Tak, jak nie ma dymu bez ognia, Puszczy Białowieskiej bez majestatycznego żubra i Dynastii bez Alexis, tak nie ma miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego bez aktualnego Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Jakkolwiek topornie to brzmi. Nie ma, po prostu – nie ma Planu bez Studium. Kropka.
Czym jest Studium? Studium to dokument, który sporządza się dla całego obszaru gminy, w naszym przypadku dla całego Białegostoku. Dokument ten określa politykę przestrzenną, ale w sposób ogólny. Nie jest to akt prawa miejscowego, to znaczy nie zawiera przepisów obowiązujących powszechnie, ale jest na tyle istotny, że każdy plan miejscowy musi być ze Studium zgodny. Studium jest punktem odniesienia dla planów miejscowych, co oznacza, że jeśli Studium w danym miejscu przewiduje zieleń, to w planie ma tam być zieleń, a nie np. bloki, jeśli Studium przewiduje bloki, to w planie rysujemy bloki, a nie galerię handlową, i tak dalej…
Studium nie tylko warunkuje, mówiąc kolokwialnie, co gdzie ma być, ale wyznacza też pewne perspektywy rozwoju Miasta. To dokument fundamentalny dla nas wszystkich i wiąże Prezydenta Miasta przy podejmowaniu decyzji planistycznych.
Jak się sprawy mają z białostockim Studium? Otóż źle.
Lata 90-te to była piękna epoka, ale już dość odległa. W telefonach nowością były smsy, popularność zyskiwały płyty Cd, wystrzelono w kosmos Teleskop Hubbla i sklonowano owcę Dolly. W latach 90-tych, w gąszczu tych doniosłych wydarzeń, powstało również Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Białegostoku. Z perspektywy urbanistyki dokument ten, choć poddany wielokrotnym liftingom, natury nie oszuka – jest już zaawansowanym staruszkiem.
Wiele lat później, ktoś obudził się z głębokiej drzemki i w 2006 roku rozpoczęto prace nad nowym Studium. Niestety ich nie skończono… Cztery lata później uchwałą Rady Miasta Studium uznano za nieaktualne. W roku 2013 obwieszczono o ponownym rozpoczęciu prac nad dokumentem. I tak w kółko…
Dotychczas, na nowe Studium, Miasto, czyli my wszyscy, wydaliśmy już ponad 300 000 zł. 300 000 zł jak krew w piach. A w międzyczasie pojawiały się coraz to nowe plany miejscowe, a radni różnych kadencji, podnosili ręce głosując za „zgodnością planu miejscowego ze Studium”, co jest w moim odczuciu głosowaniem kuriozalnym, zważywszy na nieaktualność tegoż dokumentu i fakt, że radny nie jest urbanistą, więc jeśli, uważa, że plan jest ze Studium zgodny, to nie zawsze musi mieć rację.
Od blisko dwóch lat Komisja Zagospodarowania Przestrzennego prosi, prosi i nie może doprosić się o przedłożenie Radzie Miasta pod głosowanie nowego projektu Studium, które jest już w zasadzie gotowe. Ba, nawet Rada Miasta przyjęła stanowisko w sprawie konieczności niezwłocznego uchwalenia Studium. W końcu projekt trafił na Komisję Zagospodarowania, gdzie przez kilka godzin był prezentowany w sposób niezwykle szczegółowy. Co z tego, skoro była to zaledwie prezentacja? Radni pod głosowanie Studium wciąż nie dostali.
Kiedy dostaną? Nie wiadomo. Ptaszki ćwierkają, że wkrótce. A wtedy okaże się na co poszła białostocka krwawica liczona w setkach tysięcy złotych oraz ciężka praca urbanistów, którzy, o czym doskonale wiem, niejednokrotnie muszą uginać się pod presją tych, którym na ładzie przestrzennym zależy akurat najmniej.
Komentarze opinie