapytaliśmy, jak sytuacja. Wygląda obecnie. Sobolewski nie uciekał przed pytaniami.

Nie mieliśmy kolejnych przypadków. Firma normalnie działa, pracuje, zarabia - powiedział nam pod koniec minionego tygodnia. - Podejmujemy też nawet takie kroki, żeby w razie czego móc szybciej wrócić do pracy, nie zamykać całego zakładu na tak długi okres jak ostatnio.

Koronawirus pojawił się także w SaMASZu. Fabryka tego znanego producenta maszyn rolniczych i komunalnych, jednego z potentatów w naszym kraju, mieści się w Zabłudowie.

W ostatnich dniach pojawiły się liczne informacje dotyczące sytuacji epidemicznej i SaMASZu. Mogę z całą odpowiedzialnością poinformować, że sytuacja w firmie jest stabilna, a pracownicy bezpieczni - podkreśla Magdalena Siemieńczuk, dyrektor personalna, gdy prosimy o komentarz. - Od początku pandemii zachorowało na COVID-19 trzech naszych pracowników, z tego jedna osoba wyzdrowiała. Każde z zachorowań było indywidualnym przypadkiem, do zarażenia doszło poza firmą i wystąpiło w różnym czasie. SaMASZ już na początku marca wprowadził liczne działania, mające na celu zapewnienie ochrony przed zarażeniem koronawirusem wśród pracowników. Podjęte środki, współpraca ze służbami sanitarno - epidemicznymi oraz świadomość i zrozumienie naszych pracowników, pozwoliły na zminimalizowanie ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa. Nie doszło do przypadku zarażenia pomiędzy pracownikami.

Można normalnie wytłumaczyć zaistniałe sytuacje? Można. Trzeba tylko chcieć. I wtedy nie rodzi się żadna sensacja.

(Piotr Walczak / Foto: pixabay.com)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do