Reklama

Małe sklepy spożywcze nie wytrzymają i zaczną padać

Tak uważa dr Andrzej Kondej z Instytutu Zarządzania Uniwersytetu w Białymstoku, ekspert zajmujący się badaniami rynkowymi. W rozmowie z naszą redakcją twierdzi, że obecna recesja gospodarcza, spowodowana epidemią koronawirusa najbardziej dotknie niewielkie placówki handlowe. Zwycięsko z batalii wyjdą pewnie sieci dyskontowe i supermarkety - te, które będą przyciągały klientów niższymi cenami. Co czeka branżę handlową i czy zmienią się dotychczasowe zachowania konsumenckie?

Dr Andrzej Kondej podkreśla, że w obecnej sytuacji epidemicznej ucierpiał cały handel, najmniej jednak kryzys dotknął branżę spożywczą, gdyż te sklepy otwarte były bez wymuszonych przerw. Jednak - jak podaje ekspert - również w tej dziedzinie liczba klientów spadła w kwietniu i maju mniej więcej o połowę. Częściową rekompensatę stanowi wzrost średniego koszyka zakupów, gdyż polscy konsumenci ze względu na troskę o własne bezpieczeństwo dokonują zakupów rzadziej, lecz w większych ilościach. W tych warunkach najlepsze wyniki sprzedażowe uzyskują sieci, które są na tyle silne pod względem ekonomicznym, by móc dostosować się do aktualnych wymogów sanitarnych i skutecznie przekonać klientów, że są pod tym względem bezpieczne. Drugim kryterium jest bliska lokalizacja i odpowiednia wielkość sklepu, by można było w nich dokonać większych kompleksowych zakupów. Klienci dążą bowiem do sprawnego dokonywania swoich sprawunków, bez dalszych podróży i długiej przebywania w sklepie.

Zwycięsko z tej batalii wyjdą zatem sieci dyskontowe, takie jak Biedronka czy Lidl i osiedlowe supermarkety, jak Arhelan, Stokrotka czy PSS Społem - mówi Andrzej Kondej. - Trzeba jednak też pamiętać, że w okresie nadchodzącej recesji większą niż dotychczas rolę będą odgrywały ceny, stąd placówki zbyt drogie będą w znaczniej trudniejszej pozycji. W sytuacji recesji gospodarczej, w której się znajdujemy, przyspieszeniu ulegnie proces likwidacji kolejnych mniejszych sklepów spożywczych. Nie wytrzymają one bowiem nasilonej walki cenowej, nie zaoferują nam sanitarnego bezpieczeństwa, a ich asortyment będzie zbyt wąski.

Nasz rozmówca przyznaje, że z dużym zainteresowaniem przygląda się sytuacji w galeriach handlowych. Wskazuje, że te do niedawna świątynie handlu i rozrywki świecą obecnie pustkami. Jego zdaniem oczywiście klientów będzie stopniowo przybywać, lecz wydaje się, że okres świetności te przybytki mają już za sobą.

Konsumenci w mniejszym niż dotychczas stopniu będą otwarci na dokonywanie spontanicznych, "beztroskich" zakupów. Wiele osób obawiać się będzie "grasujących wirusów", a częściowo klientów przejmą tanie sklepy zlokalizowane poza galeriami. Podobnie jest z punktami gastronomicznymi. Obawiam się, że pod względem "odwiedzalności" tych placówek cofnęliśmy się co najmniej o rok, odkrywając w tym czasie uroki domowych kuchni. Niestety, skutkiem takich postaw będzie rozczarowanie, gdy za jakiś czas zechcemy wrócić do ulubionych pubów czy pizzerii, gdyż niektóre z nich nie będą już istniały - wyjaśnia ekspert Instytutu Zarządzania UwB.

Według niego pocieszającym zjawiskiem jest natomiast to, że coraz bardziej przestaniemy mierzyć poziom naszego szczęścia liczbą zakupionych sztuk odzieży, kosmetyków czy domowych gadżetów. Tę zmieniona tworzącą się rzeczywistość nazywa się nową normalnością (ang. new normal).

W tych nowych czasach stajemy się rozsądniejsi pod względem wydawania pieniędzy, nieco bardziej zamknięci w domowym środowisku i w wąskich towarzyskich kręgach, a dużym plusem jest z pewnością większa dbałość o higienę osobistą. Z kolei, minusem będzie to, że większość z nas ucierpi na tym pod względem finansowym. Z pewnością jednak, nie będzie nudno - dodaje dr Kondej.

Kilka organizacji przedsiębiorców zaapelowało na początku czerwca o otwarcie sklepów w niedziele w czasie stanu zagrożenia epidemicznego oraz przez 180 dni po jego odwołaniu. Przekonują, że odmrażanie gospodarki, w momencie gdy pandemia wcale się nie kończy, ma jeden cel - ratowanie miejsc pracy i firm przed bankructwami.

Zamknięcie centrów handlowych doprowadziło tysiące firm i ich pracowników do dramatycznej sytuacji. Z dnia na dzień ich miejsca pracy zostały zamknięte, a firmy z każdym dniem traciły przychody. Ucierpiała na tym nie tylko branża handlowa, ale także dostawcy, podwykonawcy, gastronomia itd. To jedna z branż najciężej doświadczonych skutkami pandemii. Już wiemy, że w tym roku ich wyniki będą dużo niższe od zakładanych, co boleśnie odczują nie tylko pracownicy, ale cała gospodarka. Każdy impuls, który pozwoli branży handlowej nadrobić straty, jest dziś na wagę złota. Otwarcie wreszcie galerii handlowych pozwoliłoby firmom powoli podnosić się z tej trudnej sytuacji. Jednak, choć centra są otwarte, to ryzyko zakażenia nie minęło. Wielu klientów, robiących zakupy w jednym czasie, oznacza zwiększone ryzyko dla zdrowia. Dlatego w naszym wspólnym interesie jest, aby czas pracy galerii handlowych był jak najdłuższy - tłumaczy Konfederacja Lewiatan.

Rada Przedsiębiorczości zwraca uwagę, że oczywiście ważne jest również zabezpieczenie interesów pracowników. Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę miało właśnie taki cel. Zaznacza jednak, że podejmując dialog ze związkami zawodowymi, można znaleźć rozwiązania przychylne interesom pracowników, które jednocześnie uratują miejsca pracy Polaków i ograniczą ryzyko epidemiczne.

(Piotr Walczak / Foto: pixabay.com)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do